Prof. Władysław Mielczarski w artykule „Za mało innowacyjności w innowacjach” stwierdził, że w Polsce słowo „innowacyjność” jest odmieniane z innymi nic nie znaczącymi terminami, jak „Gospodarka 4.0” czy „klastry energii”, gdy tymczasem służy ono do przykrywania działalności pozornej – pisze na swoim blogu Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej.
Profesor Mielczarski podał przykłady z obszaru energetyki. A) firmy energetyczne: tworzą specjalne centra innowacyjności, gdzie działalność mają rozpoczynać start-up-y, wśród których 99% nowych pomysłów, to pomysły często hochsztaplerskie; B) moda koncernów na e-mobility: w USA nikt nie dołożyłby centa do firmy, która obiecuje produkcję 1 mln samochodów elektrycznych mając kilka milionów złotych i od roku zajmującej się zabawnymi konkursami na rysunki samochodów. Mielczarski stawia dwie tezy: 1) państwowe firmy energetyczne typu Tauron są tak zajęte „wspieraniem innowacyjności”, że nie mają czasu zapytać: „A po co?” 2) w ośrodkach promocji innowacji nie ma ekspertów, którzy w początkowej fazie mogliby wykrywać typowe humbugi i je odrzucać.
Pomysły sprytne i odlotowe
Śmiały tekst prof. Mielczarskiego, wskazując na potrzebę lepszej selekcji projektów aspirujących do „innowacyjnych”, spotkał się dobrym przyjęciem wśród komentatorów, którzy problem rozwiązaliby centralizując fundusze na innowacje, wprowadzając jednocześnie profesjonalne zarządzanie redystrybucją takiego „Funduszu” np. poprzez udział profesjonalistów: naukowców, praktyków, finansistów. Czyli sprawa innowacyjności, w szczególności w energetyce, sprowadziła się do redystrybucji funduszy publicznych na B+R, których i tak stosunkowo dużo wydajemy. Choć problem poruszony przez prof. Mielczarskiego faktycznie istnieje, to jego źródła sięgają znacznie głębiej. Z pewnością wcale nie jest prostym to, aby bezstronnych ekspertów o odpowiedniej do skali problemu wiedzy (o takich upomina się prof. Mielczarski) znaleźć i im zapłacić tyle, aby chętnie angażowali się w ewaluacje czasami „odlotowych” a czasami „sprytnych” (koniunkturalnych) pomysłów. W zasadzie warunki te mogliby najlepiej spełnić zagraniczni ewaluatorzy, ale koszty tłumaczeń i ich koszty własne to nie jedyna przeszkoda. Coraz mniej jest bowiem takich zagranicznych ekspertów naukowych, którzy mają kompetencje w energetycznych technologiach schyłkowych, w czym Polska celuje.
Przede wszystkim jednak o zbyt niski w Polsce udział wydatków własnych firm na B+R, zbyt mała rola MŚP, a przede wszystkim koncentracja na nietrakcyjnych globalnie obszarach badawczych i braku wdrożeń nawet w kraju. Chodzi zapewne po części i o niesprzyjającą „prawdziwym” innowatorom politykę energetyczną i o priorytety badawcze w energetyce (pochodna polityki resortowej), i o szersze problemu strukturalne i instytucjonalne.
Polska w ogonie innowacji
Obiektywnej informacji o innowacyjności Polski i konkurencyjności polskiego sektora B+R w tym w energetyce dostarczają Europejski Ranking Innowacyjności (ang. EIS) oraz rola Polski w europejskich ramowych programach badawczych – obecnie (w latach 2014-2020) program Horyzont 2020 (H2020).
EIS jest rankingiem zaprojektowanym przez KE w celu monitorowania i realizacji Strategii Lizbońskiej. Badane wskaźniki dotyczą m.in. takich zagadnień jak zasoby ludzkie dla nauki i techniki, edukacja, patenty, nakłady na działalność innowacyjną i efekty tej działalności mierzone wartością sprzedaży wyrobów nowych i zmodernizowanych. Wyniki (indeks) za lata 2010-2015 w zakresie krajowych systemów innowacji obrazuje poniższy wykres.
Wykres jest przygnębiający. Polska jest w ogonie, pomimo tego, że w tym okresie byliśmy największym z biorców dotacji unijnych (tych dzielonych w kraju) także na innowacje. Są też dostępne dane na 2016 rok, gdzie zdecydowanie najgorzej wypadamy (i konsekwentnie spadamy) w działalności innowacyjnej w sektorze MŚP (liderem w tej konkurencji są oczywiście Niemcy). Jest to o tyle ważne, zwłaszcza w energetyce, że duże (tzw. „zasiedziałe”) firmy energetyczne nie mają modeli biznesowych nastawionych na innowacje, ale na utrzymanie masowego klienta lub efekt skali i w takich firmach innowacje są kanibalizowane przez bieżący interes sprzedażowy. Niestety, nie jest trudno sobie wyobrazić, że w kolejnych latach obszar energetyka, pomimo angażowania olbrzymich krajowych (zarządzanych przez krajowe instytucje) środków publicznych, ten właśnie, uznany politycznie za „strategiczny” obszar będzie ciągnął polskie wskaźniki innowacji w dół. Niestety potwierdzają się pewne obawy o innowacyjność w centralizowanej energetyce wyrażone na blogu „Odnawialnym” już w momencie powoływania Ministerstwa Energii(wbrew zapowiedziom… innowacje nie powstają w tradycyjnych spółkach energetycznych, ale w MŚP nastawionych na niszowe i przełomowe technologie) i dla dalszego rozwoju kraju).
Kiepskie wyniki
Jeszcze większy problem Polska ma z konkurencyjnością w innowacjach mierzonych skalą pozyskiwanych środków z konkurencyjnych konkursach na projekty badawcze w ramach H2020 publikowanych przez KE i analizowanych w Polsce przez KPK. KPK przygotował zestawienie podsumowujące naszą pozycję w konkurencji ubiegania się o unijne środki na B+R za 2016 rok (po 358 konkursach)- tabela poniżej.
Najgorzej wypadamy w pozyskiwaniu dofinansowania w konkursach na projekty badawcze we wskaźnikach liczonych na PKB, wydatki przedsiębiorstw (BERD) i na badacza. W bazie eCORDA KE są dostępne wyniki na półmetku programu H2020 (czerwiec ‘2017), z budżetem 80 mld Euro, w czego ok. 20% (ok. 15 mld Euro) na szeroko rozumiane badania w energetyce (takie priorytety jak: clean energy, green transport, climate, resource efficiency, Euroatom, etc.). Na półmetku H2020 w obszarze energetyki Polska pozsyłała zaledwie … 60 mln Euro, w zasadzie wielkość jednego unijnego projektu badawczego w energetyce (w tym obszarze w UE skierowano do finansowania 17 tys. projektów). Wobec rozejścia się krajowych i unijnych priorytetów w energetyce oraz priorytetach badawczych w tym obszarze, także i tu trudno oczekiwać poprawy. Perspektywa międzynarodowa bardziej niż krajowa pokazuje co się dzieje w innowacjach, ale też pop części jest odbiciem tego co się dzieje w polskiej energetyce.
Jeśli chodzi o krajowe finansowanie B+R, to nie wszystko wygląda tak źle jak opisał prof. Mielczarski, bo największa instytucja finansująca NCBiR podejmuje pewne działania ratunkowe, które marnowane są nie tyle brakiem ewaluatorów ile przyszłościowego rynku w energetyce, który nie chłonie nawet drobnych innowacji rozwijanych przez MŚP, które wpisywałyby się trendy światowe. Dobrym przykładem takiego pozytywnego myślenia jest dedykowany dla MŚP program NCBiR „szybka ścieżka” (MŚP decydują o zatrudnieniu jednostek badawczych), ale w energetyce trafia on na rynek wybitnie nienowoczesny (brak smart grid, OZE, impulsów cenowych na rynku energii do magazynowania energii i jej oszczędzania, czy otoczenia rynkowego dla e-mobility itp.) i niepewność potęgowaną przez mało klarowaną politykę i niestabilne prawo (zwłaszcza w obszarze OZE gdzie prawo tłamsi nowoczesne technologie).
Trudno jednak się nie zgodzić gdy prof. Mielczarski (w sposób nieco kpiarski) przedstawia polskie ambicje w zakresie zgazowania węgla, pisząc, że „ostatnio taką instalację ze stratą 4 mld USD zamknięto w USA z komentarzem, że gdyby nawet węgiel był za darmo, a nie jest, to i tak nie opłaca się jego zgazowanie”. Do takich wniosków doprowadził już wcześniej kosztujący niemalże 400 mln zł program strategiczny „Zaawansowane technologie pozyskiwania energii”.
Ale tym bardziej warto zapytać, czy w tym kontekście jest uzasadnienie dla nowego programu „Bloki 200+”, którego celem ma być „dostosowanie polskich bloków energetycznych (starych bloków węglowych) do nowych wyzwań”, a „najlepsze projekty mogą otrzymać nawet ok. 90 mln zł”. Jakich światowych innowacji możemy się w tak trywialnym obszarze za tak duże pieniądze spodziewać? Czy to nie jest aby próba wykorzystana środków na badania na które zdaniem prof. Mielczarskiego nas nie stać (dodam, że nie podających restrykcyjnym ograniczeniom wydatkowym jeśli chodzi o unijne zasady pomocy publicznej), na bezpośrednie dofinansowanie działań, które w ramach wsparcia takimi kosztowanymi instrumentami jak KDT czy planowany rynek mocy, powinny być sfinansowane już dawno przez koncerny energetyczne? Tu gdzie chodzi o pozyskanie dla koncernów energetycznych, dzięki programom badawczym, miliardów słabo kontrolowanych środków na mało ambitne B+R, chętnych do ewaluacji „prawdziwie” kosztownych (i w tym sensie nie pozornych) projektów badawczych nie zabraknie.
Jednak wpuszczanie „w kanał” i zaangażowanie na lata w tak nieperspektywiczne obszary polskich badaczy (długoterminowo marnowanie skromnego potencjału badawczego) pogorszy jeszcze bardziej stan polskiej innowacyjności w energetyce i postulowana poprawa sposobu ewaluacji wniosków, zwłaszcza do tak pomyślane programu, niewiele pomoże, bo zasadniczy problem tkwi w zupełnie innym miejscu.