icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Saryusz-Wolski: Wojna o zatrzymanie Nord Stream 2 nie jest jeszcze wygrana

Wydarzenia ostatnich dwóch miesięcy spowodowały, że kwestia Nord Stream 2 wróciła na pierwsze strony gazet. Zapowiedź wprowadzenia nowych sankcji amerykańskich skutecznie wstrzymała konstrukcję ostatniego odcinka gazociągu, powodując, że główni wykonawcy zawiesili prace budowlane. Wielu obserwatorów liczyło, że planowane sankcje okażą się przysłowiowym gwoździem do trumny rosyjsko-niemieckiej inwestycji. Deklaracje Komisji Europejskiej, która sprzeciwiała się planowanym sankcjom, poddając w wątpliwość ich legalne uzasadnienie, dodatkowo podgrzały atmosferę dyskusji – pisze poseł do Parlamentu Europejskiego Jacek Saryusz-Wolski.

Nowy impuls i apogeum oburzenia

Nowy impuls dało otrucie głównego opozycjonisty i przeciwnika prezydenta Putina, A. Nawalnego. Większość analityków prorokowała, że to Rosjanie sami przyczynili się do klęski przedsięwzięcia. Trzeba przyznać, że liczne były przesłanki, by móc wyciągnąć podobne wnioski. Przede wszystkimi sama kanclerz A. Merkel, pod wpływem pierwszych emocji zasugerowała, że otrucie A. Nawalnego oraz użycie do tego celu broni chemicznej, powinno spotkać się z odpowiednią reakcją, a taką bezsprzecznie mogłoby być definitywne poddanie w wątpliwość uczestnictwa Niemiec w kontrowersyjnym projekcie. Pikanterii polemice na niemieckiej scenie politycznej dodały doniesienia gazety Tagesspiegel, która podała informację, o tym, że ministerstwo gospodarki RFN, bez jakichkolwiek weryfikacji, uzasadniło inwestycję danymi dostarczonymi przez rosyjską spółkę Nord Stream 2 AG.

Oburzenie niemieckiej klasy politycznej osiągnęło apogeum, jednakże w rzeczywistości jedynie nieliczni odważyli się faktycznie sugerować aby Niemcy wycofały się z budowy gazociągu. Bardzo szybko pierwsze emocje opadły, a rządzący dali wyraźnie do zrozumienia, że zawieszenie projektu nie wchodzi w grę: Heiko Maas, niemiecki minister spraw zagranicznych, podał do publicznej wiadomości, że Nord Stream 2 nie powinien zostać dotknięty sankcjami ze względu na fakt, iż w projekt zaangażowanych jest ok. 100 europejskich przedsiębiorstw, z czego połowa niemieckich. Wtórował mu m.in. P.Altmaier, minister gospodarki, deklarując, że projektu, który został przewidziany na dekady, nie można tak po prostu kwestionować co miesiąc. Nawet jeżeli ostatecznie Francja i Niemcy podjęły decyzję o nałożeniu dodatkowych ograniczonych sankcji w związku z próbą zabójstwa rosyjskiego opozycjonisty, to w oficjalnych deklaracjach nie ma słowa nt. Nord Stream 2. Po raz kolejny skończyło się jedynie na pięknych słowach i pustych deklaracjach. Po raz kolejny interesy niemieckie zostały przedłożone nad dobro i bezpieczeństwo całej wspólnoty europejskiej. Po raz kolejny RFN pokazała, że pragmatyzm niemieckiej polityki „Germany First” znaczy więcej niż solidarność europejska.

Te wydarzenia jasno pokazują, że wbrew szerokiemu optymizmowi, powinniśmy być ostrożni i czujni. Wojna o zatrzymanie Nord Stream 2 nie jest jeszcze wygrana.

Determinacja niemiecka w połączeniu z niemym przyzwoleniem Komisji Europejskiej nie rokuje najlepiej szansom na zatrzymanie budowy gazociągu. Niewątpliwie przeciwnicy projektu mogą poszczycić się kilkoma sukcesami, jak objęcie gazociągu zasadami znowelizowanej dyrektywy gazowej, wyrok w sprawie OPAL-u, czy też wyegzekwowanie przez PGNiG należności zasadzonej w arbitrażu w sprawie formuły cenowej zakupu gazu dostarczanego w ramach kontraktu jamalskiego. Musimy być jednak świadomi faktu, że bez amerykańskiej pomocy będzie trudno zatrzymać tę inwestycję. Amerykańskie sankcje odgrywają w tym sporze decydującą rolę. Amerykanie od samego początku podchodzili negatywnie do Nord Stream 2 i konsekwentnie bronią nie tylko bezpieczeństwa naszego regionu, ale również całego kontynentu.

Stany Zjednoczone od dziesięcioleci intensywnie inwestują w bezpieczeństwo Europy, które jest lekkomyślnie marnotrawione. W kwestii Nord Stream 2 panuje zresztą powszechny konsensus wśród klasy politycznej USA, bez względu na przynależność partyjną. Świadczy o tym chociażby zeszłotygodniowa wypowiedź kandydata na prezydenta Joe Bidena, który otwarcie potwierdził swój sprzeciw wobec gazociągu. Na marginesie, fakt, że Komisja Europejska nie chce dostrzec zagrożenia, jakie niesie ze sobą budowa Nord Stream 2 dla bezpieczeństwa nie tylko naszego regionu, ale i całej UE, jest nie tylko rozczarowujący, ale wręcz przerażający. Podważanie przez Komisję sankcji amerykańskich obnaża jej stronniczość, bezduszność i alienację wobec interesów Europy Środkowo-Wschodniej. Naganna pasywność KE nie tylko otwarcie podważa zasadę „solidarności energetycznej”, ale lekceważy głos obywateli jasno wyartykułowany w trzech rezolucjach Parlamentu Europejskiego, potępiających projekt gazociągu. Paradoksalnie, nawet prawnicy Bundestagu potwierdzili w swoich analizach, że zarówno sankcje USA, jak i propozycja ich rozszerzenia, nie naruszają prawa międzynarodowego, wbrew temu co ogłosiła KE i J. Borrell, wysoki przedstawiciel ds. polityki zagranicznej EU.

W tej sytuacji nasuwa się uzasadnione pytanie, czy przeciwnicy gazociągu w Europie mają jeszcze jakieś pole manewru, czy pozostaje im jedynie bierne oczekiwanie, aż amerykański sojusznik wprowadzi sankcje. Okazuje się, że nie wykorzystaliśmy jeszcze całego arsenału możliwości jakie daje nam prawo europejskie. Według nowego rozporządzenia Rady i Parlamentu Europejskiego ustanawiającego ramy monitorowania bezpośrednich inwestycji zagranicznych w UE, które weszło w życie 11 października 2020 roku, dziewięć państw członkowskich może wymusić na KE, aby ta wydała opinię na temat inwestycji naruszających bezpieczeństwo unijne, a takim bezsprzecznie jest Nord Stream 2. Oznacza to, że jeśli Polsce udałoby się znaleźć wystarczającą liczbę sojuszników, KE będzie zmuszona wziąć pod lupę gazociąg. Nie zapominajmy, że wojna o bezpieczeństwo energetyczne, nie tylko Polski, ale całego naszego regionu, ciągle trwa oraz, że nie jesteśmy w niej osamotnieni.

Możliwe działanie dziewięciu sygnatariuszy sprzeciwu wobec Nord Stream 2 z marca 2016 roku, tj. Czech, Estonii, Litwy, Łotwy, Polski, Rumunii, Słowacji, Węgier i Chorwacji mogłoby dać realną szansę na udokumentowanie zagrożenia bezpieczeństwa Europy Środkowo-Wschodniej, jak i całej UE, jakie niesie ze sobą konstrukcja gazociągu.

Przedstawiciel Komisji pod polskim pręgierzem za obronę Nord Stream 2 przed sankcjami USA

Wydarzenia ostatnich dwóch miesięcy spowodowały, że kwestia Nord Stream 2 wróciła na pierwsze strony gazet. Zapowiedź wprowadzenia nowych sankcji amerykańskich skutecznie wstrzymała konstrukcję ostatniego odcinka gazociągu, powodując, że główni wykonawcy zawiesili prace budowlane. Wielu obserwatorów liczyło, że planowane sankcje okażą się przysłowiowym gwoździem do trumny rosyjsko-niemieckiej inwestycji. Deklaracje Komisji Europejskiej, która sprzeciwiała się planowanym sankcjom, poddając w wątpliwość ich legalne uzasadnienie, dodatkowo podgrzały atmosferę dyskusji – pisze poseł do Parlamentu Europejskiego Jacek Saryusz-Wolski.

Nowy impuls i apogeum oburzenia

Nowy impuls dało otrucie głównego opozycjonisty i przeciwnika prezydenta Putina, A. Nawalnego. Większość analityków prorokowała, że to Rosjanie sami przyczynili się do klęski przedsięwzięcia. Trzeba przyznać, że liczne były przesłanki, by móc wyciągnąć podobne wnioski. Przede wszystkimi sama kanclerz A. Merkel, pod wpływem pierwszych emocji zasugerowała, że otrucie A. Nawalnego oraz użycie do tego celu broni chemicznej, powinno spotkać się z odpowiednią reakcją, a taką bezsprzecznie mogłoby być definitywne poddanie w wątpliwość uczestnictwa Niemiec w kontrowersyjnym projekcie. Pikanterii polemice na niemieckiej scenie politycznej dodały doniesienia gazety Tagesspiegel, która podała informację, o tym, że ministerstwo gospodarki RFN, bez jakichkolwiek weryfikacji, uzasadniło inwestycję danymi dostarczonymi przez rosyjską spółkę Nord Stream 2 AG.

Oburzenie niemieckiej klasy politycznej osiągnęło apogeum, jednakże w rzeczywistości jedynie nieliczni odważyli się faktycznie sugerować aby Niemcy wycofały się z budowy gazociągu. Bardzo szybko pierwsze emocje opadły, a rządzący dali wyraźnie do zrozumienia, że zawieszenie projektu nie wchodzi w grę: Heiko Maas, niemiecki minister spraw zagranicznych, podał do publicznej wiadomości, że Nord Stream 2 nie powinien zostać dotknięty sankcjami ze względu na fakt, iż w projekt zaangażowanych jest ok. 100 europejskich przedsiębiorstw, z czego połowa niemieckich. Wtórował mu m.in. P.Altmaier, minister gospodarki, deklarując, że projektu, który został przewidziany na dekady, nie można tak po prostu kwestionować co miesiąc. Nawet jeżeli ostatecznie Francja i Niemcy podjęły decyzję o nałożeniu dodatkowych ograniczonych sankcji w związku z próbą zabójstwa rosyjskiego opozycjonisty, to w oficjalnych deklaracjach nie ma słowa nt. Nord Stream 2. Po raz kolejny skończyło się jedynie na pięknych słowach i pustych deklaracjach. Po raz kolejny interesy niemieckie zostały przedłożone nad dobro i bezpieczeństwo całej wspólnoty europejskiej. Po raz kolejny RFN pokazała, że pragmatyzm niemieckiej polityki „Germany First” znaczy więcej niż solidarność europejska.

Te wydarzenia jasno pokazują, że wbrew szerokiemu optymizmowi, powinniśmy być ostrożni i czujni. Wojna o zatrzymanie Nord Stream 2 nie jest jeszcze wygrana.

Determinacja niemiecka w połączeniu z niemym przyzwoleniem Komisji Europejskiej nie rokuje najlepiej szansom na zatrzymanie budowy gazociągu. Niewątpliwie przeciwnicy projektu mogą poszczycić się kilkoma sukcesami, jak objęcie gazociągu zasadami znowelizowanej dyrektywy gazowej, wyrok w sprawie OPAL-u, czy też wyegzekwowanie przez PGNiG należności zasadzonej w arbitrażu w sprawie formuły cenowej zakupu gazu dostarczanego w ramach kontraktu jamalskiego. Musimy być jednak świadomi faktu, że bez amerykańskiej pomocy będzie trudno zatrzymać tę inwestycję. Amerykańskie sankcje odgrywają w tym sporze decydującą rolę. Amerykanie od samego początku podchodzili negatywnie do Nord Stream 2 i konsekwentnie bronią nie tylko bezpieczeństwa naszego regionu, ale również całego kontynentu.

Stany Zjednoczone od dziesięcioleci intensywnie inwestują w bezpieczeństwo Europy, które jest lekkomyślnie marnotrawione. W kwestii Nord Stream 2 panuje zresztą powszechny konsensus wśród klasy politycznej USA, bez względu na przynależność partyjną. Świadczy o tym chociażby zeszłotygodniowa wypowiedź kandydata na prezydenta Joe Bidena, który otwarcie potwierdził swój sprzeciw wobec gazociągu. Na marginesie, fakt, że Komisja Europejska nie chce dostrzec zagrożenia, jakie niesie ze sobą budowa Nord Stream 2 dla bezpieczeństwa nie tylko naszego regionu, ale i całej UE, jest nie tylko rozczarowujący, ale wręcz przerażający. Podważanie przez Komisję sankcji amerykańskich obnaża jej stronniczość, bezduszność i alienację wobec interesów Europy Środkowo-Wschodniej. Naganna pasywność KE nie tylko otwarcie podważa zasadę „solidarności energetycznej”, ale lekceważy głos obywateli jasno wyartykułowany w trzech rezolucjach Parlamentu Europejskiego, potępiających projekt gazociągu. Paradoksalnie, nawet prawnicy Bundestagu potwierdzili w swoich analizach, że zarówno sankcje USA, jak i propozycja ich rozszerzenia, nie naruszają prawa międzynarodowego, wbrew temu co ogłosiła KE i J. Borrell, wysoki przedstawiciel ds. polityki zagranicznej EU.

W tej sytuacji nasuwa się uzasadnione pytanie, czy przeciwnicy gazociągu w Europie mają jeszcze jakieś pole manewru, czy pozostaje im jedynie bierne oczekiwanie, aż amerykański sojusznik wprowadzi sankcje. Okazuje się, że nie wykorzystaliśmy jeszcze całego arsenału możliwości jakie daje nam prawo europejskie. Według nowego rozporządzenia Rady i Parlamentu Europejskiego ustanawiającego ramy monitorowania bezpośrednich inwestycji zagranicznych w UE, które weszło w życie 11 października 2020 roku, dziewięć państw członkowskich może wymusić na KE, aby ta wydała opinię na temat inwestycji naruszających bezpieczeństwo unijne, a takim bezsprzecznie jest Nord Stream 2. Oznacza to, że jeśli Polsce udałoby się znaleźć wystarczającą liczbę sojuszników, KE będzie zmuszona wziąć pod lupę gazociąg. Nie zapominajmy, że wojna o bezpieczeństwo energetyczne, nie tylko Polski, ale całego naszego regionu, ciągle trwa oraz, że nie jesteśmy w niej osamotnieni.

Możliwe działanie dziewięciu sygnatariuszy sprzeciwu wobec Nord Stream 2 z marca 2016 roku, tj. Czech, Estonii, Litwy, Łotwy, Polski, Rumunii, Słowacji, Węgier i Chorwacji mogłoby dać realną szansę na udokumentowanie zagrożenia bezpieczeństwa Europy Środkowo-Wschodniej, jak i całej UE, jakie niesie ze sobą konstrukcja gazociągu.

Przedstawiciel Komisji pod polskim pręgierzem za obronę Nord Stream 2 przed sankcjami USA

Najnowsze artykuły