Były premier Leszek Miller broni się przed zarzutami o zaniechanie korzystnego projektu Baltic Pipe przez jego rząd na początku dekady. – Kontrakt norweski czyli porozumienie polskiej i norweskich firm parafowane w obecności premierów tych krajów tuż przed wyborami parlamentarnymi w Polsce i Norwegii w 2001 roku miał propagandowy charakter i obliczony był na efekt wyborczy – pisze na swoim blogu.
– Kontrakt nie był umową międzyrządową. To co się kryje pod umową na dostawy norweskiego gazu to porozumienie między konsorcjum norweskim i polską firmą wydobywczą Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo S.A. Największym problemem była ilość i cena gazu, który polska firma miała kupić. Norwegowie chcieli, aby PGNiG importowało minimum 8 mld. metrów sześciennych, co było warunkiem opłacalności całego przedsięwzięcia. Dla Polski, razem z dostawami rosyjskimi i krajowymi, było to zdecydowanie za dużo tym bardziej, że cena gazu miała być wyższa o 30 procent od paliwa rosyjskiego, a za niewykorzystany gaz i tak trzeba byłoby zapłacić, w myśl zasady take or pay. Stanęło na zakupach wynoszących 5 mld. metrów sześciennych, a Norwegowie zobowiązali się, że znajdą odbiorców na pozostałe 3 miliardy. Firmy norweskie wiązały nadzieje ze Szwedami, ale okazało się, że Skandynawowie wolą tańszy gaz rosyjski i po dwu latach poszukiwań Norwegowie poinformowali, że nie są w stanie wywiązać się z podjętego zobowiązania i proponują jego wygaszenie – pisze polityk.
Jego zdaniem nawet zarząd PGNiG i eksperci krytykowali ten pomysł. – Możliwość prawdziwej, a nie propagandowej dywersyfikacji pojawiła się dopiero po renegocjacji umowy z Rosją. Próby urealnienia przeszacowanego kontraktu zawartego jeszcze przez rząd Hanny Suchockiej podejmował rząd Jerzego Buzka, ale na próżno. Dopiero długie rokowania prowadzone przez wicepremiera Marka Pola z rządem rosyjskim przyniosły efekty. W ich wyniku dostosowano dostawy do rzeczywistych potrzeb zmniejszając ilość zakontraktowanego paliwa o 27 procent i oszczędzając tym samym w kasie państwa około 5 mld. dolarów. Zapewniono, że Polska nie będzie miała niedoboru gazu, jak i to, że nie grozi nam jego nadmiar, za który musielibyśmy zapłacić. Zwiększono także ilości punktów odbioru na granicy wschodniej – przekonuje były premier.
Tymczasem Gazeta Wyborcza informuje, że Ukraina podpisała w październiku umowę na dostawy gazu ziemnego z Norwegii i otrzymuje cenę lepszą, niż Polska od Rosjan. „Za 1000 m sześc. surowca od Statoil Ukraina płaci ok. 340 dol. Gazprom za taką samą ilość surowca chce od Naftohazu 385 dol. Według naszych źródeł Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo za 1000 m sześc. rosyjskiego gazu płaci teraz ok. 400 dol., czyli jedną szóstą drożej niż Naftohaz swoim norweskim partnerom”.
Źródło: Blog Leszka Millera/Gazeta Wyborcza