KOMENTARZ
Herbert L. Gabryś
Przewodniczący Komitetu ds. Energii i Polityki Klimatycznej
Krajowa Izba Gospodarcza
Zielony biznes więdnie. Miało być inaczej. Zielone certyfikaty miał zastąpić od stycznia 2016 system aukcyjny. Inwestorzy spieszyli się, aby zakończyć przedsięwzięcia przez końcem roku. Przybyło nam w roku 2015 wyjątkowo dużo nowych mocy energetyki wiatrowej, z szacunków wstępnych nieco ponad 800 MW. Większa była także z nich produkcja i to rekordowo, bo nieco ponad 38 proc. W strukturze produkcji energii elektrycznej (wg źródeł wytwarzania) za 2015 r. energii wiatrowej było prawie 6 proc..
… i „zwiędło”. Ustawa „zawieszona” do końca czerwca. Jest „po staremu”, a inwestorzy zaskakiwani są sygnałami o nie tylko przesunięcia czasu wejścia w życie ustawy o OZE, ale i zamiarem jej nowelizacji. I to nie tylko. Jawią się sygnały o zamiarze wprowadzenia równolegle regulacji ustawowych tyczących ograniczeń w lokalizacji elektrowni wiatrowych o mocy powyżej 500kV. Ograniczeń istotnych, zmierzających do spełnienia ubiegłorocznych postulatów tyczących lokalizacji, z rygorem zachowania, co najmniej 3 km odległości od zabudowań i lasów. Do tej pory samorządy indywidualnie osądzały każdą taką inwestycję.
Mamy zatem stan rzeczy, w którym tylko niezrównoważony emocjonalnie inwestor „rzuci” się na nową inwestycję w wiatraki. Pewno coś tam z rozpędu jeszcze „poleci”, pewno coś tam w grupach kapitałowych generacji wiatrowej przybędzie, ale nowych przedsięwzięć, na miarę roku ubiegłego nie będzie co najmniej przez kilkanaście miesięcy.
Toczy się rywalizacja pomiędzy zainteresowanymi inwestorami i producentami energii odnawialnej, kto przy okazji tych zawirowań będzie mógł spełnić swoje oczekiwania z lepszych pożytków procesów wsparcia OZE. Z wypowiedzi ministra Tchórzewskiego i niektórych polityków jawi się możliwość zmiany hierarchii różnych źródeł w tym wyścigu z poprawą pozycji biogazowni i źródeł geotermalnych. Po raz kolejny, ale tak wyraźnie jak nigdy dotąd w walce o profity wsparcia można wykorzystać różne okazje.
Tak dzieje się i dziać się będzie, póki to państwo w doktrynalnych postanowieniach bezpieczeństwa energetycznego i strategii energetycznej Polski nie określi, z czego i ile ma pochodzić energia w naszych gniazdkach. Decyzje w tym obszarze jak dotąd nie są jawnie determinowane naszym – odbiorców energii – interesem. Najprościej nie wiemy ile do tego „zielonego interesu” dopłaci każdy z nas. To oczywiste, że chcemy energii czystej, produkowanej w logice ochrony środowiska i klimatu. Ale oczywistym jest także, że to kosztuje i za to zapłacić musimy na miarę możliwości Państwa i naszych kieszeni. Dzisiaj rozpiętość cen w jednostkowych kosztach technicznych wytwarzania energii elektrycznej z różnych źródeł kreśli okrutnie, jak może być to kosztowne, kiedy zapomnimy „o kasie”. Za 2015 rok jednostkowe koszty techniczne wytwarzania energii elektrycznej w zł/MWh wynosiły odpowiednio: z elektrowni węgla brunatnego – 130,4, z elektrowni węgla kamiennego – 172,3, z elektrowni wodnych -164,2, z elektrowni wiatrowych – 210,9, z elektrociepłowni gazowych – 241,2 i z biomasy i biogazu łącznie – 367,9 (dane za trzy kwartały 2015 wg ARE S.A.).
Przepraszam, ale ja nie chcę, aby ktoś bez mojej świadomości określał mój udział (odbiorcy energii) w rozwoju OZE (czytaj: wsparciach OZE) z różnych jego źródeł. Może to czas, aby o wyborach decydowały nie emocje i potęga lobbingu, ale świadome kosztów i obciążeń społecznych wybory.