Pięć lat temu Rosja nielegalnie anektowała należący do Ukrainy półwysep krymski, z postulatów Majdanu, niewiele udało się zrealizować, a konsekwencje decyzji Władimira Putina ponoszą ukraińska gospodarka i społeczeństwo. Dlatego też Moskwa cały czas stanowi zagrożenie dla Europy, a zwłaszcza dla niezależności Kijowa – pisze Piotr Stępiński, redaktor BiznesAlert.pl.
18 marca 2014 roku w obecności kamer i wbrew prawu międzynarodowemu rosyjski prezydent złożył podpis pod dekretem umożliwiającym aneksję Krymu. Wydarzenie to poprzedziło również nielegalne referendum, w trakcie którego pod lufami karabinów zielonych ludzików 96,77 proc. mieszkańców półwyspu zdecydowało, że powinien on powrócić zostać przyłączony do Rosji. „Przecież wypełniamy tylko wolę społeczeństwa”, tłumaczyli wówczas przedstawiciele rosyjskiej administracji, wymazując w ten sposób błąd Breżniewa, który w 1954 roku oddał Krym Ukraińcom. Od tego momentu w Moskwie wybuchła ,,Rosyjska wiosna”, a więc polityczne igrzyska urządzone przez Władimira Putina, wywołujące ogólnorosyjską euforię. Dwa tygodnie przed tym rosyjski prezydent przekonywał, że nie dokona aneksji Krymu.
Obchody bez fajerwerków
Apetyt Putina był jednak znacznie większy. Miesiąc później na wschodzie Ukrainy rozpoczęła się wojna. Donbas opanowali prorosyjscy separatyści, którzy do dnia dzisiejszego kontrolują należące do Kijowa terytoria. Od tego momentu niemal codziennie w walkach giną ukraińscy żołnierze, ale również i ludność cywilna. Według szacunków ONZ w latach 2014-2018 na wschodzie Ukrainy zginęło ok. 13 tys. osób, a 27-30 tys. odniosło rany. Setki tysięcy ludzi zostało zmuszonych do ucieczki przed kulami. Podczas gdy na linii frontu trwała regularna wojna, w Rosji słupki poparcia dla Władimira Putina osiągały rekordowe poziomy. Po pięciu latach od rozpoczęcia aneksji Krymu i wojny w Donbasie zdaje się jednak, że ,,Rosyjska wiosna” to już pieśń przeszłości.
Należy zauważyć, że Rosja nie organizuje hucznych uroczystości z okazji rocznicy ,,powrotu Krymu do macierzy”. Owszem Władimir Putin odwiedził okupowany półwysep, ale jak podkreślały służby prasowe Kremla wizyta miała charakter roboczy. Rosyjski prezydent wziął udział w otwarciu elektrowni, która jest jednym z elementów budowania energetycznej niezależności, okupowanego przez Rosjan półwyspu, a nawet zapowiedział, że Krym może być eksporterem energii. Jednak powstaje pytanie czy nazwanie podróży Putina roboczą nie oznacza, że Krym zamiast sukcesem jest dla Rosji coraz większym obciążeniem?
Media bronią Putina
Rosyjskie media bronią decyzji Władimira Putina. Podkreślają, że gospodarka półwyspu się rozwija, o czym świadczy między innymi wzrost zużycia energii z 5146,6 w 2015 do 7732,21 mln kWh w 2018 roku. Bez połączeń z Ukrainą Krym nie był w stanie samodzielnie zaspokoić swoich potrzeb energetycznych. Aby móc rozwiązać ten problem na Krymie powstały elektrownie oraz połączenie elektroenergetyczne przez Cieśninę Kerczeńską. Łącznie półwysep dysponuje 2210 MW (moc elektrowni – 1360 MW, połączenie elektroenergetyczne – 850 MW – przyp. red.). Dotychczasowych szczyt zapotrzebowania na moc wyniósł 1249 MW. O dobrobycie na Krymie mają świadczyć nie tylko większe wolumeny zużycia energii czy nowe elektrownie. Rosyjska prasa zwraca uwagą na rosnącą liczbę turystów, samochodów na 1000 mieszkańców czy liczbę bibliotek z dostępem do Internetu. Rosyjska propaganda głosi, że w ciągu pięciu lat Rosja zrobiła dla Krymu więcej niż Ukraina w ciągu ćwierć wieku. Mimo to paliwo, które napędzało ,,rosyjską wiosnę” zaczyna się wyczerpywać. Świadczą o tym chociażby sondaże, z których wynika, że Rosjanie już nie są tak entuzjastycznie nastawieni do krymskiej wiktorii swojego prezydenta. Obecnie tylko 39 procent Rosjan uważa, że aneksja Krymu była korzystna dla kraju. Jeszcze cztery lata temu ten odsetek wynosił 67 procent. Tylko 28 procent Rosjan uważa, że miała ona korzystny wpływ na gospodarkę, a 35 procent, że zyski i straty się równoważą. Natomiast 14 procent uznała, że sytuacja się pogorszyła. Czy rzeczywiście tak jest? Spójrzmy na liczby.
W ciągu pięciu lat od okupacji Krymu rosyjska gospodarka skurczyła się o 10 procent, a odpływ kapitału wyniósł ok. 150 mld dolarów. To nie tylko efekt spadków ceny ropy, ale w przeważającej mierze sankcji jakimi Rosja została objęta, w związku z aneksją Krymu, co ograniczyło tamtejszym spółkom możliwość współpracy z zagranicznymi partnerami, a także dostęp do technologii. Skutki reżimu sankcyjnego odczuła nie tylko gospodarka, ale i portfele zwykłych Rosjan, które są coraz chudsze. Zwykli obywatele również ponoszą koszty integracji krymskiej gospodarki z rosyjską. Od 2014 roku na rożne projekty infrastrukturalne jak most kerczeński, linie energetyczne czy elektrownie z rosyjskiego budżetu popłynęło ponad 15 mld dolarów. Do tego trzeba doliczyć 2 mld dolarów jakie rocznie są przeznaczane na świadczenia społeczne dla mieszkańców Krymu. Nie zapominajmy również o Donbasie, który rocznie kosztuje Rosjan ok. 6 mld dolarów. Połowa z tej kwoty przeznaczana jest na świadczenia społeczne oraz pomoc humanitarną. Pozostałe 3 mld dolarów jest wydawane na wojsko – wypłatę żołdu, zakup amunicji i propagandę. Mówimy więc o poważnych kwotach. Łącznie Donbas i Krym kosztują rosyjski budżet rocznie ok. 8 mld dolarów. To więcej niż w 2018 roku Rosjanie przeznaczyli na program rozwoju edukacji (ok. 7,7 mld dolarów). Wszystko po to, aby nie tylko geograficznie, ale również infrastrukturalnie odebrać Krym Ukraińcom. Należy również również pamiętać o stratach poniesionych przez Ukrainę w wyniku agresywnej polityki Rosji., a także o okupowanych terytoriach, złożach ropy i gazu na Morzu Czarnym czy zajętych okrętach marynarki wojennej.
Europa nie może spać spokojnie
Od 2014 roku Rosjanie konsekwentnie starają się znużyć świat konfliktem na Ukrainie i aneksją Krymu. Po części udaje się im zrealizować ten cel. Na arenie międzynarodowej Moskwa stara się przedstawiać Kijów jako niestabilnego i niezdolnego do kompromisu partnera. W europejskich mediach próżno szukać informacji na temat procesu pokojowego nad Dnieprem czy tego, co się dzieje na Krymie. Zdarza się nawet, że w serwisach informacyjnych półwysep jest traktowany jako integralna część Rosji. Co więcej Moskwa zdążyła wcielić Krym oraz Sewastopol do Południowego Okręgu Federalnego więc fizycznie nie jest on traktowany jako osobny obszar, tylko część większej całości. Ostatnio świat przypomniał sobie o tym regionie w listopadzie ubiegłego roku, gdy w Cieśninie Kerczeńskiej rosyjski okręt staranował należące do ukraińskiej Marynarki Wojennej holownik, a następnie ostrzelał płynące za nim ukraińskie okręty.
Warto również zwrócić uwagę, ile razy w przeszłości rosyjskie myśliwce naruszały przestrzeń powietrzną państw bałtyckich i stosowały wrogą retorykę, względem krajów NATO. Rosjanie przesuwają czerwoną linię coraz bardziej odważnie sprawdzając na ile mogą sobie pozwolić. Mają świadomość, że jako państwo odgrywają kluczową dla zachodnich partnerów rolę m.in. w kwestii uregulowania sytuacji w Syrii, dlatego wiedzą, jak rozmawiać z Europą. Wkrótce może nadarzyć się kolejna okazja, by przetestować cierpliwość Zachodu, ponownie za sprawą Ukrainy. W 2019 roku wygasa kontrakt na tranzyt rosyjskiego gazu. Zdaniem Kijowa to właśnie on blokuje Rosjan przed pełną agresją na Ukrainę. Po uruchomieniu gazociągu Nord Stream 2 Moskwa jest gotowa porzucić Kijów i przekierować tranzyt do nowej magistrali po dnie Bałtyku.
To, że rosyjskie społeczeństwo jest zmęczone Krymem nie oznacza, że rosyjski niedźwiedź śpi, a Putin nie sięgnie po takie rozwiązanie. Zagrożenie ze strony wschodniego sąsiada nie minęło. – Krym jest nasz i nie ma o co się kłócić – mówił niedawno Władimir Putin. Z kolei w rocznicę aneksji półwyspu, rosyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych oficjalnie wezwało UE i NATO, aby te nie zajmowały się polityką tylko wsłuchały się w głos mieszkańców Krymu, którzy zagłosowali za przyłączeniem się do Rosji. Paradoksalnie rosyjska agresja na Ukrainę przyniosła jeden pozytywny skutek. Do momentu rewolucji na Majdanie Kijów nie miał jasno sprecyzowanych planów co do integracji z Zachodem. Jednak rosyjska aneksja Krymu i inwazja na Donbas spowodowały, że Ukraińcy raczej nie opowiedzą się za jakąkolwiek siłą polityczną, oficjalnie sympatyzującą z Kremlem. Wroga postawa Rosji skonsolidowała Ukraińców wokół idei integracji z Unią Europejską oraz z NATO, czemu otwarcie sprzeciwia się Moskwa. Okupacja Krymu i Donbasu kosztuje ją coraz więcej. Kreml nie przejmuje się względami wizerunkowymi, ale do głosu mogą dojść liczby i stan gospodarki. W perspektywie czasu trudno będzie Rosjanom jednocześnie okupować te dwa regiony. Być może Moskwa zdecyduje się na ,,oddanie” Ukraińcom, któregoś z nich. Pozostaje wątpliwe by ten proces nastąpił za prezydentury Władimira Putina. Może to być jednak szansa dla Kijowa, który od 2014 roku próbuje odzyskać obszary zagarnięte przez Rosję. Niestety istnieje poważne zagrożenie, że aneksja Krymu i wojna w Donbasie to nie ostatnie słowo Kremla na Ukrainie.