Opublikowany niedawno przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego (KEW) raport „Energia na Wschód. Polskie plany i ukraińska rzeczywistość” mówi o szansach na zaangażowanie polskich inwestorów z branży energetycznej na Ukrainie i ich konfrontacji z tamtejszymi realiami. – Wnioski są pesymistyczne – nie ukrywa autor Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny portalu BiznesAlert.
Te słowa znaleźć można już we wprowadzeniu. Autor raportu powtórzył je także na tegorocznej edycji konferencji „Polska Polityka Wschodnia” w Wojnowicach pod Wrocławiem, organizowanej przez KEW od kilkunastu lat. I choć niemal połowa tekstu poświęcona jest sektorowi gazowemu, Jakóbik zaczął od ropy naftowej, gdyż – jak powiedział – tutaj jest chyba najgorzej.
Niepotrzebny ropociąg
Sztandarowym przykładem jest projekt przedłużenia istniejącego od 2002 roku ukraińskiego ropociągu Odessa-Brody do Płocka i Gdańska. Miał umożliwić transport ropy z Azerbejdżanu do Europy.
Projekt był promowany przez Lecha Kaczyńskiego. W maju 2007 roku ówczesny prezydent zwołał do Krakowa szczyt energetyczny z udziałem głów państw Azerbejdżanu, Gruzji i Ukrainy, a we wrześniu tego samego roku w Wilnie podpisał z nimi oraz z prezydentem Litwy umowę o utworzeniu spółki Sarmatia, której powierzono przygotowania.
Ale i wtedy ta sprawa nie była nowa. Sam pomysł zrodził się bowiem jeszcze w latach 90. minionego stulecia. A w 2003 roku przedstawiciele rządów Polski i Ukrainy oraz Komisji Europejskiej podpisali w Brukseli deklarację o wsparciu dla koncepcji dostaw azerskiej ropy z Morza Czarnego nad Bałtyk. Powstała też wspólna ekspercka grupa robocza. Choć jednak od tego czasu minęło 16 lat, ropociągu jak nie było, tak nie ma.
– I to jest świetny przykład, jak ciekawe pomysły polityczne są weryfikowane przez rzeczywistość ekonomiczną – mówił autor raportu w Wojnowicach. – Bo Polska nie potrzebuje ropociągu Odessa-Brody-Gdańsk. Po ponad dziesięciu latach dyskusji na ten temat trzeba sobie to jasno powiedzieć. A jest tak dlatego, że dywersyfikacja dostaw ropy do Polski stała się już faktem.
Polska już zaopatruje się w saudyjską ropę, która jest dostarczana statkami do Naftoportu w Gdańsku. Ukraina też jest pod tym względem niezależna, bo może odbierać ropę azerską w terminalu „Piwdennyj” („Południowy”) w Odessie.
Zamknięty most
Podobna sytuacja panuje w kwestii dostaw energii elektrycznej z Ukrainy do Polski. – Już Jan Kulczyk zamierzał sprowadzać prąd z Chmielnickiej Elektrowni Jądrowej do Polski – przypomniał Jakóbik. Elektrownia ta jest bowiem połączona od 1985 roku mostem energetycznym – napowietrzną linią o bardzo wysokim napięciu 750 kV – ze stacją elektroenergetyczną „Rzeszów” w miejscowości Widełka pod Rzeszowem. W 1993 roku most został jednak zamknięty, a dwa lata później Polska zsynchronizowała swoją sieć z europejską siecią kontynentalną, co wyklucza korzystanie z linii podłączonej do innej sieci przesyłowej.
Rozwiązaniem mogłoby być odłączenie elektrowni Chmielnickiej z sieci ukraińskiej. Tak działa Bursztyńska Wyspa Energetyczna obejmująca dwie elektrownie węglowe, Bursztyńską (2334 MW) i Kałuską (200 MW), oraz wodną elektrownię Terebla-Rika (27 MW), a także sieć dystrybucji prądu obsługującą trzy miliony odbiorców w województwach iwanofrankowskim i lwowskim. Została wydzielona z ukraińskiego systemu elektroenergetycznego i zsynchronizowana z europejską siecią kontynentalną (obejmująca całą Unię poza Skandynawią i Wyspami Brytyjskimi, Szwajcarię, Bałkany oraz Turcję i – połączone przez Gibraltar – Maroko, Algierię i Tunezję). Wyspę łączą z nią linie wysokiego napięcia prowadzące na Słowację i Węgry oraz do Rumunii. Dzięki temu te państwa mogą kupować ukraiński prąd.
– Jest to ciekawy pomysł, bo prąd z Ukrainy jest tańszy. Polscy inwestorzy też by go chętnie sprowadzali. Ale na przeszkodzie stoi problem polityczny – mówił w Wojnowicach autor raportu.
Od 2015 roku osobą odpowiedzialną w rządzie za infrastrukturę energetyczną jest bowiem Piotr Naimski, który jeszcze w latach 90. wysunął postulat suwerenności energetycznej. – A ta koncepcja zakłada, że powinniśmy mieć swoje elektrownie, żeby dysponować nimi w razie jakiegoś zagrożenia. I z tego powodu nie chcemy wejść w projekt mostu energetycznego – tłumaczył Jakóbik.
– Obawiamy się też, że tani prąd z Ukrainy mógłby podkopać rentowność polskich elektrowni, produkujących drożej, ale z naszego węgla, którego mamy dużo i nikt nam go nie zabierze. To jest myślenie całkowicie nieekonomiczne, to jest myślenie polityczne – kontynuował autor raportu. – Ta koncepcja idzie na przekór integracji rynków energii i gazu, której hołduje Komisja Europejska. I jest powodem wielu sporów między Warszawą a Brukselą, a także Kijowem.
– Będzie trudno te dwie optyki pogodzić – dodał Jakóbik w późniejszej dyskusji. – Bo z punktu widzenia bezpieczeństwa integracja rynków energii i gazu może być czasem zagrożeniem. A działania hybrydowe Rosji trzeba brać pod uwagę, bo one istnieją.
Brakujący gazociąg
Wojciech Jakóbik mówił, że najbardziej optymistyczna część raportu dotyczy sektora gazowego, gdzie Polakom i Ukraińcom udało się zrobić coś razem i zarobić na tym pieniądze, a nie tylko zbić kapitał polityczny. Jako rekordowy przykład podał dostawę dwóch miliardów metrów sześciennych gazu z Polski na Ukrainę. – Odbierał ją prywatny odbiorca, firma Energy Resources Ukraine założona przez jednego Ukraińca i jednego Amerykanina.
To ta sama spółka, z którą PGNiG podpisał w poniedziałek 9 grudnia umowę o poszukiwaniu gazu na obszarze przy granicy z Polską, za którą znajduje się największe polskie złoże gazu Przemyśl.
Następnym krokiem, zdaniem Jakóbika, może być umowa PGNiG z jego ukraińskim odpowiednikiem Naftohazem. Czy Ukraina będzie potrzebować gazu z Polski, to się dopiero okaże. Polska, która obecnie dostarcza tam 1,1 miliardów m sześc. gazu rocznie, musi się liczyć z konkurencją, z dostawami gazu z Nord Stream 2 albo z innych kierunków przez Słowację (obecnie dostarczającą na Ukrainę 7,3 miliardów m sześc.), czy Węgry (3,3 miliardów m sześc.). A możliwości są o wiele większe, bo łącznie przekraczają 20 miliardów m sześc. – Ale Polska ma LNG – podkreślił Jakóbik podczas dyskusji w Wojnowicach.
Przedtem jednak konieczne byłoby zbudowanie gazociągu łączącego oba kraje. Na Ukrainie miałby on mieć sto kilometrów, ale strona ukraińska nie ma na to pieniędzy. – Może Amerykanie je wyłożą? – zastanawiał się Jakóbik.
– Czynnikiem, który mógłby pozytywnie wpłynąć na rozwój polsko-ukraińskiej współpracy w sektorze gazowym jest patronat Stanów Zjednoczonych – uważa autor raportu „Energia na Wschód”. Chodzi o memorandum o pogłębionej współpracy gazowej, które Polska, Ukraina i USA podpisały w sierpniu w Warszawie. – Podobnie, jak unijny parasol regulacyjny cywilizuje te relacje i daje możliwości na rynku ukraińskim, parasol polityczny USA może przyczynić się do współpracy przy dostawach skroplonego LNG przez Polskę na Ukrainę.
Wiele jednak będzie zależeć zdaniem Jakóbika od tego, co się będzie działo na Ukrainie. Bo Polska swoją część zadania wykonała.
Niepewność
Największą przeszkodą przy podejmowaniu działań na Ukrainie zdaje się być niepewność. „Perspektywa rozwoju współpracy energetycznej Polski i Ukrainy jest niepewna z powodu sytuacji polityczno-ekonomicznej nad Dnieprem”, napisał Jakóbik na samym początku raportu „Energia na Wschód”.
Tę myśl rozwinął w rozdziale poświęconym klimatowi inwestycyjnemu na Ukrainie odwołując się do przykładu gazociągów: „Słabością pozostaje niedobór inwestycji w modernizację tego systemu i zła reputacja wynikająca z niestabilnego otoczenia politycznego. (…) Zagrożenia to ukryte interesy podmiotów mających wpływ na politykę państwa, czyli oligarchów uzyskujących kontrolę nad poszczególnymi segmentami sektora gazowego w zależności od aktualnego układu sił w Kijowie. Problemem może być także niepewność, czy obecny kurs polityczny i ekonomiczny zostanie utrzymany, a także czy będzie on nadal akceptowalny społecznie. Istnieje obawa przed kolejnym wybuchem niezadowolenia podobnym do Rewolucji Godności, ale tym razem zatrzymującego reformy. Perspektywy są niepewne. Ukraina planuje, że wdroży wszystkie reformy sektora gazowego do 2025 roku, ale nie wiadomo, czy będzie miała tyle czasu. Destabilizujący wpływ Federacji Rosyjskiej może spowolnić lub wręcz zatrzymać proces reform. Politycy znajdujący się pod presją społeczną mogą skorzystać oferty rosyjskiego Gazpromu i w zamian za tani gaz zgodzić się na nową umowę przesyłową, która nie będzie zawierać regulacji zgodnych z przepisami unijnymi. W ten sposób mogliby uniemożliwić integrację gazową Ukrainy z Unią Europejskiej na czas obowiązywania takiego kontraktu lub do czasu jego renegocjacji, na którą musiałby wyrazić zgodę rosyjski Gazprom.”
Podwyższone ryzyko
Nie ulega wątpliwości, że Ukraina to kraj podwyższonego ryzyka nie tylko ze względu na wojnę toczącą się na jego terytorium. Tak jest od lat, inwestorzy nie walą tam drzwiami i oknami. – Podczas gdy do Polski napłynęło do 2017 roku prawie 200 miliardów euro inwestycji zagranicznych, na Ukrainie do końca 2018 roku były to zaledwie 33 miliardy dolarów – przypomniał w Wojnowicach członek Rady Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej Dariusz Szymczycha. A że jedna trzecia z tego pochodzi z Cypru, można w ogóle mieć wątpliwości, czy są to inwestycje zagraniczne, czy pieniądze wcześniej ukradzione i wywiezione za granicę.
A jednak są tacy, którzy podejmują ukraińskie wyzwanie. Niekiedy kończy się to źle. – Bo Polacy często podpisują umowy z firmami zarejestrowanymi rok temu, nawet pół roku temu. To trzeba mieć trochę naiwności w sobie – uważa Szymczycha.
Co robić, żeby uniknąć wpadki? – Przyjdź do nas – mówi przedstawiciel Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej. – Punkt drugi: poznaj rynek. Ale żeby poznać rynek nie musisz od razu zakładać własnej firmy i zatrudniać pracowników z Ukrainy, tylko możesz zatrudnić naszego pracownika, który zrobi dla ciebie analizę rynku ukraińskiego. Potem dopiero zakładaj spółkę, ale we współpracy z ukraińską kancelarią prawną, która należy do Izby i o której wiemy, że działa nie dwa lata, tylko dziesięć lat. Że jest wiarygodna.
A co zrobić, gdy noga się powinie? – Na Ukrainie od kilku lat działa rzecznik praw przedsiębiorców. Od paru tygodni jest nim Marcin Święcicki. I do niego mogą zwracać się zarejestrowani na Ukrainie przedsiębiorcy w sytuacji, kiedy wszystkie sposoby rozwiązania ich sporów, włącznie z drogą sądową, zostały wyczerpane. Wtedy jego współpracownicy oceniają, czy można interweniować politycznie i jak pomóc takiej firmie. Rzecznik ma 33 współpracowników, średni czas rozpatrywania sprawy wynosi trzy miesiące, a sukcesem kończy się jakieś 60 procent prowadzonych postępowań – wyjaśnia były sekretarz stanu u prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, a dziś doradca.
Wielkie możliwości
– Ukraina to jest naprawdę kraj wielkich możliwości i ten moment, kiedy producenci różnych zaawansowanych technicznie produktów zaczną przenosić produkcję z Polski na Ukrainę niebawem nastąpi – twierdzi Dariusz Szymczycha. – Ukraina się bardzo zmienia. Przy odpowiednim przygotowaniu można tam prowadzić biznes bez większej wpadki, choć trzeba liczyć się czasami z potrzebą wsparcia ze strony ukraińskich kancelarii prawnych.