Baca-Pogorzelska: Polski Węgiel, czyli nowa reforma górnictwa

9 czerwca 2020, 07:30 Energetyka

Zatrzymanie pracy kopalń przez koronawirusa może być preludium do zmian. Plany rządu zakładają stworzenie nowego giganta węglowego pod wodzą Węglokoksu – pisze Karolina Baca-Pogorzelska, współpracowniczka BiznesAlert.pl.- Decyzja o czasowym wstrzymaniu wydobycia w 12 kopalniach podyktowana jest wyłącznie względami bezpieczeństwa zdrowotnego górników, ich rodzin oraz mieszkańców Śląska – przekonuje ministerstwo aktywów państwowych.

Źródło: flickr

Polski Węgiel

Projekt ministerstwa aktywów państwowych (MAP) opatrzony klauzulą „tajne” dotyczący nowej restrukturyzacji sektora górniczego jest już gotowy. Wynika z niego, że koncepcja tzw. Polskiego Węgla, czyli podmiotu skupiającego większość kopalni, została opracowana. Nie powstałaby jednak nowa spółka, jak na przykład Polska Grupa Górnicza na zgliszczach Kompanii Węglowej, ale Węglokoks przejąłby zakłady produkujące węgiel energetyczny. Z projektu wynika, że kopalnie Taurona Wydobycie i Polskiej Grupy Górniczej miałby przejąć w drugiej połowie 2020 roku. Na przełomie 2020 i 2021 mógłby przejąć handel węglem Jastrzębskiej Spółki Węglowej i Lubelskiego Węgla Bogdanka, bo te spółki zachowałyby samodzielność i nie wchodziły w skład nowego węglowego giganta. Potem miałoby dojść do przeglądu kopalń i zamknięcia najmniej rentownych, bo tylko do końca 2023 roku Polska może legalnie korzystać z budżetowych pieniędzy na zamykanie kopalń za zgodą Unii Europejskiej na taki rodzaj pomocy publicznej.

Informacje o nowym pomyśle zostały potwierdzone w dwóch źródłach późnym popołudniem w poniedziałek 8 czerwca. Nie udało się do tej pory uzyskać komentarza MAP, ani skontaktować z władzami Węglokoksu. Jednak rozmówcy BiznesAlert.pl z tej ostatniej spółki zauważyli, że na akwizycję trzeba mieć środki, nawet jeśli miałaby kosztować przysłowiową złotówkę. Nie wiadomo skąd Węglokoks miałby je wziąć. Warto jednak dodać, że w tym samym dokumencie pojawiło się założenie, że Węglokoks przejmie najpierw Centralę Zaopatrzenia Hutnictwa i PGE Paliwa, a do tego póki co nie doszło.

Bez względu na to, czy powyższy scenariusz będzie realizowany, to zatrzymanie części zakładów wydobywczych na Śląsku z powodu koronawirusa może być preludium do zmian, które będą prawdopodobnie konieczne. Minister zdrowia Łukasz Szumowski i wicepremier oraz minister aktywów państwowych Jacek Sasin ogłosili w poniedziałek, że z powodu koronawirusa zatrzymana zostanie część kopalń. Zatrzymane zostaje wydobycie w Knurowie-Szczygłowicach i Budryku – to Jastrzębska Spółka Węglowa. W Polskiej Grupie Górniczej wydobycie zostało wstrzymane w Bolesławie-Śmiałym, Piaście-Ziemowicie, trzech z czterech ruchów kopalni ROW, czyli w Chwałowicach, Marcelu i Rydułtowach, w dwóch z trzech ruchów kopalni Ruda, czyli Halembie i Pokoju oraz w kopalniach Wesoła i Wujek. Dla ścisłości nie zatrzymano więc 12 kopalń, ale poziom skomplikowania organizacji zakładów wydobywczych w Polsce jest tak duży, że ciężko to laikowi wytłumaczyć. W całości bowiem staje sześć kopalń oraz trzy ruchy (części) kopalni ROW i dwa ruchy kopalni Ruda.

– To czasowe wyłączenie pracy w kopalniach, w których odnotowujemy zakażenia koronawirusem, a których załogi nie zostały w całości przebadane – powiedział minister Sasin. Tyle tylko, że np. w JSW największe ogniska koronawirusa i najwięcej zakażonych jest w kopalni Pniówek oraz ruchu Zofiówka Kopalni Borynia-Zofiówka, a tych kopalń nie ma na ogłoszonej liście. Karol Manysz, rzecznik MAP powiedział BiznesAlert.pl, że takie wytyczne przyszły z inspekcji sanitarnej. Jest to o tyle ciekawe, że JSW zapytane o wyniki testów przesiewowych trwających od około dwóch tygodni w Knurowie-Szczygłowicach przekazało 31 maja informację, że „na podstawie dotychczasowych wyników nie ma tam ogniska epidemii”. Przez osiem dni mogło się to zmienić, jednak JSW w codziennych komunikatach na Twitterze niezmiennie pomijała tę kopalnię (nie wpisywała na przykład liczby 0 przy chorych, po prostu informacji na jej temat w ogóle nie było). Tymczasem z dokumentów wynika, że Pniówek nie fedrował od 9 do 22 maja, choć spółka zapewniała, że kopalnia stała tylko kilka dni z powodu testów na koronawirusa. W PGG z kolei również zostały zatrzymane kopalnie, w których dotychczas nie było koronawirusa (np. Wujek i Wesoła), a nie te, w których ogniska były największe, czyli np. ruch Jankowice kopalni ROW i kopalnia Murcki-Staszic.

Górnicza „Solidarność” natychmiast zaprotestowała przeciwko rządowej decyzji domagając się zabrania górnictwa spod nadzoru wicepremiera Sasina i przeniesienia go do premiera Mateusza Morawieckiego. W piśmie do premiera można przeczytać, że poniedziałkowa decyzja doprowadzi do upadku kopalń. Związkowcy wyliczyli, że postój zakładów PGG i konieczność wypłaty 100 procent postojowego – a takie górnicy mają dostać i teoretycznie powinny zapłacić za to spółki – wytworzy w firmie 500 mln zł strat. Dla porównania, tyle wynosił roczny zysk PGG w 2018 roku. – Informacja jakoby decyzja szefa resortu aktywów państwowych była wynikiem consensusu ze stroną związkową jest nieprawdziwa – czytamy w piśmie do premiera podpisanym przez Dominika Kolorza, szefa śląsko-dąbrowskiej „Solidarności” i Bogusława Hutka, szefa górniczej „Solidarności”.

– Decyzja o czasowym wstrzymaniu wydobycia w 12 kopalniach Polskiej Grupy Górniczej oraz Jastrzębskiej Spółki Węglowej podyktowana jest wyłącznie względami bezpieczeństwa zdrowotnego górników, ich rodzin oraz mieszkańców Śląska – informuje ministerstwo aktywów państwowych. – Jedyną intencją tych działań jest chęć jak najszybszego wyeliminowania ognisk koronawirusa na Śląsku. Decyzja ta jest w pełni zgodna z rekomendacjami Ministra Zdrowia oraz Głównego Inspektora Sanitarnego. W żadnym wypadku celem tych decyzji nie jest trwałe zaprzestanie wydobywania węgla w zatrzymanych kopalniach, wręcz przeciwnie chodzi o to, aby zakłady te mogły jak najszybciej powrócić do normalnego wydobycia – czytamy w komunikacie resortu.

Warto przypomnieć, że 8 czerwca miały się odbywać rozmowy w PGG o dalszym obniżeniu wynagrodzeń o 20 procent. Poprzednie porozumienie zostało zawarte na miesiąc. Za trzy tygodnie odbywają się wybory. Trudno więc nie wpisywać decyzji rządu w sprawy polityczne. Warto przypomnieć, że o konieczności zamknięcia kopalń z powodu koronawirusa pisaliśmy jako pierwsi, jeszcze przed jakimkolwiek przypadkiem choroby w kopalni, bo już 24 marca.

Baca-Pogorzelska: Czy należy zamknąć kopalnie przez koronawirusa? (FELIETON)

Kopalnie nie przestaną całkowicie pracować. Należy im zapewnić co najmniej 10 procent załogi, bo górotwór cały czas pracuje i mógłby zacisnąć maszyny warte miliony złotych i zniszczyć wyrobiska. Musi też działać odwadnianie, by nie doprowadzić do zalania kopalni, a także odmetanowanie, wentylacja czy profilaktyka tąpaniowa i pożarowa. Kopalnie będą więc działać w minimalnym zakresie i przy minimalnej obsadzie, co z kolei pozwoli na zmniejszenie ryzyka zakażenia.

Mniejsze zwały?

Przy okazji wolniej będą się zapełniać zwały. Z danych Agencji Rozwoju Przemysłu wynika, że na koniec kwietnia na zwałach polskich kopalń leżało już 7,7 mln ton węgla (roczne wydobycie w Polsce to nieco ponad 60 mln ton). Oznacza to, że na koniec maja mogło to już być ok. 8 mln ton. Ok. 6 mln ton mają też w zapasie energetycy. Nie należy się jednak spodziewać, że przez trzy tygodnie zamrożenia wydobycia zwały gwałtownie się zmniejszą, bo odbiorcy realizują również kontrakty importowe, a sezon grzewczy się zakończył.