– Właściwie moment w którym Niemcy odejdą formalnie od węgla nie odgrywa większej roli, bo to nie czas emituje CO2, tylko spalanie tego paliwa. Koncerny węglowe spieszą się więc z wydobyciem jak największych jego ilości – mówi Christopher Laumanns z organizacji Alle Dörfer bleiben w rozmowie z BiznesAlert.pl.
BiznesAlert.pl: Zajmuje się Pan terenami górniczymi w Łużycach. Czy może Pan powiedzieć, z jaką sytuacją mamy tam teraz do czynienia?
Christopher Laumanns: Chodzi głównie o regiony z wydobyciem węgla brunatnego w całych Niemczech. W Łużycach sytuacja jest taka, że LEAG, spółka, która prowadzi wydobycie w tym regionie, chce rozwijać specjalny obszar górniczy w Mühlrose, lecz nie ma na to pozwolenia. To jest specjalny obszar górnictwa odkrywkowego, który ta firma chce tam zagospodarować, ale nie ma jeszcze pozwolenia politycznego ani prawnego na wydobycie. Na tym terenie leży stara serbołużycka wioska Müllrose, niektórzy mówią Mühlrad. Korporacja LEAG zawarła cywilnoprawne umowy o przesiedleniu z większością mieszkańców, ale nie ze wszystkimi. Część z nich została przesiedlona do pobliskiego miasta.
Czy taka cywilnoprawna umowa jest wiążąca?
Umowa cywilnoprawna jest oczywiście prawnie wiążąca, ale nie ma żadnego upoważnienia do całkowitego przeniesienia tego miejsca. Tym bardziej wbrew woli mieszkańców. Więc ludzie, którzy chcą zostać, mogą zostać. Problem polega na tym, że zarówno rząd, jak i przede wszystkim firma LEAG przedstawiają to tak, jakby to było normalne przesiedlenie, jakby ludzie tak czy inaczej byli wywłaszczeni, nawet jeśli się nie zgodzą. Jakby to wszystko było już prawnie uzgodnione i jakby węgiel tak czy inaczej był potrzebny i był wydobywany. Nic z tego nie jest prawdą. I właśnie dlatego wiele osób myśli, że musi się przenieść. A wielu ludzi nawet chce się też przeprowadzić, bo życie stało się tam już niemożliwe. Kopalnia odkrywkowa funkcjonuje już praktycznie w całej wsi. Jest tam dużo hałasu i brudu, a domy są po prostu wyburzane. Stare, zabytkowe domy. Mimo że na samo wydobycie węgla nie ma pozwoleń. Kto chciałby zostać we wsi, z której wielu ludzi już wyjechało i ponad połowa domów została już wyburzona? Z tego co ja tam widzę, to jest tam tylko jedno stare małżeństwo, które mówi, że nie wyjedzie. Rzecz w tym, że nawet jeśli tylko oni powiedzą, że nie wyjadą, to ta wieś faktycznie musi zostać, bo nie ma zgody na przeniesienie całej wsi.
Decyzja LEAG może być zaskakująca. Komisja węglowa podjęła decyzję o stopniowym wycofywaniu się Niemiec z węgla. LEAG otrzymał nawet wysokie odszkodowanie sięgające miliardów za odejście od węgla. Czy to oznacza, że LEAG kwestionuje teraz to rozstrzygnięcie?
LEAG nie interesują decyzje polityczne, a jedynie to, ile zarobi. A wszystkie pieniądze z wydobycia węgla w Łużycach trafiają w końcu do dwóch przedsiębiorców. I jest cała sieć firm, która jest kierowana z różnych rajów podatkowych i tak dalej. Dlatego LEAG jako firma zawsze będzie robić to, co daje najwięcej pieniędzy jej właścicielom. I jeśli wyliczą, że przeniesienie tej wsi ma sens, to to zrobią. Być może nawet nie będą tego robić z zamiarem wydobycia węgla, ale po to, by mieć jak najwięcej politycznego pola do negocjacji. I to teraz, gdy na wschodzie Niemiec mówi się o wycofaniu węgla w 2030 roku.
Czy uważa Pan, że odejście od węgla może być teraz przesunięte na 2030 rok także na wschodzie Niemiec?
Tak, myślę, że to się na pewno stanie. Trzeba jednak powiedzieć, że sam moment wycofania się z węgla jest stosunkowo nieistotny. Czy będzie to rok 2038 czy 2030, to tak naprawdę zależy od ilości węgla, który ma być spalany. I dlatego mamy nadzieję, że nie będzie to taka katastrofa z wygaszaniem węgla w 2030 roku na wschodzie Niemiec, tak jak to jest na zachodzie, czyli że po prostu mówią ok, wygaszamy do 2030 r. Wszyscy powinni się cieszyć, ale w rzeczywistości ta sama ilość węgla zostanie spalona w krótszym czasie.
Czy spodziewa się Pan takich samych wydarzeń, takich samych protestów, demonstracji w Łużycach, jakich właśnie doświadczyliśmy w Nadrenii?
Myślę, że protesty w Łużycach będą się nasilać. Ale nie będzie to na taką skalę jak w Nadrenii, bo w Łużycach nie ma takiego oporu jak w Nadrenii, przynajmniej nie tak dużego. W Łużycach również istnieje wieloletni opór. Nie jest to jednak tak powszechne. A dezinformacja ze strony firmy i państwa jest silniejsza niż w Nadrenii.
Czy to znaczy, że Greta Thunberg nie przyjedzie do Łużyc i nie pomoże jak w Lützerath?
Sama będzie musiała o tym zdecydować. Tak, to zdecydowanie pomogło. Powiedziałbym jednak, że był to tylko jeden czynnik z wielu, wielu innych. A fakt, że wzięła udział w obywatelskim nieposłuszeństwie jeszcze bardziej zwrócił na protesty międzynarodową uwagę. Greta zgodziła się przyjechać dopiero w piątek 13-tego i wtedy dowiedzieliśmy się o tym, że będzie przemawiać 14-tego. Potem okazało się, że sama podjęła decyzję, że też będzie brała udział w protestach. A wtedy było to już w prasie na całym świecie.
Czy umiędzynarodowienie tego procesu ma sens?
Tak, myślę, że prawo górnicze jest po prostu przejawem tej specyficznej niesprawiedliwości w Niemczech. Ale generalnie chodzi o to, że węgiel musi pozostać w ziemi i to dlatego, że ma on tak negatywny wpływ na klimat. Jedna tona węgla brunatnego odpowiada jednej tonie CO2, co oznacza, że z samej kopalni odkrywkowej Garzweiler w Nadrenii ma zostać wydobyte 280 milionów ton. To wielokrotność tego, co inne kraje produkują w ciągu całego roku. Grecja na przykład emituje około 60 mln ton rocznie, więc jest to pięciokrotność tego, co w ciągu roku produkuje cały kraj. A tyle produkuje tylko jedna kopalnia odkrywkowa w Niemczech. I dlatego jest to wymiar międzynarodowy. I nie jest to takie wyjątkowe, w tym sensie, że ci, którzy protestują, protestują w Niemczech, bo widzieliśmy to już w lesie Hambach, a wcześniej w protestach antyatomowych. Tam również zawsze cały ruch europejski był przeciwny i zwracał uwagę na tę kwestię na całym świecie.
Rozmawiała Aleksandra Fedorska
Häußermann: Mówimy „nie” wydobyciu węgla w Niemczech, by zapobiec katastrofie (ROZMOWA)