Trzeba pamiętać, że jesteśmy w okresie letnim, ale niedługo zacznie się sezon grzewczy, i nerwowość na rynku gazu może być tylko większa, jeśli nic się nie zmieni w kwestii dostaw ze wschodu – mówi Kamil Kliszcz, analityk mBanku w rozmowie z BiznesAlert.pl.
BiznesAlert.pl: Mamy do czynienia z dużymi wzrostami cen gazu i energii elektrycznej na giełdach. Z czego one wynikają?
Kamil Kliszcz: Jeśli chodzi o energię elektryczną, głównym motorem wzrostu są ceny paliw, czyli węgla i gazu, ale też widać rozszerzenie marż elektrowni. Dostępność mocy wytwórczych to kolejny czynnik, to też ma duże znaczenie. Natomiast jeśli chodzi o ceny gazu i węgla, to główną przyczyną jest oczywiście wojna w Ukrainie i działania Rosji, jeśli chodzi o poziom dostaw surowców do Europy Zachodniej. Węgiel jest automatyczną alternatywą dla gazu, więc wysokie ceny gazu napędzają ceny węgla, więc to wszystko się zapętla.
Słyszymy sygnały z Urzędu Regulacji Energetyki, że w przyszłości można się spodziewać istotnych wzrostów taryf na energię elektryczną dla gospodarstw domowych. Czy w związku z tym można oczekiwać kolejnych rządowych rekompensat dla odbiorców?
Wzrost cen hurtowych jest faktem i spółki obrotu będą musiały składać wnioski do Urzędu Regulacji Energetyki o podwyższenie taryf. Kupują one energię na potrzeby swoich klientów, a ta jest obiektywnie kilkukrotnie droższa od tego, co było zapewnione na dostawy tegoroczne. Jeśli mówimy o dostawach tegorocznych, cena hurtowa, która była odzwierciedlana we wnioskach taryfowych to około 400 złotych na megawatogodzinę, teraz średnia ważona za ten rok na giełdzie kontraktów rocznych to około tysiąca złotych. W tej chwili na giełdzie bieżące notowania dostaw na przyszły rok to około 1500 złotych za megawatogodzinę. Wnioski taryfowe będą tej skali, czy nawet większej, pytanie jak do tego podejdzie regulator. Historycznie mamy doświadczenie, że regulator „przycinał” oczekiwania spółek obrotu, natomiast obecna skala przyrostu cen jest tak duża, że ciężko sobie wyobrazić, że istotną część tych wyższych kosztów będą musiały ponieść same spółki. Nie dadzą one sobie z tym rady. Mówimy o dodatkowym obciążeniu dla samego segmentu gospodarstw domowych, który jest taryfowany, rzędu 20 mld złotych.
Pewnie można się spodziewać rządowych tarcz, ustaw osłonowych rekompensujących te ceny, ale na razie konkrety się jeszcze nie pojawiły, poza propozycją prezesa URE, który profilaktycznie wyszedł z propozycją, żeby opodatkować zyski wytwórców w przyszłym roku.
Co musiałoby się zdarzyć, żebyśmy mogli zacząć prognozować kiedy nastąpi koniec wzrostów cen energii?
Jest to przede wszystkim kwestia cen surowców. Jeśli tutaj sytuacja będzie się stabilizować, a rynek zacznie się bilansować, to będzie ten moment. Trzeba pamiętać, że jesteśmy w okresie letnim, ale niedługo zacznie się sezon grzewczy, i nerwowość na rynku gazu może być tylko większa, jeśli nic się nie zmieni w kwestii dostaw ze wschodu. Myślę, że dopiero w przyszłym roku można liczyć na pewne oznaki uspokojenia.
Co dla polskich przedsiębiorstw energetycznych oznaczać będzie wprowadzenie podatku od nadzwyczajnych zysków?
Windfall profit tax pojawia się na wielu poziomach – nadzwyczajne notowania generują nadzwyczajne zyski w wielu obszarach. Jeśli chodzi o polską energetykę, to patrząc na ceny terminowe, to przyszły rok będzie ekstremalnie dobry dla segmentu wytwarzania. Pytanie, czy będzie próba opodatkowania tych zysków i wykorzystania tych środków na rekompensaty dla odbiorców. Pamiętajmy, że jesteśmy w trakcie transformacji tego sektora, i aktywa, które mają zarabiać miliardy złotych, mają być przesunięte do Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego (NABE). Jesteśmy w trakcie reorganizacji transformacji i trudno na ten moment wyrokować jak to się rozwinie.
Rozmawiał Michał Perzyński