Przy okazji publikacji wyników rocznych Polska Grupa Energetyczna ogłosiła, że chce od połowy lat dwudziestych mieć 1000 MW wiatru na Bałtyku. Zapowiedź ta spotkała się z krytyką uznanego eksperta i komentatora BiznesAlert.pl, prof. Władysława Mielczarskiego z Politechniki Łódzkiej. Sprawę komentuje Monika Morawiecka, dyrektor departamentu strategii PGE Polskiej Grupy Energetycznej.
BiznesAlert.pl: Profesor Mielczarski nie zostawił na Państwa strategii suchej nitki.
Monika Morawiecka: Tak, rzeczywiście, ale nie martwiłabym się tak bardzo, pan profesor ma taki styl, że podchodzi bardzo krytycznie do wszelkich zapowiedzi i zapewnień, co zresztą jest bardzo uzasadnione z punktu widzenia metody naukowej – musimy nieustannie weryfikować poprawność naszego rozumowania.
A przechodząc do konkretnych zarzutów…
No to po kolei. Po pierwsze, chyba warto zaznaczyć, że artykuł z Financial Times, który jest przywołany, nie jest stricte… artykułem Financial Times, tylko listem do redakcji. Dla Pana jako redaktora jest to z pewnością różnica zauważalna. A przechodząc do zawartości merytorycznej tegoż listu i raportu, na który się autor listu powołuje i którego jest autorem (jakżeż wygodnie powoływać się na własny raport!). Otóż… ja się z nią w zasadzie zgadzam. To prawda, że patrząc na światowe statystyki (np. Międzynarodowej Agencji Energii Odnawialnej IRENA – raport Renewable Power Generation Cost in 2017) dotyczące kosztu wybudowania farm wiatrowych na morzu w przeliczeniu na megawat mocy zainstalowanej, faktycznie nie można jednoznacznie stwierdzić, że on spada. Tylko że koszt wybudowania farmy wiatrowej to nie to samo, co koszt wyprodukowanej z niej energii.
Jak to? Przecież w tego typu źródłach praktycznie nie ma innych kosztów, jak właśnie koszt budowy. Nie ma kosztów paliwa…
Na koszt wyprodukowania energii z wiatru składają się dwa czynniki – koszt budowy oraz produktywność. A produktywność, mówiąc prościej, to to, ile energii z jednego megawata mocy zainstalowanej możemy pozyskać. W żargonie energetycznym mówimy tu o współczynniku wykorzystania mocy, ang. capacity factor czy load factor. Współczynnik ten jest wyrażany w procentach i można go wytłumaczyć prosto: mówi, przez jaką część roku dana farma wiatrowa pracuje z pełną mocą. A zatem, znając współczynnik wykorzystania mocy oraz moc zainstalowaną, możemy obliczyć produkcję.
I co z tego wynika?
Dopiero po przeanalizowaniu produktywności danej farmy, możemy uzyskać rzetelną informację na temat kosztu wyprodukowanej energii. Popatrzmy na przykład. Dwie jednakowe morskie farmy wiatrowe o mocy 100 MW, których wybudowanie kosztowało tyle samo, ale jedna ma produktywność 20%, a druga 40%. Z której prąd będzie tańszy i o ile? A teraz jeszcze się zastanówmy, od czego ta produktywność zależy, i już będziemy mieć cały obrazek. Zasadniczo od dwóch elementów: siły (prędkości) wiatru, i od powierzchni zataczanej przez rotor (popularnie mówiąc – śmigło). I tu dochodzimy do sedna sprawy, czyli odpowiedzi na pytanie, czy faktycznie notujemy postęp technologiczny, który pozwala na obniżenie kosztów generowanej przez farmy wiatrowe energii.
Wyższe wieże, większe turbiny?
Instalowane w ostatnich latach morskie farmy wiatrowe miały średnią wielkość turbin ok. 4 MW, średnią wysokość ok. 180-200 m oraz średnicę rotora ok. 130-160 m. Prosta sprawa – im wyżej, tym bardziej wieje wiatr, im większe śmigło, tym więcej tego wiatru „zagarnia”.
Według WindEurope w 2017 roku średnia wielkość turbin w nowych farmach była już na poziomie ok. 6 MW, natomiast w przygotowaniu są projekty, które będą miały turbiny o wielkości 8, 10, czy nawet 12 MW (GE ostatnio ogłosiło, że od 2021 roku będzie oferować turbiny o takiej wielkości) o maksymalnej wysokości 250 – 300 m i średnicy rotora ponad 200 m.
Globalna baza danych IRENA wskazuje, że w ciągu ostatnich 15 lat nowo instalowane farmy wiatrowe na morzu przesunęły się z obszaru ok. 30 procent wskaźnika wykorzystanej mocy do ponad 40 procent. A kolejne wzrosty są już w zasięgu ręki.
Warto więc pamiętać, że jest to analiza wielowymiarowa – dalej od brzegu oznacza wyższy koszt budowy, ale za to lepszą produktywność – czyli nie można się skupić na jednym czynniku i na jego podstawie wyciągać daleko idące wnioski.
Czyli jest szansa na tani prąd z morskich wiatraków na naszym Bałtyku?
Nie znamy jeszcze wszystkich kluczowych parametrów projektu, o których rozmawialiśmy, żeby móc stwierdzić ze stuprocentową pewnością. Wietrzność właśnie mierzymy, a na wybór turbin dopiero przyjdzie czas.
W analizach projektu rozwijanego przez PGE przyjmujemy założenia realistyczne, a nie optymistyczne. Nie chcemy sugerować, że cena energii z polskich farm wiatrowych na morzu na pewno będzie tak niska jak z projektów, które wygrały aukcje OZE w Wielkiej Brytanii, Danii czy Niemczech w 2017 roku.
Nie wykluczamy bowiem, że część z tych ofert bazowała na bardzo optymistycznych założeniach i miała charakter kupienia opcji, która być może w praktyce nie zostanie zrealizowana. Jedno możemy powiedzieć na pewno: w ostatnich latach trend spadku uśrednionego kosztu energii elektrycznej, czyli LCOE (ang. levelised cost of electricity), dla morskich farm wiatrowych jest ewidentny.
W tej sytuacji jedno stwierdzenie bym zaryzykowała – w świecie rosnących kosztów emisji CO2 z konwencjonalnych elektrowni, wiatr na morzu będzie coraz bardziej konkurencyjnym kosztowo źródłem energii.
To jeszcze zapytam o elektrownię jądrową. Jakie jest Państwa rzeczywiste stanowisko w tej sprawie?
Tak, myślę, że warto wyjaśnić nasze podejście do tego aspektu strategicznej wizji rozwoju PGE. Otóż przede wszystkim warto sobie uświadomić, że energetyka jądrowa oraz farmy wiatrowe na morzu mają tylko jeden element wspólny (poza tym, że produkują energię elektryczną) – nie emitują CO2. Z tego punktu widzenia oba źródła są pożądane, w momencie kiedy patrzymy w – dość odległą – przyszłość, w której całkowicie wyeliminowane ma zostać spalanie paliw kopalnych.
Natomiast patrząc w perspektywie nieco bliższej, i uwzględniając realne na dziś uwarunkowania regulacyjne, wiatr na morzu odpowie na zupełnie inną potrzebę. Tą potrzebą jest konieczność zapewnienia odpowiedniego udziału źródeł odnawialnych w systemie energetycznym. Mamy cel krajowy na 2020 rok…
Ale nie zdążymy wybudować farm na morzu do 2020 roku.
To prawda, ale uwzględniając ten fakt, że część państw członkowskich może nie zdążyć z wypełnieniem w całości swoich celów, Komisja Europejska już teraz sugeruje, że można będzie się spóźnić, ale tylko wtedy, kiedy dany kraj będzie miał wiarygodny plan, jak ten udział osiągnie. 1000 MW wiatru na morzu w budowie bardzo taki plan uwiarygodni.
Ale nie zapominajmy też o celach na 2030 rok. Co prawda ma nie być wprost przypisanych celów krajowych, ale należy się spodziewać, że pakiet zimowy przyniesie takie rozwiązania, które – może nie bezpośrednio, ale jednak jakąś kontrybucję do tych celów ze strony każdego państwa wymuszą. Mówiąc wprost – nie wydaje mi się realna sytuacja, w której osiągniemy cel z 2020 roku i nie będziemy musieli rozwijać dalej OZE.
Wiatr na morzu odpowiada zatem na potrzebę wzrostu udziału źródeł odnawialnych w systemie i jest w stanie odpowiedzieć na tę potrzebę w miarę szybko – wg mnie realne jest 3 – 3,5 GW wiatru na morzu do 2030 roku. Odpowiada także na potrzebę redukcji emisji CO2 – także do 2030 roku. Tutaj sprawa jest nieco bardziej skomplikowana – Polska nie ma jako takiego celu redukcji CO2 w sektorze energetycznym, natomiast firmy energetyczne muszą kupować uprawnienia do emisji – i jeśli tych emisji nie zredukują, to pieniądze wydane na uprawnienia będą wypływać z kraju, gdyż pula uprawnień w gestii polskiego rządu (do sprzedaży lub nieodpłatnego przekazania) jest ograniczona. Mówimy tu więc o bilansie płatniczym kraju, ale też oczywiście o cenach energii dla odbiorców – wyższe koszty CO2 ponoszone przez firmy energetyczne przekładają się na wyższe ceny energii elektrycznej.
To gdzie w tej układance jest miejsce dla energetyki jądrowej?
Energetyka jądrowa odpowiada na potrzebę zastąpienia w dalszej perspektywie energetyki węglowej przy przechodzeniu na gospodarkę zeroemisyjną. Z tego punktu widzenia jest technologią o innym horyzoncie czasowym zastosowania – i z tego powodu, że proces inwestycyjny trwa dużo dłużej, ale także z tego, że wcześniej po prostu nie będzie aż tak potrzebna.
Czy atom i wiatr na morzu są projektami konkurencyjnymi wobec siebie?
Absolutnie nie. Projekty te nie konkurują o miejsce w systemie – gdyż na inną potrzebę odpowiadają. Nie są równoległe od strony harmonogramowej, a tym samym także nie konkurują o środki finansowe. Można powiedzieć tak – dodatkowa EBITDA z morskich farm wiatrowych może pomóc sfinansować inwestycję jądrową.
Rozmawiał Wojciech Jakóbik