– Unia Europejska chce renesansu przemysłu, bo kryzys udowodnił, że państwa słabo uprzemysłowione gorzej znoszą kryzys i są bardziej zagrożone bezrobociem. Jednak równolegle nadal prowadzi restrykcyjną politykę klimatyczną i ma drogą energię – pisze w komentarzu dla portalu Wyborcza.biz Tomasz Prusek.
Publicysta zauważa, że UE chce przeznaczyć ponad 100 mld euro na podniesienie konkurencyjności przemysłu i jego innowacyjności. Wśród beneficjentów wymienia się sektory: farmaceutyczny, motoryzacyjny, obronny, rolniczy, budowlany, ale także metalurgiczny czy stoczniowy.
– To ambitne wyzwanie, tym bardziej że równolegle Unia nie odpuszcza coraz bardziej restrykcyjnych celów związanych z ochroną klimatu, czyli głównie redukcją CO2. Równolegle z planami postawienia przemysłu na nogi ogłoszono, że do 2030 r. Unia stawia sobie za cel zredukowanie emisji CO2 o 40 proc. (wobec 1990 r.). I nie zrezygnuje z wyższych celów po 2030 r. A to właśnie polityka klimatyczna jest jednym z powodów wynoszenia się przemysłu z Unii, tzw. carbon leakage – zwraca uwagę Tomasz Prusek.
W jego ocenie polityka klimatyczna nie jest jedynym ryzykiem dla planów renesansu przemysłu w Unii.
– Jeszcze ważniejsze są kolosalne różnice w cenach energii między Europą i innymi gospodarkami. Energia kosztuje w Unii dwa razy tyle co w USA i trzy razy tyle co w Chinach. Ameryka pasie się na „rewolucji łupkowej”, która doprowadza ostatnio nawet do powrotu na macierzysty rynek firm, które kiedyś przeniosły biznes np. do Azji. Tania energia daje firmom amerykańskim ogromną przewagę konkurencyjną. Może to być szczególnie bolesne dla europejskiego przemysłu po wejściu w życie negocjowanego obecnie układu o wolnym handlu między USA i Unią. Być może to jest jednym z powodów, dla którego słabnie lobby antyłupkowe w Brukseli – ocenia Prusek.