Jakóbik: Polska musi się ogarnąć, inaczej jedna wichura zdmuchnie nasz atom

18 sierpnia 2017, 09:00 Atom

Jeśli Polska chce budować atom, musi poprawić organizację pracy. Inaczej jeden incydent zdmuchnie nasz projekt – pisze Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny BiznesAlert.pl.

Wichury burze nawałnice
fot. Ministerstwo Energii

– Do 2040 roku powinniśmy wybudować 4,5 GW. Jest to koszt około 80 mld złotych. Jest to suma niebagatelna. Do 2030 roku powinniśmy wybudować 1,5 tys. MW – powiedział na konferencji prasowej 17 sierpnia minister energii Krzysztof Tchórzewski, w odpowiedzi na pytanie BiznesAlert.pl o los polskiego projektu jądrowego.

Dobra organizacja to podstawa

Na aktualizację nadal czeka Program Polskiej Energetyki Jądrowej. Przedstawiciele resortu energii wskazują, że w obecnej wersji zapisano konieczność wydania 100 mld złotych na 6000 MW energetyki jądrowej, a zatem minister zmieścił się w szeroko rozstawionych widełkach. Ostatecznie koszt będzie zależał od szczegółowych zapisów kontraktu (ile reaktorów, na kiedy?) i wybranej technologii, więc póki co każda liczba jest dobra.

Wcześniejsze szacunki zakładały, że elektrownia może kosztować 40-60 mld złotych w dekadę, a zatem konieczny będzie wydatek od 4 do 6 mld złotych rocznie, co Polska chce opłacić samodzielnie. Jednym z głównych powodów jest chęć wypełnienia norm emisji CO2 zapisanych w polityce klimatycznej Unii Europejskiej. Jeżeli Polska udowodni, że dzięki atomowi będzie zmniejszać emisję, to być może wynegocjuje ustępstwa lub mechanizmy wsparcia dla energetyki.

Jeżeli jednak Polska zdecyduje się na realizację projektu jądrowego i zamierza wziąć jego koszty na siebie, to musi wspiąć się na wyżyny organizacji pozwalające na ukończenie budowy w terminie oraz zgodnie z kosztorysem. Nie udało się to Francuzom z Arevy przy budowie reaktorów EPR we Flamanville i Olkiluoto. Zamierzają zrehabilitować się przy dwóch analogicznych obiektach w chińskim Taishan. Z wyzwaniem poradzili sobie za to Japończycy, którzy dwa reaktory ABWR w elektrowni Kashiwazaki Kariwa zbudowali zgodnie z planem i budżetem.

Było to możliwe, ponieważ firma TEPCO wprowadziła Zarządzanie Łańcuchem Krytycznym Projektu (CCPM). To niestandardowa i elastyczna metoda zarządzania wielkimi przedsięwzięciami, która pozwala przekierować zasoby tam, gdzie są one najbardziej potrzebne, co zwiększa efektywność pracy. CCPM zaczyna się od tezy, że 30 procent czasu traconego przy projekcie bierze się ze złej wielozadaniowości, syndromu studenta, brak priorytetów i „planowe” opóźnienia. Opisywane zarządzanie uwzględnia natomiast zależności między poszczególnymi zasobami, poszukiwanie rozwiązania wystarczającego, a nie najlepszego możliwego, wprowadzenie buforów wykluczających zaskoczenia przy realizacji terminarza.

Co ciekawe, CCPM był już wykorzystywany w Polsce. Wykorzystano go przy budowie stadionu piłkarskiego na Euro 2012 we Wrocławiu oraz przy pogrzebie śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Przykładem wyzwań dla zarządzania projektem w Polsce był brak synchronizacji pracy pomiędzy poszczególnymi elementami terminalu LNG w Świnoujściu. Projekty nabrzeża i falochronu wzajemnie się opóźniały, dopóki nie ustalono wspólnego harmonogramu korzystania z dostępnej przestrzeni na sprzęt.

To właśnie kadry z doświadczeniem realizacji megaprojektu polskiego gazoportu są obecnie najbardziej przystosowaną ekipą do realizacji projektu jądrowego. Z ich doświadczenia należałoby skorzystać. W przypadku terminalu LNG poprzeczka była postawiona wysoko i mimo problemów udało nam się ją przeskoczyć. Projekt jądrowy stawia ją jeszcze wyżej. W poprzednich tekstach wspominałem, że dobra organizacja może być znakiem rozpoznawczym japońskich spółek. Warto przypomnieć, że każdy obiekt jądrowy posiada rozbudowane komórki zajmujące się relacjami z mieszkańcami, obsługą prawną i tworzeniem polityki informacyjnej. Polska powinna czerpać z tych doświadczeń.

Polska musi być przygotowana na incydenty

Ostatnią okazją do przetestowania gotowości naszego aparatu państwowego do działania w trudnych warunkach była wichura z 11 sierpnia, która doprowadziła do śmierci pięciu osób i pozbawienia dostaw energii elektrycznej do ponad 100 tysięcy odbiorców.
Miałem nieprzyjemność przejeżdżać przez te tereny 12 i 16 sierpnia. Jeszcze szesnastego dnia miesiąca część stacji benzynowych była wyłączona z użytku a na polach w pobliżu Chojnic zalegały zwalone linie transmisyjne. Brakowało informacji o dostępnych punktach tankowania paliwa, co stwarzało zagrożenie dla kierowców. Katastrofa była okazją do oskarżeń o opieszałe działanie rządu i służb, które dopiero w poniedziałek 14 sierpnia sięgnęły po pomoc żołnierzy.

Tymczasem japońskie prefektury (odpowiednik województw) współpracują z operatorami infrastruktury krytycznej, w tym elektrowni jądrowych, za pośrednictwem specjalnie utworzonych instytucji. Mają także opisane modele współpracy na wypadek zagrożenia, jak tsunami i inne zjawiska pogodowe. Wydają także opinię także o tym, czy i na jakich warunkach infrastruktura może zostać przywrócona do użytku, co dzieje się teraz w przypadku kolejnych elektrowni jądrowych w Japonii. W tym kontekście niekorzystnie wypadają padające w mediach oskarżenia rządu pod adresem wojewodów za opieszałość działania w sprawie wichury i przerzucanie się odpowiedzialnością. Sprawę powinny rozstrzygać dobrze opisane procedury.

Niestety nie można spodziewać się tego po aparacie państwowym, który pozwala na zjawisko jak opisywana przez Dziennik Gazetę Prawną afera spójnikowa. Niezrozumiała zmiana jednego słowa w treści nowelizacji ustawy o Odnawialnych Źródłach Energii może spowodować, że straci ważność zapis ograniczający rozwój energetyki wiatrowej na lądzie. To owoc mało sprytnego manewru pod presją lobby OZE albo zwykły bałagan. Na korzyść drugiej opcji przemawia fakt, że po przekształceniu zapis jest nielogiczny i niezgodny z zasadami języka polskiego.

Projekt elektrowni jądrowej to olbrzymie wyzwanie organizacyjne, jeszcze większe niż terminal LNG w Świnoujściu. Przy tym megaprojekcie mieliśmy problemy między innymi przez źle skonstruowaną umowę, która pozwalała podwykonawcy – włoskiemu Saipemowi – szantażować głównego wykonawcę, czyli Polskie LNG, zejściem z placu budowy w razie braku dopłaty za dalszą realizację przedsięwzięcia. Podobne scenariusze można sobie wyobrazić na budowie elektrowni jądrowej, jeżeli zabraknie nam odpowiedniego przygotowania.

Budowa elektrowni jądrowej może być powiązana z offsetem w sektorze medycznym lub zbrojeniowym. Z tego powodu w szacunkach kosztów mogą nie zostać uwzględnione wszystkie korzyści, jakie Polska może w zamian uzyskać. Część z nich może na zawsze pozostać niejawna. Wymusiłoby to na władzach odpowiednią komunikację korzyści związanych z projektem, bo nawet 200 mln złotych, czyli jedna trzecia rocznego budżetu inwestycyjnego PSE Inwestycje, którą trzeba przekazać na usuwanie zniszczeń po wichurze na Pomorzu, budzi kontrowersje. Tymczasem operator naszej sieci elektroenergetycznej w latach 2014-2015 chce wydać w sumie 25 mld złotych. Mimo to każda wielocyfrowa suma w energetyce budzi niepokoje społeczne i tego samego można spodziewać się przy kosztownym atomie, nawet jeśli w zamian dostaniemy uzbrojenie lub technologie wojskowe i medyczne trudne do wyceny.

Aby należycie skorzystać z offsetu także potrzebujemy dobrej organizacji pracy. Aby polska elektrownia jądrowa nie podzieliła losu obiektów we Francji i Finlandii, ale raczej powstała zgodnie z planem, jak w Japonii, Polska musi się ogarnąć. Inaczej jeden incydent, jak wichura na Pomorzu czy spór z Saipemem, zdmuchnie nasz atom.