Na początku listopada ważyć się będą losy mechanizmu, który może pozwolić (lub nie) powalczyć Polsce o dłuższe życie węglowych źródeł wytwarzania – pisze Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej.
Dyskusja o rynku mocy w Europie
Złożony w lipcu w Sejmie projekt ustawy o rynku mocy doczekał się w końcu swojego debiutu na parlamentarnym forum (wcześniej kilkakrotnie odwoływano pierwsze czytanie dokumentu). Tymczasem w Unii Europejskiej dyskusja o tym mechanizmie zdaje się wkraczać w decydującą fazę. Zarówno Polska, jak i Bruksela prężą muskuły przed decydującym starciem, ale już teraz widać, że łatwo nie będzie.
Czym jest rynek mocy? To mechanizm pozwalający na to, by płacić producentom nie tylko za wytwarzanie prądu, ale także za gotowość do zwiększonej pracy w szczycie. No a na to trzeba dodatkowych mocy. A jak trzeba mocy – to trzeba pieniędzy. A jak trzeba pieniędzy – to trzeba pomysłu. I tutaj pojawia się nam rynek mocy.
Jak powiedział minister energii Krzysztof Tchórzewski, trwają jeszcze uzgodnienia projektu ustawy o rynku mocy z Komisją Europejską. Nie sprecyzował co prawda o jakie uzgodnienia chodzi, ale zapewnił, że ewentualne poprawki do tego projektu zostaną wprowadzone. Wychodzi więc na to, że Senat zająłby się ustawą po tym, jak notyfikuje ją KE.
Co dalej z Elektrownią Ostrołęka?
A czy notyfikuje? No właśnie to jest tu pytanie kluczowe. W Warszawie słyszymy, że na pewno, że będzie dobrze, że wszystko się uda i najlepiej cicho sza – wtedy na pewno wszystko będzie dobrze. W Brukseli zaś słyszymy, że sytuacja wcale nie jest taka prosta. Według moich rozmówców z jednego z ostatnich spotkań polska delegacja wracała w dość minorowych nastrojach. Od ludzi związanych z wiceprzewodniczącym KE odpowiedzialnym za Unię Energetyczną, Marošem Šefčovičem, mieli usłyszeć, że więcej bloków na węgiel w Polsce nie wybudujemy. W tej sytuacji ukończony właśnie blok 1075 MW w Kozienicach, budowane 910 MW w Jaworznie i dwa bloki po 900 MW w Opolu (wszystkie jednostki na węgiel kamienny) byłyby ostatnimi. Pytanie, co w takim razie z programem „200+”, czyli planem modernizacji małych bloków węglowych klasy 200 MW czy budową instalacji 1000 MW w Ostrołęce (ma to być wspólne przedsięwzięcie Energi i Enei).
Oczywiście resort energii zapewnia, że w planowanym mechanizmie będzie miejsce dla odnawialnych źródeł energii (OZE), a samo wsparcie nie będzie bardzo drogie, bo ma nas kosztować ok. 3 mld zł rocznie (najwięcej zapłacą małe i średnie firmy), ale czy to przekona Brukselę? Zwłaszcza, że przeciwnicy mocowego rozwiązania, w tym organizacje ekologiczne, postulują, że skoro chcemy walczyć o rynek mocy, to proszę bardzo – ale limit CO2 dla objętych nim instalacji nie powinien przekraczać 550 g emisji CO2 na 1 MWh. To oczywiście absolutnie wyklucza elektrownie węglowe, a przy dobrych wiatrach pozwoli na objęcie nim jednostek gazowych. To być może tłumaczy, czemu PGE w Dolnej Odrze zdecydowała się na budowę bloku na gaz a nie na węgiel, choć oczywiście argumentacja była tu zupełnie inna. Najbliższe dni w sprawie rynku mocy będą decydujące. Pytanie, czy na ostatniej prostej nasz rząd ma mocnego asa w rękawie? Oby.