– Za 3 dni wpłynie do Świnoujścia pierwszy statek z dostawą katarskiego LNG. Pod koniec czerwca wpłynie drugi gazowiec z Norwegii. Czekaliśmy na ten moment blisko 10 lat – powiedział Janusz Kowalski, wiceprezes PGNiG ds. korporacyjnych. podczas konferencji Okrągły Stół Energetyczny zorganizowany przez Ministerstwo Energii. Przestrzegł on jednak przed zagrożeniami jakie mogą pojawić się jeszcze przed 2022 rokiem, kiedy kończy się umowa gazowa z Rosją.
– Najdroższy jest ten gaz którego nie ma. Przekonaliśmy się o tym kiedy Gazprom przerwał dostawy na Ukrainę. Porozumienie dot. umowy jamalskiej z 2010 roku, oddalało nas od zachodu i przybliżało do wschodu, pozbawiając nas możliwości dywersyfikacji – ocenił przedstawiciel PGNiG. – Gdyby Baltic Pipe powstał wcześniej, to nie byłoby podstaw dla rozmów z Rosjanami. Dzisiaj sytuacja jest prosta. Jak spojrzymy na kierunek wschodni zachodni i południowy to z każdej tej strony może płynąc do Polski rosyjski gaz. Mamy zapis w statucie o roli w zapewnieniu bezpieczeństwa energetycznego państwa. Podejmowane przez nas w ostatnich miesiącach działania służą realizacji tego celu. Chcemy zdywersyfikować dostawy, tak, by od jednego dostawcy otrzymywać ok. 1/3 naszego zapotrzebowania, a nie być od jednej firmy zależnym niemal w 100 proc.
– Jeżeli przed 2022 rokiem, kiedy to wygasa kontrakt z Rosjanami powstaną interkontektory z zachodniego i południowego kierunku to będzie to oznaczało niekontrolowane wejście na polski rynek spółek powiązanych z Gazpromem. Sam Gazoport nie zapewni nam bezpieczeństwa. Potrzebujemy również Baltic Pipe. Tylko gaz z kierunku północnego umożliwi budowę w pełni konkurencyjnego rynku gazu i pozwoli na obniżkę ceny gazu dla odbiorców przemysłowych oraz indywidualnych – ocenił Kowalski. W jego przekonaniu w realizacji polskiej polityki energetycznej potrzebna jest konsekwencja, której brakowało decydentom odpowiedzialnym za porzucenie projektu Baltic Pipe w przeszłości.