– Polsce dostaje się za to, że w czasie szczytu klimatycznego organizuje też szczyt węglowy – pisze na portalu Wyborcza.biz Tomasz Prusek. – Można odnieść wrażenie, że media z bogatych krajów „starej” Europy wyżywają się na największym unijnym trucicielu i chcą, aby non stop przepraszał za to, że jego największym skarbem surowcowym jest węgiel. To prawda, że nasza energetyka oparta jest w blisko 90 proc. na węglu, podczas gdy w Unii ten wskaźnik jest z grubsza o dwie trzecie niższy. To prawda, że nadal budujemy elektrownie węglowe. To prawda, że hamujemy unijne inicjatywy drastycznej redukcji emisji CO2. Ale robimy to, bo mamy bardzo ważne powody.
Jak podkreśla dziennikarz, krytykujące nas państwa mają znacznie lepszą pozycję wyjściową do prowadzenia ambitnej polityki klimatycznej. Optująca za restrykcyjnymi ograniczeniami emisji CO2 Francja aż 75 proc. energii czerpie z atomu. Podobnie, jak zauważa autor, prawie 100 proc. energii Norwegowie pozyskują ze źródeł odnawialnych, głównie elektrowni wodnych.
– Nie da się zmienić tzw. mikstu energetycznego z dnia na dzień. Budowa elektrowni atomowej zajmuje dekadę, a energia z OZE jest tak droga, że gdyby nie system wsparcia z naszych kieszeni, to nie opłaciłoby się jej produkować. Przykładowo energia ze słońca jest z grubsza czterokrotnie droższa niż ta z węgla. Warto przypomnieć, że w rachunku każdego gospodarstwa domowego w Polsce obecnie już 12-proc. udział w cenie energii ma jej „zazielenienie”, czyli zakup certyfikatów wspierających produkcję prądu z OZE – pisze Tomasz Prusek.
– Polska nie mówi „nie” zmniejszaniu emisji CO2, ale musi się to u nas odbywać ewolucyjnie, a nie rewolucyjnie, jak chciałyby zagraniczne media – konkluduje Prusek.
Źródło: Wyborcza.biz