KOMENTARZ
Wojciech Jakóbik
Redaktor BiznesAlert.pl
Podczas konferencji w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Moskwie, były wicepremier w rosyjskim rządzie odpowiedzialny za gospodarkę, przepowiadał zmiany w rosyjskich elitach. Jego think tank, Centrum Badań Strategicznych, ma przygotować długoterminowy plan rozwoju gospodarczego Rosji po 2018 roku. Inicjatywę wspiera sam prezydent Władimir Putin.
– Myślę, że elita, a szczególnie biznes i ludzie pracy, niebawem zauważą, że administracja publiczna, służba zdrowia, wymiar sprawiedliwości, pracują w sposób niesatysfakcjonujący – powiedział Kudrin. – Jestem przekonany o tym, że czekają nas nowe wypadki.
Centrum Badań Strategicznych powstało w 1999 roku w celu wsparcia kampanii prezydenckiej Władimira Putina. Wygląda na to, że wesprze jego kolejną kampanię w 2018 roku. Być może to z tego powodu Kudrin jest od około pół roku lansowany w zachodnich mediach na liberalnego gołębia, który jest w stanie zmienić Rosję. Tacy koncesjonowani reformatorzy są jednak utrzymywani przez Kreml w przeciwnym celu, aby zablokować realne zmiany.
O potrzebie dostosowania rosyjskiego modelu gospodarczego do nowych realiów mówi jednak nie tylko liberał z kampanii Putina. Po porażce szczytu naftowego w Doha, gdzie główni producenci z OPEC oraz Rosja mieli skoordynować politykę wydobycia, doradca prezydenta Federacji Rosyjskiej Siergiej Glazew przyznał, że ropa naftowa przestaje być głównym surowcem energetycznym, a przyszłość należy do Odnawialnych Źródeł Energii. To przełomowa deklaracja ze strony kraju, który bazuje 1/3 swojego budżetu na dochodach ze sprzedaży węglowodorów, podobnie jak podpis Rosjanina pod porozumieniem klimatycznym z Paryża, który zostanie złożony wraz z sygnaturami innych nacji podczas uroczystości w USA 22 kwietnia.
Rosjanie wyraźnie chcą przekonać Zachód, że są w przededniu pierestrojki. Powodem mogą być kurczące się rezerwy i niedoinwestowanie, które sprawiają, że strukturalne problemy rosyjskiej gospodarki zaczynają zagrażać jej implozją. To dobra okazja do powrotu do business as usual. Narzędziem ma być oczywiście współpraca gospodarcza i w tym kontekście wystarczy wymienić wielokrotnie opisywane na tych łamach projekty mające dać zyski rosyjskim i zachodnim firmom, a przez to być podwaliną nowego przymierza.
Przykładem niech będzie Nord Stream 2, którego Unia Europejska nie potrzebuje. Według danych Banku Światowego przytoczonych przez Sekretariat Wspólnoty Energetycznej, koszt modernizacji ukraińskiej infrastruktury gazowej wyniesie 4,5-5,5 mld dolarów, podczas gdy budowa Nord Stream 2 jest szacowana na koszt 8 mld euro, czyli około 9 mld dolarów. Zgodnie z unijnym prawem Ukraina podniosła taryfy przesyłowe i mogą być one droższe od tych oferowanych przez Nord Stream 2, ale pod warunkiem, że nie zostanie on objęty tym samym prawem, do czego dążą jego krytycy europejscy zyskujący coraz większy posłuch w Komisji Europejskiej. Również wyliczenia odnośnie zapotrzebowania na gaz ziemny w Europie prezentowane przez Rosjan i UE są różne. W ostatnich pięciu latach spadło ono o 23 procent. Zapotrzebowanie szacowane przez firmy rosyjskie jest zatem przeszacowane o 30-50 procent, jak wynika z raportu Agora Energiewende. Oznacza to, że zgoda na Nord Stream 2 nie dałaby gazu ekstra, a jedynie pozwoliłaby na wypchnięcie z rynku alternatywnych do Gazpromu dostawców. Ze względu na atrakcyjną cenę gazu (wywołaną tanią ropą) w 2015 roku rosyjski koncern odzyskał 1 procent udziałów na rynku europejskim. Wzrósł on z 30 do 31 procent. Od 1 stycznia do 16 kwietnia tego roku dostawy gazu od Gazpromu do krajów spoza Wspólnoty Niepodległych Państw wzrosły o 22,6 procent – podał prezes firmy Aleksiej Miller. – Zapotrzebowanie na gaz rosyjski za granicą wzrosło znacząco od początku roku w porównaniu z analogicznym okresem rok temu – ocenił Miller. Poinformował, że wzrost dostaw do Niemiec wyniósł 21,3 procent, do Włoch – 16 procent, do Wielkiej Brytanii – 162,3 procent, do Polski – 35,7 procent, do Francji – 50,2 procent, do Holandii – 115 procent i do Austrii o 24,7 procent. Udostępnienie nadprogramowych ilości gazu z Rosji spotęguje ten trend i będziemy mieli do czynienia z osłabieniem dywersyfikacji w Europie, jako całości, nie tylko w Europie Środkowo-Wschodniej, która tego się najbardziej obawia.
Polacy zastanawiają się jednak, dlaczego zachodnie nacje Europy mają to w głębokim poważaniu. Jest tak, ponieważ wiążą z dobrą zmianą na Kremlu duże nadzieje na zarobek. Projekt Nord Stream 2 jako forpoczta Pierestrojki i ofert korupcyjnych dla Zachodu wiąże się z miliardowymi kontraktami dla zachodnich firm, które zapewnią rury i inny sprzęt do budowy. Jest także elementem szerszej wymiany aktywów, które pozwolą wpuścić Gazprom głębiej do europejskiej infrastruktury gazowej, w zamian za co udziałowcy projektu, czyli giganci: BASF, E.on, OMV, Engie i Shell, otrzymają dostęp do taniego wydobycia gazu na Syberii. W grę wchodzą także projekty naftowe w zagłębiu łupkowym Bażenow i inne intratne projekty wydobywcze, które w warunkach taniej ropy, która zagościła na rynkach najprawdopodobniej na dłużej, są bardziej atrakcyjne, niż drogie odwierty na Morzu Północnym, gdzie surowce są już wyczerpane. W nadziei na biznesowe Eldorado zachodnie spółki są gotowe wywrzeć na swych rządach nacisk na rzecz ponownego zbliżenia z Rosją, czyli business as usual.
Ratunkiem są jak zwykle mechanizmy wspólnotowe, czyli Unia Europejska i NATO. Tylko ze względu na wątpliwości Komisji Europejskiej podsycane zręcznie przez Polskę i inne kraje regionu projekt Nord Stream 2 nie dostał nadal zielonego światła z Brukseli. Tylko dzięki pryncypialnemu podejściu Sojuszu Transatlantyckiego do prawa międzynarodowego, pierwsza Rada NATO-Rosja po aneksji ukraińskiego Krymu nie zakończyła się próbą resetu. Mimo to Rosjanie próbują przekonywać Zachód, że nadchodzi dobra zmiana na Kremlu. Okazją do przewartościowania mogą być wybory prezydenckie w 2018 roku, o ile do tego czasu Federacja Rosyjska zdoła przetrzymać sankcje oraz tanią ropę naftową. Czy Zachód da się nabrać?