Najważniejsze informacje dla biznesu

Hetmański: 700 metrów to nie tylko zgniły kompromis, ale też niebezpieczna gra geopolityczna

Liberalizacja szkodliwej zasady 10H według pierwotnego rządowego projektu sprzed 2 lat dałaby możliwość rozwoju taniej energii z wiatru na nawet 7 procentach powierzchni Polski. Od 6 lat aż 99,7 proc. kraju jest ustawowo wyłączone i musimy to pilnie zmienić – podaje Fundacja Instrat.

Podczas prac komisji sejmowej pojawiła się propozycja tzw. kompromisu, czyli przesunięcia granicy z pierwotnie proponowanych przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska 500 metrów odległości wiatraków od zabudowy mieszkalnej do 700 lub aż 1 000 metrów w stosunku do obecnych ok. 1 500 metrów. Wzięcie wartości po środku to nie jest metoda na kompromis – tłumaczą eksperci.

– Cokolwiek poza 500 metrów to zgniły kompromis i udawanie, że spotykając się w połowie osiągamy jakiś konsensus. Nic bardziej mylnego. Istotna większość projektów gotowych do rozpoczęcia inwestycji tuż po liberalizacji ustawy antywiatrakowej była w ciągu ostatnich lat szykowana pod kątem właśnie tej odległości. Adaptacja tych przedsięwzięć do nowej odległości nie potrwa z dnia na dzień – wykosi masę gotowych projektów, których potrzebujemy na wczoraj – mówi Michał Hetmański, prezes Fundacji Instrat, ekspert w zakresie energetyki i klimatu.

Jak wynika z analizy Instratu z 2021 r., potencjał energetyki wiatrowej na lądzie wynosi 18 GW według założeń liberalizacji do poziomu 500 metrów odległości. Obecnie mamy ich niewiele ponad 7 GW, a w długim terminie moglibyśmy osiągnąć nawet 32 GW nowych inwestycji. Jak do tych liczb ma się nowa propozycja 700 metrów? Wpływ starają się oszacować eksperci.

– W perspektywie 30 lat zmiana z 500 na 700 metrów nie wydaje się mieć aż tak dużego wpływu, ale łatwo ulec pokusie komfortu i stwierdzić “skoro w długim terminie nie jest źle, to zgódźmy się”. Dokładnie tak myślą ci, którzy blokują rozwój energii wiatrowej od 6 lat. Wpływ tej zmiany na istniejące projekty w horyzoncie tej dekady, czekające w przedbiegach do realizacji, jest fundamentalny. W jej wyniku zamiast iść po 18 GW mocy onshore w 2030 r. zatrzymamy się krótko po osiągnięciu 11 GW, które osiągniemy dzięki wynikom aukcji URE.

Każdy 1 GW energetyki wiatrowej na lądzie wiele znaczy dla polskiej suwerenności i bezpieczeństwa energetycznego – mówi Bernard Swoczyna, Główny Ekspert w programie Energia i Klimat Fundacji Instrat. – W skali roku możemy z takiej mocy wyprodukować 3,3 TWh energii elektrycznej. Aby wytworzyć tyle samo prądu z gazu ziemnego – przypomnijmy, że to uzależnienie od niego wywołało kryzys energetyczny i rekordową drożyznę – trzeba by kupić za granicą ponad pół miliarda metrów sześciennych gazu, co przy dzisiejszej cenie z polskiej giełdy daje rachunek na poziomie aż 2 miliardów złotych (nie mówiąc o opłatach CO2). Tyle gazu zużywają w pół roku np. Zakłady Azotowe Puławy, to prawie 10% rocznej przepustowości gazoportu. Podobny rachunek dla importowanego węgla kamiennego wskazuje na blisko 1 miliard złotych oszczędności – ostrzega ekspert.

– Rządzący powinni mieć świadomość, że z każdym 10, 50 i 100 metrów dalej poza 500 pochodzące z konsultacji społecznych, zwiększają rachunek za import paliw. Przesuwanie takim suwakiem jak w grze komputerowej ma negatywne ekonomiczne i geopolityczne konsekwencje dla Polski. W ramach KPO zobowiązaliśmy się do znacznego postępu, a nie kolejnej deformy, która może znowu zablokować spłynięcie środków do kraju – podsumowuje Michał Hetmański, prezes Instratu.

Fundacja Instrat

Liberalizacja szkodliwej zasady 10H według pierwotnego rządowego projektu sprzed 2 lat dałaby możliwość rozwoju taniej energii z wiatru na nawet 7 procentach powierzchni Polski. Od 6 lat aż 99,7 proc. kraju jest ustawowo wyłączone i musimy to pilnie zmienić – podaje Fundacja Instrat.

Podczas prac komisji sejmowej pojawiła się propozycja tzw. kompromisu, czyli przesunięcia granicy z pierwotnie proponowanych przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska 500 metrów odległości wiatraków od zabudowy mieszkalnej do 700 lub aż 1 000 metrów w stosunku do obecnych ok. 1 500 metrów. Wzięcie wartości po środku to nie jest metoda na kompromis – tłumaczą eksperci.

– Cokolwiek poza 500 metrów to zgniły kompromis i udawanie, że spotykając się w połowie osiągamy jakiś konsensus. Nic bardziej mylnego. Istotna większość projektów gotowych do rozpoczęcia inwestycji tuż po liberalizacji ustawy antywiatrakowej była w ciągu ostatnich lat szykowana pod kątem właśnie tej odległości. Adaptacja tych przedsięwzięć do nowej odległości nie potrwa z dnia na dzień – wykosi masę gotowych projektów, których potrzebujemy na wczoraj – mówi Michał Hetmański, prezes Fundacji Instrat, ekspert w zakresie energetyki i klimatu.

Jak wynika z analizy Instratu z 2021 r., potencjał energetyki wiatrowej na lądzie wynosi 18 GW według założeń liberalizacji do poziomu 500 metrów odległości. Obecnie mamy ich niewiele ponad 7 GW, a w długim terminie moglibyśmy osiągnąć nawet 32 GW nowych inwestycji. Jak do tych liczb ma się nowa propozycja 700 metrów? Wpływ starają się oszacować eksperci.

– W perspektywie 30 lat zmiana z 500 na 700 metrów nie wydaje się mieć aż tak dużego wpływu, ale łatwo ulec pokusie komfortu i stwierdzić “skoro w długim terminie nie jest źle, to zgódźmy się”. Dokładnie tak myślą ci, którzy blokują rozwój energii wiatrowej od 6 lat. Wpływ tej zmiany na istniejące projekty w horyzoncie tej dekady, czekające w przedbiegach do realizacji, jest fundamentalny. W jej wyniku zamiast iść po 18 GW mocy onshore w 2030 r. zatrzymamy się krótko po osiągnięciu 11 GW, które osiągniemy dzięki wynikom aukcji URE.

Każdy 1 GW energetyki wiatrowej na lądzie wiele znaczy dla polskiej suwerenności i bezpieczeństwa energetycznego – mówi Bernard Swoczyna, Główny Ekspert w programie Energia i Klimat Fundacji Instrat. – W skali roku możemy z takiej mocy wyprodukować 3,3 TWh energii elektrycznej. Aby wytworzyć tyle samo prądu z gazu ziemnego – przypomnijmy, że to uzależnienie od niego wywołało kryzys energetyczny i rekordową drożyznę – trzeba by kupić za granicą ponad pół miliarda metrów sześciennych gazu, co przy dzisiejszej cenie z polskiej giełdy daje rachunek na poziomie aż 2 miliardów złotych (nie mówiąc o opłatach CO2). Tyle gazu zużywają w pół roku np. Zakłady Azotowe Puławy, to prawie 10% rocznej przepustowości gazoportu. Podobny rachunek dla importowanego węgla kamiennego wskazuje na blisko 1 miliard złotych oszczędności – ostrzega ekspert.

– Rządzący powinni mieć świadomość, że z każdym 10, 50 i 100 metrów dalej poza 500 pochodzące z konsultacji społecznych, zwiększają rachunek za import paliw. Przesuwanie takim suwakiem jak w grze komputerowej ma negatywne ekonomiczne i geopolityczne konsekwencje dla Polski. W ramach KPO zobowiązaliśmy się do znacznego postępu, a nie kolejnej deformy, która może znowu zablokować spłynięcie środków do kraju – podsumowuje Michał Hetmański, prezes Instratu.

Fundacja Instrat

Najnowsze artykuły