– Raport – przygotowany przez Exxon Mobile, a nie żaden Greenpeace – mówi, że szczyt wydobycia konwencjonalnej ropy od kilku lat mamy już za sobą. Próbujemy więc sztukować bilans biopaliwami, piaskami roponośnymi czy ropą łupkową. I to jest, odpowiadając na pańskie pytanie, realistyczna diagnoza sytuacji Unii Europejskiej, która nie ma liczących się złóż ropy, gazu ani węgla. Dochodzi do tego ocieplenie klimatu i zanieczyszczenie atmosfery: tu w całej okazałości widać przysłowiową tragedię wspólnego pastwiska, które wszyscy dewastują i za co wszyscy w końcu zapłacimy – mówi w wywiadzie dla portalu Dziennik Opinii Krytyki Politycznej Marcin Popkiewicz, publicysta i ekolog.
– W efekcie radykalnego wzrostu cen surowców nastąpi gigantyczny kryzys gospodarki i finansów. Na korzystanie z surowców kopalnych stać będzie tylko niewielką część społeczeństwa, a to w praktyce będzie oznaczać koniec wzrostu gospodarczego. Do tego w sytuacji, kiedy nie rośnie PKB, ci najbogatsi inwestują swe pieniądze w przynoszące dochody instrumenty finansowe; biedni z kolei te pieniądze na procent pożyczają, bo przecież kredyt konsumpcyjny to ich jedyny sposób utrzymania poziomu życia. Nie muszę tłumaczyć, że oznacza to przepływ środków od biednych do bogatych. Tak się dzieje od dawna, ale kiedy był wzrost PKB, rósł przynajmniej cały tort. Teraz nie rośnie, rośnie za to wykluczenie społeczne i energetyczne: w Portugalii, Włoszech, Irlandii czy Hiszpanii zużycie ropy w ostatnich latach spadło o jedną czwartą. Ale nie dlatego, że tak szybko poprawili efektywność energetyczną, tylko dlatego, że załamują się tamtejsze gospodarki, wstrzymywane są inwestycje budowlane, a ludzie mniej jeżdżą samochodami – bo ich po prostu nie stać. Jak wspominałem, szczyt podaży ropy już był, ale w wielu krajach to samo dotyczy popytu na nią. Wzrost cen surowców tylko potwierdzi tę tendencję – ostrzega Popkiewicz.
Odnosząc się do argumentów o energetyce węglowej jako kwestii dla Polski priorytetowej, rozmówca portalu wskazuje, że średnia cena wydobycia polskiego węgla – bez marży – czyni go droższym od importowanego z Rosji czy USA (pomimo cen węgla na rynkach międzynarodowych najwyższych od 2007 roku).
– Od 1989 roku wpompowaliśmy ponad 400 miliardów złotych w sektor węglowy w formie dopłat, „restrukturyzacji”, umorzeń podatków i składek do ZUS-u, wczesnych emerytur dla górników dołowych już po 25 latach pracy, a wreszcie – i to jest dopiero paradoks – dofinansowania dla odnawialnych źródeł energii, które w Polsce też idzie do sektora węglowego, bo 40% dotacji do „zielonej energii” trafia do elektrowni węglowych za spalanie biomasy w kotłach. A przecież na razie wspomnieliśmy tylko o kosztach ekonomicznych, dochodzą jeszcze koszty środowiskowe: emisje CO2, tlenków siarki i azotu, ołowiu, rtęci, arsenu i kadmu; 0,7 km3 solanki wypuszczanej rocznie do wód powierzchniowych, zapadliska w Bytomiu pod wpływem wydobycia, hałdy… Oczywiście te koszty powinny być zawarte w cenie węgla, zgodnie z regułą, że zanieczyszczający płaci. No, ale wtedy energia z polskiego „taniego” węgla byłaby trzykrotnie droższa – mówi Marcin Popkiewicz.
– Nie jesteśmy skazani wyłącznie na import; mamy w Polsce firmy zdolne wytwarzać i rozwijać potrzebne technologie. Przyszłość naszej gospodarki to nie nowe kotły węglowe ani reaktory atomowe, które i tak zresztą budowałyby firmy z USA, Francji czy Rosji – tylko takie firmy jak Solaris konstruujące autobusy, Fakro od okien i materiałów izolacyjnych, Watt od solarów, bydgoska PESA, która produkuje wagony i szynobusy, eksportując je za granicę. Mamy w Polsce świetnych inżynierów, którzy mogliby tworzyć elektronikę do inteligentnych sieci elektroenergetycznych, mamy fachowców od budowy domów „zeroenergetycznych” – podkreśla publicysta.
Źródło: Dziennik Opinii