– Czy związkowcom z zamkniętej kopalni w Suszcu uda się powtórzyć sukces ratowania kopalni ich kolegów z Silesii w Czechowicach-Dziedzicach? – zastanawia się Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej.
Precedens Silesii
Ponad 10 lat temu wydawało się, że kopalnia Silesia, będąca wówczas częścią zakładu Brzeszcze-Silesia należącego do Kompanii Węglowej właśnie dokona żywota. Mimo iż jej złoża szacowane były na drugie co do wielkości po Janinie, było zbyt trudno i zbyt drogo, by sobie z nią poradzić. Jednak upór związków zawodowych – tym razem upór w pozytywnym znaczeniu – przyniósł efekty. Choć najpierw pojawił się szkocki inwestor, Gibson Group, zapewniający, że uratuje kopalnię, to jednak był to falstart. W końcu jednak pojawił się czeski holding EPH, który kopalnię od Kompanii Węglowej kupił. Sama pamiętam własne wątpliwości co do przyszłości zakładu po transakcji. Czy kupił, by fedrować, czy kupił, żeby sprzedać, czy kupił, żeby zamknąć. W grudniu 2017 r. minęło 7 lat od tej głośnej transakcji. Efekt? Czesi zainwestowali ok. 1,5 mld zł, podwoili zatrudnienie, zwiększyli efektywność do ok. 1100 ton na rok na pracownika (również dzięki prowadzeniu systemu pracy 24/7, który w państwowych kopalniach nie ma racji bytu) i produkują dzisiaj ok. 2 mln ton węgla rocznie (to jakieś 3 proc. całego naszego krajowego wydobycia węgla kamiennego rocznie). Oczywiście – chodzą słuchy, że mogą próbować kopalnię sprzedać, bo jako jedyny tak duży prywatny podmiot (na rynku są jeszcze prywatne mniejsze kopalnie Siltech i Eko-Plus) mają „pod górkę” w rywalizacji z państwowymi zakładami, ale jak na razie w Czechowicach-Dziedzicach węgiel jest wydobywany, a ludzie mają pracę.
Tym samym torem próbują iść związkowcy z zamkniętej w ubiegłym roku kopalni Krupiński w Suszcu. Z tą różnicą, że Silesia przez Czechów została przejęta przed rozpoczęciem procesu likwidacji, czyli praktycznie w ruchu, a likwidacja Krupińskiego nabiera tempa. Na dole nie ma już kombajnów ani przenośników, wyjęto także kluczowe dla wyrobisk sekcje obudowy zmechanizowanej. A górotwór pracuje, więc odzyskanie ich będzie karkołomne, o ile w ogóle możliwe. A są sygnały, że przyspieszone zostanie teraz tamowanie wyrobisk, co w efekcie podrożyłoby koszt reaktywacji kopalni. A plan reaktywacji jest. Brytyjski Tamar, który zapewnia, że stoi za nim prywatny fundusz kapitałowy, chce kopalnię odkupić, oddać pomoc publiczną (na likwidację poszło już ok. 100 mln zł) i dać jej drugie życie kosztem 600 mln zł tworząc 2 tys. miejsc pracy. Jako współautorka książki „Górnictwo 2.0. Drugie życie kopalń” z ogromną uwagą śledzę ten proces, podobnie zresztą jak przygotowanie likwidacji Krupińskiego.
Tę kopalnię, jak czasami żartowali górnicy, odkąd powstała chciano likwidować. Była taką czarną owcą w strukturach Jastrzębskiej Spółki Węglowej. O ile bowiem JSW jest największym w UE producentem węgla koksowego, a więc bazy do produkcji stali, tak w Krupińskim węgla koksowego nikt na oczy nie widział. W zakładzie tym bowiem wydobywano taki sobie węgiel energetyczny. Efekt? W 10 lat miliard złotych strat. Z tego punktu widzenia decyzja o zamknięciu wydaje się więc jedynym słusznym rozwiązaniem. Tyle tylko, że związkowcy cały czas podnosili, że za kilkaset milionów złotych można dotrzeć do złoża cenniejszego i droższego węgla koksowego, a to pozwoliłoby kopalni przetrwać. JSW jednak tłumaczyła, że takich pieniędzy na ten cel nie znajdzie, a inwestycja wcale nie zwróciłaby się tak szybko jak twierdzą związkowcy.
W grudniu 2016 r. walne JSW podjęło ostateczną decyzję o zamknięciu kopalni w Suszcu, a 31 marca 2017 r. została ona przekazana do Spółki Restrukturyzacji Kopalń.
Wcześniej z propozycją współpracy w Krupińskim wystąpili Niemcy z HMS Bergbau, którzy zaproponowali 150 mln euro na doinwestowanie w kopalni i 120 mln zł rocznej opłaty za dzierżawę części jej naziemnej infrastruktury. Wstępna umowa została podpisana po odwołaniu prezesa JSW Jarosława Zagórowskiego – podpisał ją ówczesny p.o. prezesa Jerzy Borecki, ale kolejny prezes Edward Szlęk ją wypowiedział. Dziś słyszymy, że sprawą tych planów może się zająć CBA lub ABW, jednak na razie resort energii twierdzi, że nie zawiadomił służb.
Kolejni inwestorzy
Skoro nie chcieliśmy Niemca, pojawił się Polak. A konkretnie Bytomski Zakład Usług Górniczych (BZUG). W lutym 2017 r. zaproponował, że może pomóc w dojściu do złóż węgla koksowego w Krupińskim. W uproszczeniu współpraca z JSW miałaby polegać na tym, że do spółki z.o.o. JSW wniesie aportem kopalnię, a BZUG bierze na siebie wszelkie prace udostępniające. Potem JSW mogłaby odkupić jego udziały w Krupińskim. No i nie musiałaby wydawać setek mln zł na inwestycję. Pomysł jednak umarł.
Czy dziś uda się reaktywować kopalnię brytyjskiemu Tamarowi? Inwestor od grudnia puka do drzwi ministerstwa energii, ale spotkać się mu z szefem resortu Krzysztofem Tchórzewskim jeszcze nie udało. 20 lutego, czyli we wtorek, do ministerstwa wysłane zostało pismo podpisane przez szefa śląsko-dąbrowskiej Solidarności Dominika Kolorza, który apeluje o wstrzymanie działań likwidacyjnych do czasu rozmów z brytyjskim inwestorem. „Należy wskazać, iż działania likwidacyjne w kopalni Krupiński są obecnie prowadzone w bardzo szerokim zakresie, mimo braku zatwierdzonego przez właściwy urząd górniczy planu likwidacji kopalni. Część tych działań powoduje nieodwracalne skutki, które znacząco utrudnią lub wręcz uniemożliwią ponowne uruchomienie wydobycia w przyszłości. W kontekście faktu, iż Ministerstwo Energii od kilku miesięcy posiada wiedzę o zainteresowaniu nabyciem kopalni Krupiński przez zewnętrznego inwestora opisane powyżej działania mogą doprowadzić do zablokowania planów reaktywacji tej kopalni i są odbierane przez lokalną społeczność Suszca i okolic jako zupełnie niezrozumiałe” – czytamy w piśmie Dominika Kolorza do Krzysztofa Tchórzewskiego.
Wisienką (czy jak kto woli truskawką) na torcie jest fakt, że o koncesję badawczą na złoża węgla koksowego w kopalni Krupiński wystąpiła… Jastrzębska Spółka Węglowa, która kopalnię zamknęła. Koncesję tę dostała i planuje wykonanie odwiertów badawczych. Spółka tłumaczy, że musi dbać o bazę zasobową, jednak nie ma mowy w jej przypadku o reaktywacji Krupińskiego, a o dojściu do tego złoża od strony kopalni Pniówek. Jednak wszystkie osoby znające tamtejsze realia geologiczne mówią mi, że takie rozwiązanie nie jest technicznie możliwe.
Zmiana mentalności
Zastanawiam się jednak, czy rząd, który w kampanii wyborczej zapowiadał, że nie będzie kopalń zamykał, a zamyka (bo musi, co nie ulega żadnej wątpliwości) zdecyduje się na danie szansy brytyjskiemu inwestorowi. Bo jeśli udałoby mu się wznowić wydobycie i to z sensem, podobnie jak w Silesii, to okazałoby się, że to, z czym nie radzi sobie państwowy właściciel prywatnemu wychodzi jednak znacznie lepiej. A kiedy już do prywatnego inwestora przekonują się nawet największe związki zawodowe, które dotychczas najczęściej każdej prywatyzacji w górnictwie mówiły NIE, to znaczy, że górnicza mentalność bardzo, ale to bardzo mocno się zmieniła. Pytanie więc, czy rządowy przekaz o tym, że tylko państwowe kopalnie są gwarancją bezpieczeństwa energetycznego kraju (85 proc. energii elektrycznej produkujemy dzisiaj z węgla kamiennego i brunatnego), więc tak naprawdę nie muszą być nawet specjalnie rentowne będzie miał rację bytu. Jeszcze ciekawiej byłoby, gdyby np. Australijczycy z Prairie Mining czy Balamary jednak wybudowali swoje planowane nowe kopalnie (co nadal stoi pod znakiem zapytania). Konkurencja jednak ma to do siebie, że motywuje. A naszym państwowym spółkom węglowym motywacja jednak by się przydała. Bo nasze polskie „nie da się” albo „jakoś to będzie” w górnictwie powoli w mojej opinii przechodzi do historii.