Podczas grudniowego spotkania Forum Wolnej Rosji zorganizowanego przez jednych z najzagorzalszych krytyków Władimira Putina zwołanego w Wilnie, grupa wygnanych działaczy opozycji stworzyła „Listę Putina”. Zawiera ona nazwiska setek rosyjskich i zagranicznych polityków, biznesmenów, urzędników państwowych i innych znanych osobistości, w tym byłego kanclerza Niemiec Gerharda Schrödera. Na liście wymieniono nazwiska osób, które, zdaniem aktywistów, powinny zostać objęty amerykańskimi sankcjami za kontakty z rosyjskim prezydentem – pisze Roma Bojanowicz, redaktor BiznesAlert.pl.
Lista osób na celowniku USA
Pomysł stworzenia listy został zainspirowany przez nową, szeroko zakrojoną ustawę przyjętą przez Kongres USA latem, która uniemożliwia administracji Donalda Trumpa zniesienie istniejących sankcji przeciwko Rosji i pozwala je rozszerzyć. Zgodnie z amerykańskim prawem, administracja w Waszyngtonie ma czas do lutego przyszłego roku, aby przedstawić raport szczegółowo opisujący prominentnych Rosjan powiązanych z Kremlem, członków ich rodzin, źródła ich dochodów oraz prawdopodobne aktywa finansowe znajdujące się w USA. W tworzeniu takiego raportu ma pomóc „Lista Putina” stworzona podczas wileńskiego spotkania.
Administracja Donalda Trumpa zachowuje się ambiwalentnie w stosunku do Rosji. Prawdopodobnie kolejne sankcje nie zostaną nałożone na Rosję. Mimo to moskiewskie elity są wstrząśnięte, gdyż obawiają się, że dane zawarte w „Liście Putina” wpłyną negatywnie na powiązania biznesowe, pozyskiwanie funduszy i ogólnie na ich pozycję w zachodnim świecie. Oczekują, że Władimir Putin podczas specjalnego spotkania z liderami biznesu przedstawi plany dotyczące rosyjskich działań mających złagodzić skutki sankcji, poinformował Financial Times. Jest się nad czym zastanawiać. „Lista Putina” zawiera bowiem ponad 200 nazwisk, w tym: krewnych Putina i wewnętrznego kręgu jego doradców, a także wielu obcokrajowców jak choćby Gerharda Schrödera, byłego kanclerza Niemiec, który obecnie zasiada w zarządzie państwowej spółki naftowej Rosnieft.
Niemcy uwikłali się w relacje z Rosją
Geograficznie i historycznie Niemcy od dawna są bliższym partnerem Rosji niż jakikolwiek inny wielki europejski kraj. Niemieccy przywódcy od dawna uważali swój kraj za polityczny łącznik między Zachodem a Kremlem. Znaczna liczba Niemców żyjących we wschodnich landach pochodzi z Rosji lub ma z nią bliskie kontakty. Stanowią oni ważną bazę poparcia dla prorosyjskiej i skrajnie prawicowej Alternatywy dla Niemiec (AfD). Dodatkowo nasz zachodni sąsiad jest w dużym stopniu uzależniony od importu rosyjskiego gazu. W tej sytuacji nie dziwi fakt, że były kanclerz Niemiec, Gerhard Schröder, spędził znaczną część ostatniej dekady pracując dla rosyjskiego przemysłu energetycznego. Jako członek zarządów kilku konsorcjów, w tym w kontrolowanym przez rosyjski rząd koncernie energetycznym Gazprom lobbował na rzecz rosyjskiego gazu.
Jeszcze jako kanclerz Schröder bronił budowy rurociągu Nord Stream, który miał połączyć Rosję z Niemcami, aby w ten sposób obniżyć koszty dostaw gazu. Miał to być niezawodny szlak zaopatrzeniowy dla tego surowca, ale wielu ekspertów postrzegało go w dużej mierze jako rosyjskie narzędzie uzależnienia Europy od Kremla.
Początek współpracy byłego Kanclerza Niemiec z rosyjskimi koncernami energetycznymi sięga listopada 2005 roku. Gerhard Schröder wiedząc, że nie zostanie ponownie wybrany na ten urząd, podpisał zgodę na budowę pierwszego rurociągu Nord Stream. W miesiąc później ogłosił, że dołączy do zarządu Gazpromu. Od tego czasu jest on postrzegany jako „rosyjski łącznik” na niemieckim rynku energetycznym. W październiku 2016 roku Schröder został mianowany przewodniczącym Nord Stream 2. Ten gazociąg stanowi nie tylko zagrożenie dla bezpieczeństwa energetycznego Europy Środkowej i Wschodniej. Jest to również narzędzie wpływu Rosji na sytuację gospodarczą i polityczną Niemiec. Z oczywistych względów ta sytuacja nie podoba się Waszyngtonowi. Dostawy amerykańskiego gazu LNG, między innymi dla Polski, to obok obecności wojskowej jedno z narzędzi, którymi Donald Trump chce ograniczyć wpływy Rosji w Europie. Kolejnym sposobem oddziaływania USA na obecną sytuację w naszej części świata są sankcje skierowane wobec osób, firm i organizacji związanych z machinacjami Kremla.
Gazprom poza ostrzałem?
Jak dotąd jednak ani groźba, ani nałożone już amerykańskie sankcje nie dotknęły partnerów Gazpromu. Na ewentualną rezygnację z udziału w projekcie większy wpływ będzie raczej miało zrównanie cen zakupu gazu i LNG, niż wszelkie restrykcje. Dzieję się tak gdyż popyt na rosyjski surowiec w Europie ciągle rośnie, a zdaniem niemieckich analityków tylko Nord Stream 2 może go zaspokoić.
Niemcy w polityce energetycznej od dawna kroczą własną drogą. Badając szerzej rosyjsko-unijne stosunki gazowe jasne jest, że nakładanie dodatkowych sankcji na europejskie koncerny energetyczne wywołałoby znaczny sprzeciw ze strony nie tylko Niemiec, ale i pozostałych największych członków UE.
Niemniej jednak, zamiast reagować na działania Waszyngtonu czy Moskwy, Niemcy prawdopodobnie będą coraz bardziej asertywnie same wykorzystają Nord Stream 2 jako kartę przetargową. Główne przemówienie szefa MSZ Sigmara Gabriela z 5 grudnia w sprawie polityki zagranicznej wyraźnie pokazało stosunek Berlina do działań podejmowanych przez USA.
Wynika z niego jasno, że Niemcy rozwijają już swoją nową geopolityczną rolę. Na razie nie wiadomo jak ona będzie wyglądała ponieważ skład rządu tworzonego przez Angele Merkel pozostaje nieznany. W rezultacie, nawet przy niepewności co do wpływu ewentualnych nowych sankcji amerykańskich i rozporządzeń Brukseli, mając ogromne wsparcie Moskwy, niemiecka polityka będzie miała ogromny wpływ na sytuację na europejskim rynku gazu. Stanie się tak niezależnie od tego, czy budowa Nord Stream 2 zostanie ukończona, czy nie.