– Armia rosyjska cierpi na niedobory, nawet w zasobach ludzkich. Czy najemnicy, finansowani przez prywatne firmy będą na to lekarstwem? A może początkiem końca obecnych władz? – zastanawia się Marcin Karwowski, współpracownik BiznesAlert.pl.
16 marca wspominaliśmy o zmianach w Gazpromie, w tym militaryzacji i wysłaniu bojówek na Ukrainę. Czas przyjrzeć się sprawie bliżej. Na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy świat obiegły wieści o wysłaniu na front rosyjsko-ukraiński, prywatnych oddziałów finansowanych przez rosyjskie koncerny. Najbardziej medialnym przykładem okazała się grupa Potok, nazwana tak na cześć Nord Steam 2 i finansowana przez Gazprom. Zanim zagłębimy się w temat, warto zaznaczyć, że już w lutym wywiad ukraiński informował o większej ilości grup najemniczych angażujących się w walkę.
Potok okiem “sojuszników”
O Potoku najwięcej i najchętniej mówił Jewgienija Prigożyn, dowódca niesławnej Grupy Wagnera. W prawie trzydziestominutowym wywiadzie poruszył m.in. temat nowo powstałych grup najemniczych. Według Prigożyna oddziały te dotarły na front brudne, wymęczone i przestraszone. Twierdzi, że niektórych z najemników wręcz oszukano, oferując bezpieczny wakat przy pilnowaniu infrastruktury a zamiast tego wysyłając ich do walki. Jakby tego było mało Potok ma mieć problemy z wyposażeniem, w tym bronią. Co jednak najciekawsze, Prigożyn zarzuca, że nowo powstała grupa jest przesadnie opłacana. Zaś anonimowy członek Grupy Wagnera twierdzi, że najemnicy z Potoku porzucili swoje stanowisko i broń uciekając przed wrogiem. Obraz jaki kreślą jego słowa wydaje się być idealny dla Ukrainy. Zamiast okrutnych, zdeterminowanych morderców z Grupy Wagnera walczyć będą zagubieni i przestraszeni chłopcy. Mający problemy z elementarnym ekwipunkiem. Wszystko pięknie, prawda? Niestety niekoniecznie…
Wewnętrzne spięcia
Prigożyn wyraźnie coraz gorzej dogaduje się z Kremlem. Zarzuca decydentom skupienie się na akcencie propagandowym, jak daną sytuację przedstawić w telewizji, a nie na przeprowadzeniu skutecznej operacji w terenie. Wyraźnie zaznacza braki w kwestii dostaw, w stosunku do zapotrzebowania mają być dziesięć razy mniejsze. Moskwa wydała też rozkaz, według, którego wycofanie się Grupy Wagnera będzie uznane za zdradę. Wszystkie te aspekty zbierają się w prosty obraz: Sztab Generalny jest nieudolny i to on ponosi winę za porażkę. Zaś Grupa Wagnera robi co może z ograniczonymi zasobami. Prigożyn wprost twierdzi, że Putin jest oszukiwany przez sztab. Jednak jednocześnie krytykuje celebracje Dnia Zwycięstwa, święta ważnego dla Rosjan i Putina. Podług jego słów, to symbol zwycięstwa przodków, a obecnie żyjący rosjanie nie zasłużyli na ten splendor.
Co to ma wspólnego z Potokiem? Strona rosyjska jest wewnętrznie skłócona i rozbita, wojna na Ukrainie wyraźnie to pokazuje. Wpływy Prigożyna ścierają się z wpływami ministra obrony Siergieja Szojgu. W obliczu tego relacje na temat Potoku wydają się mieć prosty przekaz: “wymieniacie nas na słabszy, bardziej zawodny a co gorsza droższy zamiennik”. Trzeba zadać sobie pytanie: czy Gazprom przyznałby wysokie pensje swoim oddziałom jednocześnie oszczędzając na podstawowym ekwipunku czy logistyce? Jest to nielogiczne, z drugiej strony agresja na Ukrainę pokazała, że Rosja i jej działania zawierają w sobie dużo takich paradoksów.
A co na to druga strona? Faktycznie wiele źródeł potwierdza istnienie Potoku jako podmiotu sformowanego i sfinansowanego przez Gazprom, podlegającego Ministerstwu Obrony. Ich ośrodek szkoleniowy ma mieścić się w okolicach Tambova w południowo-wschodniej Rosji. Według Potokowców najemnicy Wagnera grożą im rozstrzelaniem w przypadku wycofania się. Rozdźwięk między dwoma grupami wydaje się być pewny. Na ten moment trudno jest oszacować siły i środki opłacone przez Gazprom oraz oddelegowane na front.
Niebezpieczna moda rosyjskich oligarchów
Warto zwrócić uwagę na jeszcze inne słowa Prigożyna. Twierdzi, że tworzenie własnych oddziałów staje się swoistą modą wśród rosyjskiej elity. I z jednej strony można to uznać za wyolbrzymienie, amunicję polityczną czy też strach przed byciem zastąpionym. Z drugiej strony nie bez powodu użył liczby mnogiej, a i inne źródła wspominają o co najmniej kilku grupach najemniczych wysłanych ostatnio na front. Oprócz Gazpromu często wspomina się m.in. o Rosniefcie czy Rosatomie. Co ważne wspomniane koncerny, jak i im podobne, utrzymują prywatne siły “ochroniarskie”. Jednak sam Rosatom na swojej stronie pisze wprost, że ich pion ochrony współpracuje z Siłami Zbrojnymi podczas ochrony obiektów kluczowych dla firmy i państwa. To może być wyjaśnienie w jaki sposób koncerny energetyczne mogły być w stanie wystawić grupy operacyjne. Bazując na istniejących służbach ochrony, rozszerzając łańcuch dostaw i rekrutację w przeciągu paru miesięcy mogły znacząco zwiększyć swój potencjał militarny.
Jaki jest cel tych działań? Być może firmy energetyczne chcą wkupić się w łaski Kremla poprzez wspomożenie wysiłku zbrojnego. Jednak czy jest to konieczne gdy energetyka okazuje się głównym atutem Rosji na arenie międzynarodowej? Może chodzi o stworzenie prywatnej armii na wypadek upadku obecnej władzy? Jedno jest pewne, nie znamy pełnego potencjału nowo powołanych grup najemniczych. Jednak Ukraina dobrze udowadnia nam jedno: nie należy bać się Rosji ale tym bardziej nie należy jej lekceważyć. Rosja może i jest gigantem na glinianych nogach. Ale ciągle jest gigantem.