Baca-Pogorzelska: W górnictwie lepiej to już było

9 lutego 2021, 13:00 Energetyka

Trzy miliardy złotych – tyle wynosi strata netto w górnictwie węgla kamiennego w latach 2010-2020. I to nie pełna, bo przecież cztery miliardy złotych strat za 2020 rok obejmuje 11, a nie 12 miesięcy roku. To można podsumować tylko jednym zdaniem: jaka piękna katastrofa – pisze Karolina Baca-Pogorzelska, dziennikarka Outriders.

Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość

Dziś górniczy związkowcy siadają do kolejnych rozmów z rządem. I na pewno ich nie skończą. Obawiam się jednak, że rozmów wcale nie zdominuje kwestia czterech miliardów złotych straty netto kopalń węgla kamiennego od stycznia do listopada 2020 roku (liczby, którymi operuję to dane katowickiego oddziału Agencji Rozwoju Przemysłu), ale przyjęta przez rząd Polityka Energetyczna Państwa, która przecież zgodnie z oczekiwaniami związkowców miała być zdeterminowana prze umowę społeczną. Tyle, że umowa miała być wypracowana do połowy grudnia, a mamy zaraz połowę lutego i… dobrze, nie powiem „a nie mówiłam”. Najsmutniejsze jednak jest to, że liczby nie kłamią, a w tej tragicznej sytuacji tonącej branży ta nie chce słyszeć o żadnych ustępstwach. Nie ma mowy o obniżkach pensji czy jakichkolwiek zmianach płacowych, ba, mówi się o podwyżkach o dwa punkty procentowe każdego roku. Nie, nie żartuję. To oczekiwania związkowców. No ale może chodzi o to, by jak pijawka wypić tyle krwi, ile się da, nim się umrze?

Wynik 4 mld zł straty za 2020 rok nie jest rekordowym, ale drugim najgorszym od 15 lat. Gorzej było tylko w 2015 roku, gdy górnictwo (a kopalń było więcej niż dziś) dojechało do 4,54 mld zł na minusie. PiS, który wygrał wybory w 2015 roku przypominał, że „przez 8 ostatnich lat” PO i PSL rozwalały górnictwo. W latach 2007-2015, gdy rządziła poprzednia ekipa, przez 5 lat kopalnie przynosiły zyski, a przez trzy lata straty. Bilans tych lat był ujemny, łącznie 0,86 mld zł pod kreską. Ale po tym, co stało się w roku ubiegłym – i nie, nie można tego wyjaśnić pandemią koronawirusa, choć niewątpliwie miała ona, jak w każdej dziedzinie życia gospodarczego, wpływ na gorsze wyniki – bilans PiS po pięciu latach jest gorszy. To tylko dwa lata na plusie i trzy na minusie w naszych kopalniach, a łączny bilans, choć na razie krótszych rządów, jeszcze gorszy niż za PO-PSL. To już 1,71 mld zł pod kreską. A chyba nikt nie myśli, że w 2021 roku kopalnie będą przynosić zyski? Już dziś od górników z niektórych kopalń słyszę, że gdzieś tam po cichu mówi się o piątkach bez wydobycia. Biorąc pod uwagę, że wg ARP stan zapasów węgla kamiennego na zwałach polskich kopalń na koniec grudnia 2020 roku wynosił 6,2 mln ton, a tylko w grudniu kopalnie wyprodukowały pięć milionów ton paliwa (sprzedały 5,1 mln ton odrobinę zmniejszając zapasy) oraz to, iż import czarnego złota wcale jakoś mocno nie wyhamował, to niestety perspektywy są czarne. I to dosłownie.

Biorąc pod uwagę planowany harmonogram zamykania kopalń, w najbliższych latach spółki węglowe nie odczują jakiegoś szczególnego odciążenia, bo w tym roku przestanie działać Pokój (ruch kopalni Ruda należącej do Polskiej Grupy Górniczej), a w tej dekadzie oprócz niego jeszcze tylko Bolesław Śmiały i Sośnica (obie również PGG). Nie wiem, czy nie są to plany za mało ambitne, jeśli polski rząd liczy tu na notyfikację pomocy publicznej dla górnictwa w Brukseli, ale o tym zapewne przekonamy się niebawem. Otwartym pozostaje też pytanie, jak proponowany przez górników harmonogram zamykania zakładów wydobywczych oceni Główny Instytut Górnictwa i katowicki oddział ARP, które pracowały nad nim do końca ubiegłego tygodnia.

Jedno jest pewne. Chyba jeszcze nigdy hashtag górnictwo i węgiel nie budził tyle emocji, ile budzi dziś. Nawet wśród laików.

Sondaż: Większość Bełchatowian dostrzega potencjał odchodzenia od węgla