Mimo historycznej zapaści i sankcjom Gazprom wciąż łapie oddech dzięki Europie. Gdzie zarabia, choć rzekomo został odcięty? Słowacja blokuje sankcje, Węgry robią z Rosji hub, a Ukraina wciąż przepuszcza przez swoje terytorium miliardy metrów sześciennych tego surowca. Pieniądze wciąż płyną na Kreml, a Europa jest bezradna.
Słowacja blokuje sankcje i kupuje dalej
Słowacja to dziś największy hamulec nowego pakietu sankcji energetycznych w Brukseli. Premier Robert Fico nie kryje, że rosyjski gaz jest „tani, pewny i potrzebny”. Słowacja nie ma LNG, nie ma wyjścia do morza, nie ma nowych kontraktów na dużą skalę – więc wciąż jedzie na długoterminowej umowie z Gazpromem, ważnej aż do 2034 roku.
To daje Moskwie 3,5 mld m³ rocznie i polityczną dźwignię. Słowacy straszą: jeśli Unia przykręci kurek, rachunki za gaz w Bratysławie wystrzelą, a Gazprom wywalczy odszkodowania w sądach. I tak się kręci – w cieniu handlu mówi się, że Rosjanie puszczają Słowakom gaz po stawkach niższych niż Pekinowi, a na spotowych resztkach jeszcze dorabiają.
Austria rozstała się z kontraktem, ale rury są pełne
Austria lubi pokazywać światu, że potrafi się postawić Gazpromowi. I faktycznie: OMV, państwowy koncern, wygrał arbitraż i odzyskał 230 mln euro za nieprzestrzegane warunki dostaw. Papierowo kontrakt zerwano – ale w praktyce rosyjski gaz wcale się z Austrii nie wyprowadził. Dane z przepływów mówią jedno: rurociągi ze Słowacji do Austrii są pełne prawie tak samo jak przed „rozwodem”. W teorii Austria czy inny kraj nie kupuje gazu bezpośrednio od Gazpromu — bo oficjalny kontrakt został zerwany.
Skąd to paliwo? Gaz fizycznie trafia do Słowacji, która ma umowę z Rosją do 2034 roku. Tam paliwo zmienia właściciela: kupuje je inna firma, tzw. trader albo pośrednik. Ten pośrednik sprzedaje gaz dalej — na tzw. rynku spotowym, gdzie nikt nie pyta, skąd pochodzi każda molekuła.
OMV albo inny odbiorca przemysłowy kupuje go od pośrednika, więc na fakturze nie ma słowa „Gazprom”. W praktyce — to wciąż rosyjski gaz, tylko z nową etykietką. Rosja dostaje pieniądze, Słowacja bierze prowizję, Austria ma gaz, a oficjalnie wszyscy mogą mówić, że nie kupują od Putina.
Czechy wygrywają arbitraż, czy Węgry to rosyjska baza?
Czeski operator Net4Gas wygrał już dwa arbitraże z Gazpromem za przerwane dostawy, ale na razie nie odzyskał ani centa. Rosjanie ignorują europejskie wyroki i stawiają roszczenia zatwierdzane przez rosyjskie sądy. Mimo tego gaz w czeskim systemie jest – bo ktoś go kupuje na spocie. Gazprom zarabia, unikając płatności kar. Taki jest paradoks tej wojny prawnej.
Węgry to jeden z filarów rosyjskiego eksportu do Europy. Węgierski MVM wciąż odbiera gaz z TurkStream i dostarcza go dalej – także do Słowacji. Viktor Orbán otwarcie mówi, że nie ma mowy o rezygnacji z rosyjskich dostaw. W praktyce Węgry stały się tranzytowym hubem: Moskwa zarabia, Budapeszt prowizję inkasuje.
Ukraina przepuszcza gaz, bo komuś się to opłaca
Z końcem 2024 roku oficjalnie wygasł tranzyt rosyjskiego gazu przez Ukrainę, ale rurami wciąż płynie. Jak? Nieoficjalnie – przez zaprzyjaźnione firmy, które formalnie nie są rosyjskie.
Część analityków mówi wprost: Gazprom sprzedaje gaz „okienkiem” w Sudży, a na Zachodzie odbiorcy wolą nie wiedzieć, skąd pochodzi. Oficjalnie Kijów zapowiada, że kontraktu przedłużać nie będzie. W praktyce – system działa, a Gazprom ma kolejny zysk.
Niemcy już nie kupują, ale na pośredników przymykają oko
Niemcy, jeden z największych dawnych klientów Gazpromu, teoretycznie odcięły się od rosyjskiego gazu. Jednak dane z przepływów wskazują, że do systemu trafiają mieszanki, których pochodzenia nikt do końca nie weryfikuje.
Gdy na TTF ceny rosną, Gazprom i tak korzysta – im wyższa cena spotu, tym większy margines na zyski w transakcjach „na boku”. Oficjalnie Berlin buduje LNG i alternatywy. W praktyce pieniądze wciąż płyną na Wschód.
Turcja — furtka Gazpromu z problemami
Turcja od dawna była dla Rosji południową furtką do Europy — to przez nią płynie gaz z TurkStreamu, który obecnie jest ostatnim dużym, działającym rurociągiem Gazpromu do UE. Moskwa chciała pójść dalej: stworzyć w Turcji pełnoprawny hub gazowy, który pozwoliłby sprzedawać nawet 55 miliardów metrów sześciennych rosyjskiego gazu rocznie — pod neutralną etykietą i bez politycznego balastu Nord Streamu. Pomysł miał załatać dziurę po sankcjach i zamrożonym tranzycie przez Ukrainę, a dla Kremla oznaczałby dodatkowy przychód rzędu 8 miliardów dolarów rocznie.
Ale ten plan właśnie legł w gruzach. Bloomberg ujawnił, że Gazprom po cichu wycofuje się z projektu — po długich studiach wykonalności uznano, że przeszkody są nie do przeskoczenia. Ankara nie zgodziła się na wspólne zarządzanie hubem: Turcja chciała być głównym dystrybutorem, Rosji zostawiając jedynie rolę dostawcy. Do tego dochodzą problemy z ograniczoną przepustowością istniejących tureckich gazociągów.
Pomysł powstał w październiku 2022 roku — tuż po wysadzeniu Nord Streamu — a Putin zapewniał, że będzie „bezpieczniejszy i bardziej opłacalny niż inne europejskie trasy”. Dziś okazuje się, że była to bardziej polityczna pokazówka niż realny biznesplan. Anulowanie planu budowy hubu nie oznacza końca współpracy z Ankarą: Turcja dalej kupuje rosyjski gaz i reeksportuje go do Europy, ale marzenia o wielkim centrum dystrybucji rosyjskiego surowca — na wzór Rotterdamu dla ropy — właśnie umarły.
Jak komentują analitycy, to kolejny cios dla Gazpromu, który po zamknięciu tranzytu przez Ukrainę i utracie rynków w UE może stracić nawet 30 proc. rocznego eksportu gazu. – „Dochody Rosji z eksportu surowców energetycznych, zwłaszcza gazu, mocno się załamują” – podkreślił Tymon Pastucha z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych w rozmowie z Biznes Alertem.
Europa chce, ale Gazprom potrafi
Unia chce się odciąć od Putina – to pewne. Magazyny LNG rosną, re-gazyfikacja w Gdańsku, Rotterdamie, Wilhelmshaven idzie pełną parą. Ale to wciąż nie wystarcza.
Stare rurociągi, pośrednicy i dziurawe reguły rynkowe pozwalają Gazpromowi zarabiać na każdym procencie, który jeszcze da się wycisnąć. Dziś Chiny dostają gaz z Syberii taniej niż Europa. Paradoks? Nie – rachunek geopolityki. Bo w Europie nawet sankcje czasem mają drugie dno. A Moskwa z tego dna wyławia gotówkę.
WNP / OKO press / Reuters / Upsteram / DW / Biznes Alert / Hanna Czarnecka