Lipka: Nie może być zgody na zmianę miejsca narodzin polskiego atomu

20 listopada 2023, 07:30 Atom

– Ostatnio niektóre środowiska starają się wytworzyć nieprzychylną atmosferę do budowy elektrowni jądrowych w naszym kraju, udowadniając na siłę, że odejście od węgla może nastąpić jedynie za pomocą energetyki odnawialnej. Ta retoryka pojawiła się głównie po wyborach. Jednym ze sposobów na opóźnienie o długie lata projektu jądrowego na Pomorzu, miałoby być przeniesienie jego lokalizacji, ze wszystkimi konsekwencjami, jak uzyskiwanie od nowa wszelkich zgód i pozwoleń, robienia badań, konsultacji, i całą biurokratyczną mitręgą – pisze Jerzy Lipka, przewodniczący Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej.

Elektrownia jądrowa. Fot. Freepik
Elektrownia jądrowa. Fot. Freepik

Agresywna mniejszość próbuje narzucić całej reszcie społeczeństwa swój pogląd na temat rozwoju sektora energetycznego, eliminując z niego energetykę jądrową. Organizacje takie jak Bałtyckie SOS, Ekounia, czy Zieloni, także niektórzy pomorscy politycy Platformy Obywatelskiej jak Senator Z. Lamczyk, uważają, że posiadają prawo VETA w tym względzie i ich dążenia są ważniejsze niż poglądy zdecydowanej większości społeczeństwa polskiego. Według badań różnych ośrodków poparcie dla EJ w Polsce sięga od 69 do nawet 85 procent. Energetyka jądrowa jest zaś niezbędnym elementem naszego miksu w przyszłości, ze względu na konieczność odchodzenia od węgla i zarazem nieskuteczność prób tego odchodzenia w oparciu wyłącznie o źródła odnawialne pogodo-zależne.

Przypomnę, że mimo posiadania aż 25 GW mocy zainstalowanej w OZE, dziś ponad 70 procent energii elektrycznej pochodzi ze spalania węgla. Gigantyczne koszty budowy systemu opartego wyłącznie na OZE, bez gwarancji zapewnienia niezbędnych ilości energii w chwili, gdy będzie ona potrzebna, czyni taki system wyjątkowo nieefektywnym. Oparty głównie o źródła pogodo-zależne, musiałby mieć wielokrotnie większą moc, niż wynosi zapotrzebowanie na nią w polskim systemie energetycznym teraz, jak i w przyszłości. Narażałoby to ten system na ryzyko ciężkich awarii, spowodowanych nagłym skokiem uzyskanych mocy, a potem ich gwałtownym spadkiem, co skutkowałoby też spadkiem częstotliwości w tejże sieci. Koszty dostosowywania jej do tak wielkich (choć chwilowych) obciążeń, ludzie ci zamierzają przerzucić na konsumentów prądu, albo podatników. Plany te uwzlędniają niestety także używanie eksploatację urządzeń, które dziś są jeszcze w technologicznych powijakach, a do rozwiązania jest szereg problemów inżynierskich. Tzw „prosumentyzm” stał się dla nich dogmatem, nowym rodzajem religii, stał się ważniejszy, niż dostarczenie energii na czas i w odpowiedniej ilości.

Wróćmy jednak do pomysłów przenoszenia elektrowni jądrowej w inne miejsce niż gmina Choczewo. Czym by to skutkowało? Przede wszystkim co najmniej pięcioletnim opóźnieniem oddania do użytku pierwszych bloków tej elektrowni, której nasza gospodarka, a także Pomorze, potrzebuje „niczym kania dżdźu”. Spowodowane byłoby to praktycznie rozpoczęciem wszystkiego od nowa, a ponadto renegocjacją umowy z Westinghouse i Bechtelem, którzy projektują w tej chwili elektrownię właśnie w Choczewie. Elektrownia ta ma stanąć na gruntach należących do Skarbu Państwa, bez wywłaszczania kogokolwiek. Nie wiadomo, czy tak komfortowa sytuacja byłaby w innej lokalizacji. Być może wywłaszczenia byłyby wówczas potrzebne.

Zmiana lokalizacji nie gwarantuje również, że nie będzie protestów w nowym miejscu. Przeciwnie, jeśli się raz ustąpi, to wygeneruje to nowe protesty, w innych środowiskach, zachęconych skutecznością tego typu akcji i słabością tekturowego państwa, niezdolnego do podejmowania trudnych decyzji. Będzie to równia pochyła, nie tylko dla energetyki jądrowej, ale i innych ważnych inwestycji. Zresztą kto protestuje? Bynajmniej nie stali mieszkańcy Choczewa, ale bogaci właściciele działek i nieruchomości, które to w sezonie wynajmowane są turystom.

Uważają oni, wbrew logice, że elektrownia jądrowa odbierze im turystów. Tymczasem na zachodzie, we Francji w Dolinie Loary, czy w Hiszpanii przy samej plaży (miejscowość Vandellos) takie elektrownie egzystują, a turystów tam więcej niż w Choczewie. Gdyby ci ludzie domagali się odszkodowań, na czas budowy elektrowni, jeszcze można by to zrozumieć, ale na pewno nie to, że zamierzają przekreślić kluczową inwestycję w polskiej transformacji energetycznej. Pamiętamy zresztą, co było z kwestią budowy autostrad i dróg ekspresowych wiele lat temu, jak długo Polska była skansenem na tle Europy w kwestii jakości dróg. Działo się tak aż do wprowadzenia słynnej Specustawy drogowej, radykalnie ograniczającej wszelkie możliwości protestów. Dopiero wtedy inwestycje szybko ruszyły z miejsca i dziś jeździmy dzięki temu po wygodnych „ekspresówkach”, nie odbiegających jakością od tych na zachodzie Europy. Podobnie będzie z elektrowniami jądrowymi, jeśli tylko zabezpieczymy je odpowiednio w naszym prawie i nie pozwolimy na „torpedowanie” czy opóźnianie działań związanych z ich budową. Anarchia i sobiepaństwo, prywata winna być w Polsce zwalczana w zarodku, inaczej zapomnijmy o rozwoju, modernizacji naszego kraju, cywilizacyjnym dołączeniu do Europy. Stowarzyszenie Obywatelski Ruch na Rzecz Energetyki Jądrowej, wraz z organizacjami sprzymierzonymi, przeciwstawi się temu z pobudek patriotycznych.

Lipka: Dlaczego nie zwalczymy emisji CO2 w gospodarce samymi OZE?