Temat przedłużenia funkcjonowania ostatnich trzech niemieckich elektrowni jądrowych w obliczu trwającego kryzysu energetycznego był punktem zapalnym w koalicji sygnalizacji świetlnej SPD-Zieloni-FDP. Na dłuższą pracę atomu nalegali w szczególności liberałowie, wbrew tradycyjnie antyatomowym Zielonym. Decyzja kanclerza Olafa Scholza, by elektrownie pracowały do kwietnia przyszłego roku, może z jednej strony przyczynić się do złagodzenia i tak już trudnej sytuacji na rynku energii, ale z drugiej strony może być przyczyną dalszych sporów w rządzie federalnym, pomimo chwilowych pochwał z obu stron – pisze Michał Perzyński, redaktor BiznesAlert.pl.
Politycy komentują decyzję Scholza
Warto podkreślić, że Scholz wydłużając funkcjonowanie atomu miał zamiar doprowadzić do kompromisu, ponieważ liberałowie z FDP chcieli, by wszystkie trzy ostatnie elektrownie jądrowe w kraju funkcjonowały przez dwa lata, tymczasem Zieloni chcieli, by dalej działały tylko dwie, i to tylko do kwietnia 2023 roku. – Fakt, że kanclerz Scholz podjął decyzję w kwestii czasów pracy pozostałych trzech elektrowni jądrowych, jest niezwykłym rozwiązaniem trudnej sytuacji. Podjął pełne ryzyko, a ja będę przekonywać, że teraz idziemy tą drogą, ponieważ wszystko inne nie byłoby politycznie odpowiedzialne – powiedział federalny minister gospodarki i klimatu Robert Habeck z Zielonych w rozmowie z telewizją ARD. Mimo to kierownictwo Zielonych w Bundestagu nadal chce debaty o tej decyzji. Prominentna polityczka Zielonych Ricarda Lang skrytykowała ten kompromis, podkreślając, że według niej elektrownia jądrowa w Emsland nie jest konieczna dla stabilności sieci. – W związku z tym uważamy, że dalsze działanie nie jest konieczne. Kanclerz skorzystał teraz ze swoich uprawnień. Będziemy o tym rozmawiać. Jest więc jasne, że nie zostaną zakupione żadne nowe pręty paliwowe, a najpóźniej do 15 kwietnia 2023 roku wszystkie niemieckie elektrownie jądrowe zostaną ostatecznie wyłączone z sieci – napisała na Twitterze. Habeck z kolei określił propozycję Scholza jako taką, „z którą mogę pracować, z którą mogę żyć”. – Musieliśmy jakoś z tego wyjść – dodał, odnosząc się do sporu między Zielonymi a FDP.
FDP była zadowolona z pokazu siły Scholza w sporze koalicyjnym o dalszy los atomu. – Propozycja kanclerza, aby pozostawić wszystkie trzy pozostałe elektrownie jądrowe w kraju do połowy kwietnia 2023 roku, znajduje pełne poparcie FDP. Jest to w żywotnym interesie naszego kraju i jego gospodarki, że tej zimy utrzymamy wszystkie moce wytwórcze – napisał na Twitterze lider liberałów i minister finansów Christian Lindner. Dodał on, że dalsze działanie elektrowni jądrowej w Emsland stanowi ważny wkład w stabilność sieci, walki ze wzrostem cen energii elektrycznej i ochronę klimatu, a następnym pilnym zadaniem jest jak najszybsze wprowadzenie podstaw prawnych. Lindner obiecał ponadto, że rząd „wspólnie wypracuje realne rozwiązania na zimę 2023/2024”.
Co istotne, decyzja kanclerza federalnego o wydłużeniu funkcjonowania wszystkich trzech pozostałych elektrowni jądrowych wywołała niemałe zamieszanie w Dolnej Saksonii, gdzie zarówno Zieloni, jak i zwycięzca wyborów SPD wykluczyli dalszą pracę elektrowni jądrowej Emsland w Lingen przed wyborami landowymi, które odbyły się w ubiegłą niedzielę. Zdziwienie wyrażali dolnosaksońscy Zieloni, którzy w licznych wywiadach i debatach telewizyjnych wielokrotnie wyjaśniali, jak „zbyteczne i bezproduktywne” jest to rozwiązanie. Premier Dolnej Saksonii Stephan Weil podkreślił, że zawsze sygnalizował, iż z perspektywy jego landu dalsza eksploatacja elektrowni jądrowej w tej lokalizacji w przyszłym roku nie jest konieczna. – Jeżeli rząd federalny, wbrew własnej pierwotnej ocenie, dojdzie do wniosku, że do połowy kwietnia potrzebna będzie również elektrownia jądrowa w Emsland, stworzymy do tego niezbędne warunki na szczeblu landowym w Dolnej Saksonii. Co najważniejsze, 15 kwietnia 2023 roku to ostatnia ostateczna data wyłączenia jednostki i nie będziemy kupować nowych prętów paliwowych – argumentował Weil cytowany przez Die Welt.
Przedłużenie funkcjonowania elektrowni jądrowych do kwietnia odbiło się także szerokim echem na umiarkowanej opozycji w Bundestagu. Friedrich Merz, przewodniczący CDU, skrytykował tę decyzję kanclerza: – Słowo władzy kanclerza było prawdopodobnie potrzebne, aby przywrócić koalicję sygnalizacji świetlnej na właściwe tory. Niemniej jednak ta decyzja jest niewystarczająca. Niemieckie elektrownie jądrowe muszą, jak domagała się FDP, nadal pracować z nowymi prętami paliwowymi do 2024 roku – powiedział lider chadeków w rozmowie z Die Welt. Z kolei sekretarz generalny CSU Martin Huber skomentował tę sprawę w znacznie ostrzejszych słowach niż Merz: – To nie jest kompromis, ale ogłoszenie bankructwa przez koalicję sygnalizacji świetlnej i FDP. W przyszłym roku będziemy nadal zagrożeni blackoutem – powiedział.
Sikorski: Nie możemy już nigdy dopuścić do tego, by obcy tyran nas szantażował
Co dalej?
Decyzja Scholza o dłuższym działaniu atomu spotkała się z ogólną aprobatą ekspertów oraz przedsiębiorców, zarówno dużych, jak i małych – w debacie publicznej za Odrą wybija się argument, że nie byłoby rozsądne pozbywać się dodatkowych mocy wytwórczych w obliczu najostrzejszego od dekad kryzysu energetycznego, zwłaszcza w związku z koniecznością oszczędzania gazu po zniszczeniu gazociągów Nord Stream 1 i Nord Stream 2. Powszechne jest także przekonanie, że odejście od energetyki jądrowej w obecnych okolicznościach byłoby sprzeczne z ideą solidarności europejskiej, ponieważ Niemcy okazaliby się hipokrytami, gdyby prosili o dostawy energii elektrycznej i gazu od swoich sojuszników, jednocześnie samemu pozbywając się jednostek, które z powodzeniem mogłyby funkcjonować dłużej.
Nie ma jednak co zakładać, że samo to posunięcie jest remedium na wszelkie bolączki niemieckiej gospodarki. Warto przypomnieć, że udział przemysłu w produkcie narodowym brutto w Niemczech wynosi około 20 procent, i jest on dwukrotnie wyższy niż we Francji. – Jeżeli spojrzymy wstecz za około dziesięć lat, możemy uznać obecny czas za punkt wyjścia do przyspieszonej deindustrializacji w Niemczech – piszą ekonomiści z Deutsche Bank. Kręgosłupem gospodarki są przemysł samochodowy i maszynowy, stalowy, chemiczny i elektryczny. Mając na uwadze cel neutralności klimatycznej do 2045 roku, Związek Przemysłu Niemieckiego (BDI) ustalił, że do 2030 roku potrzebne będą dodatkowe inwestycje w wysokości 860 mld euro. – W związku z inflacją i zwiększonymi kosztami energii suma ta prawdopodobnie będzie jeszcze wyższa – podkreśla BDI.
Dylemat polega na tym, że technologie przyjazne dla klimatu wymagane z punktu widzenia celów klimatycznych do 2030 roku są w dużej mierze znane, ale wciąż nieopłacalne ekonomicznie dla firm i konsumentów i/lub nie są jeszcze dostępne na skalę przemysłową. Ponadto istnieje zapotrzebowanie na większą liczbę specjalistów i inżynierów posiadających wiedzę w tej nowej dziedzinie. Jednym z rozwiązań problemów niemieckiej transformacji energetycznej mógłby być wodór. Według agencji Reuters, eksperci szacują, że Niemcy muszą importować od 40 do 60 procent swojego zapotrzebowania na ten surowiec. W Arabii Saudyjskiej można go wytwarzać na dużych polach słonecznych na pustyni. Ale potem musiałby być również przetransportowany i dostarczony do fabryk w Niemczech za pośrednictwem terminali i rurociągów. A ponieważ Berlin nie chce być tak zależny od nowych dostawców jak od Rosji, potrzebować będzie jak największej liczby producentów.
Wygląda więc na to, że swoją decyzją kanclerz Scholz wsadził kij w mrowisko, ponieważ mimo pochwał koalicjantów zwaśnionych wokół atomu, presja na niego będzie rosnąć zwłaszcza ze strony CDU, które już teraz zaczyna przodować w sondażach. Należy przypomnieć, że zgodnie z wynikami sondażu Kantar opublikowanego 15 października, chadecy cieszą się poparciem 25 procent Niemców. Za nimi plasują się Zieloni z wynikiem 21 procent, a socjaldemokraci Olafa Scholza dopiero zamykają podium z wynikiem 20 procent, i warto podkreślić, że notują trend spadkowy. SPD depcze po piętach radykalna prorosyjska prawica z AfD z wynikiem 15 procent, a za nią plasują się liberałowie z FDP sześcioma procentami poparcia; stawkę zamyka radykalna prorosyjska lewica Die Linke z wynikiem pięciu procent. Wynika z tego, że kanclerz jest obecnie w defensywie, a przedłużenie funkcjonowania atomu było dla niego okazją, by wykazać inicjatywę w walce politycznej.