(The Telegraph/Patrycja Rapacka)
W wywiadzie dla The Telegraph, prezydent Estonii przedstawił powody, dla których traktuje Rosję z powagą. Najbardziej wrażliwa granica w Europie znajduje się niewiele ponad 200 km od pałacu prezydenta Estonii. Dla Toomasa Hendrika Ilvesa zagrożenie, że jego kraj stanie się epicentrum przyszłej wojny, nie jest tylko akademicką dyskusją.
– Obserwujemy znaczący wzrost rosyjskiej aktywności w powietrzu. Widzieliśmy już poważne ćwiczenia wojskowe tuż za naszą granicą. Doświadczyliśmy wzrost poziomu agresywności rosyjskiej retoryki. Estonia nie jest jedynym państwem, któremu grożono w ten sposób – wyjaśnił Toonas Hendrik Ilves
Jako najmniejsze państwo bałtyckie, posiadające w dodatku najdłuższą granicę z Rosją, Estonia jest najbardziej narażonym państwem Europy. Jeśli jednak Kreml dokona inwazji na ten liczący 1,3 miliona ludzi naród w sposób jaki ma to obecnie miejsce na Ukrainie, skutki mogą być dużo poważniejsze. Estonia od 11 lat jest członkiem NATO, posiada zatem takie same gwarancje bezpieczeństwa jak UK czy USA. Pomimo kryzysu na Ukrainie i wzrostu agresji działań państwa Wladimira Putina, NATO nie rozmieściło w państwach bałtyckich ani jednej jednostki na stałe. Dzieje się tak z powodu porozumienia z 1997 r., które stanowi, że żadne wojska sojuszu nie będą rozmieszczane na wschód od Niemiec “w dającej się przewidzieć przyszłości”. W obliczu wzrostu liczby rosyjskich prowokacji, NATO dalej trzyma się tego zobowiązania. Jego wojska rozmieszczane są w państwach bałtyckich jedynie tymczasowo.
Według prezydenta Estonii, nadszedł już czas by NATO uznało, że środowisko bezpieczeństwa uległo tak radykalnej zmianie, żeby móc umieścić na stałe co najmniej brygadę w państwach bałtyckich.
– Za naszą granicą odbyły się ćwiczenia, w której brało udział 40-80 tys. żołnierzy. Teraz oskarża się nas o eskalowanie sytuacji albo USA, bo amerykańscy żołnierze przebywali w naszym kraju – dodał Prezydent Estonii.
Podczas walijskiego szczytu NATO, przywódcy zaoferowali najbardziej zagrożonym sojusznikom “środki bezpieczeństwa”. Obiecali siły najwyższej gotowości w liczbie 5000 żołnierzy, które mogą być rozmieszczone w państwach bałtyckich w sytuacji zagrożenia. Prezydent Ilves skwitował: “Ile zajmie ich rozmieszczenie? Tydzień? Pięć dni? Spójrzmy na ćwiczenia za naszą granicą. Oni będą tutaj w ciągu czterech godzin”.
Pomimo wprowadzenia poboru i zwiększenia wydatków na cele zbrojeniowe do 2% PKB, Estonia ma zaledwie 5300 żołnierzy. Nie ma samolotów myśliwskich i w całości zależy od NATO jeśli chodzi o ochronę przestrzeni powietrznej. W ostatnim roku zwiększono liczebność tej misji czterokrotnie… do 16 samolotów. W tym czasie Rosja posiada w tym regionie 230 000 żołnierzy i 1200 samolotów bojowych.
Według prezydenta Estonii, Rosja zamierza przypieczętować los państw bałtyckich, zanim NATOwskie siły podwyższonej gotowości zdążą dotrzeć do ich granic. – Pomysł jest świetny, ale biorąc pod uwagę realia, pomoc przybędzie zbyt późno – powiedział.
By przygotować się na przyjęcie sił sojuszniczych, Estonia wydała 30 milionów funtów na same koszary, nie wiedząc czy będą one służyć za stałą bazę.
Europa i Ameryka zjednoczyły się w czasie kryzysu ukraińskiego, nakładając sankcje, mocno godzące w rosyjską gospodarkę. Jednak zdaniem prezydenta Ilvesa powinny pójść dalej: wesprzeć Ukrainę „defensywną” bronią, taką jak pociski przeciwpancerne Javelin.
“Dyplomacja między stroną zwycięską a pokonaną nie wygląda dobrze. Jeśli jesteś atakowany nowoczesną bronią, musisz mieć nowoczesną broń by się bronić. Inaczej zostaniesz pokonany”.
Ilves jest również przekonany, że UK musi mieć narzędzia nuklearnego odstraszania. Na pytanie, czy NATO może obronić Estonię Ilves odpowiedział – Jeśli odpowiemy ‘nie’, to będzie oznaczać koniec NATO. W momencie gdy sojusz przestaje spełniać układ o kolektywnej obronie, od tego momentu każdy może uciekać. Jeśli coś takiego się stanie, to będzie koniec.