Kampania prezydencka już za nami, a wraz z nią obietnice oraz tematy tabu. Teraz przyszedł czas na sprawdzenie ile ważyły słowa kandydatów. Kilka dni przed wyborami w Polsce, Unia Europejska zdecydowała przyznanie funduszy na odbudowę na innych warunkach. Państwa będą musiały dać coś w zamian – m.in. gwarancję neutralności klimatycznej do 2050 roku oraz konkretne strategie odejścia od węgla na poziomie państw członkowskich – pisze Hanna Schudy z EKO-UNII.
Piękne słowa
Kurz wyborczy opadł, zaraz opadnie kurtyna przedstawienia o pewnej przyszłości węgla. Jeszcze niedawno Polacy mieli nadzieję, że unijny budżet dla ożywienia gospodarki będzie przyznany po prostu i już dzielono skórę na niedźwiedziu, a nawet sądzono, że można dostać pieniądze na transformację bez jasnej deklaracji dekarbonizacji regionów. Pojawiły się jednak oznaki, że chyba nie będzie tak łatwo, a Unia nie jest naiwna, bo okazało się, że pieniądze będą, ale tylko tam, gdzie jest duża szansa na realizację reform, inwestycji i badań. Niektóre regiony wypadły zatem z agendy Funduszu Sprawiedliwej Transformacji (FST). Taki los spotkał m.in. region Bogatyni, gdzie liczono na pieniądze z FST, mimo że kopalnia Turów chce działać aż do 2044 roku. Od początku grupa tzw. unijnych „oszczędnych państw” czyli Austria, Dania, Szwecja i Holandia były przeciwko hojności dodatkowego budżetu zaproponowanego przez Niemcy i Francję. Z pieniędzy miała skorzystać bardzo mocno Polska. Pięknie brzmiały słowa o „solidarności” europejskiej, szczególnie w kraju, który oficjalnie Unii stawia raczej warunki niż jest gotowy i otwarty na wspólne realizowanie celów, także geopolitycznych.
Negocjacje unijne dotyczące budżetu zbiegły się z kampanią prezydencką w Polsce, a ta ostatnia była tubą nie najlepszych sygnałów na temat polskiej demokracji, praworządności i poszanowania praw człowieka. Kilka dni przed wyborami koncern PGE próbował do tego przerzucić odpowiedzialność za możliwą stagnację regionów jak Turów czy Bełchatów na organizacje ekologiczne. Niestety to właśnie PGE oraz brak jasnej komunikacji z mieszkańcami regionu w sprawie odkrywki Złoczew czy Turów mogą uniemożliwić skorzystanie z unijnych funduszy na sprawiedliwą transformację. Koncern atakował m.in. Greenpeace, który w takich słowach skomentował działania PGE. – Trzeba przyznać, że PGE ma tupet, przerzucając odpowiedzialność za własne działania na organizacje ekologiczne. Apelujemy do zarządu spółki PGE, aby w trosce o przyszłość mieszkańców regionu bełchatowskiego oraz mieszkańców powiatów sieradzkiego, wieluńskiego i wieruszowskiego przestała ich zwodzić i otwarcie przyznała, że kopalnia odkrywkowa Złoczew nie powstanie. Dzięki temu zakończy się wieloletnia niepewność mieszkańców i pojawi szansa na unijne wsparcie – komentowała Anna Meres z Greenpeace.
Zjeść ciastko i mieć ciastko
Kiedy Komisja Europejska i Parlament Europejski debatowały nad budżetem, w Polsce nie tylko atakowano mniejszości seksualne czy niektóre grupy zawodowe. Prezydent Duda odwiedzał górników i utrzymywał, że węgiel w Polsce jest potrzebny i że nie zrezygnujemy z naszego bogactwa narodowego a osiągnięcie neutralności klimatycznej Polski do 2050 roku raczej nie będzie możliwe. Nie jestem pewna czy unijni politycy przysłuchiwali się intensywnie polskiej kampanii wyborczej, ale wydaje się, że i bez tego chyba nie są aż tak naiwni, aby uwierzyć, że Polska sama z siebie będzie chciała wejść na odważną ścieżkę transformacji energetycznej i wydobycia. W czasie kiedy było już jasne, że Unia Europejska, szczególnie teraz podczas prezydencji Niemiec, chce podnieść unijny cel redukcji emisji CO2 na 2030 rok z obecnego celu 40 procent do co najmniej 50-55 procent, PGE po raz kolejny upierało się przy planach budowy kopalni Złoczew. Takie działania, jeszcze przed nową decyzją budżetową UE, zwiększały ryzyko pozyskania dla regionu Bełchatowa naprawdę dużych środków na transformację energetyczną. Dzisiaj wiadomo już, że sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej, ponieważ Unia oczekuje nie tylko zgody na neutralność Unii do 2050 roku, ale także krajów członkowskich oraz przygotowania Terytorialnych Planów Sprawiedliwej Transformacji do końca 2020r. W takich warunkach obiecanki kampanijne Andrzeja Dudy, plany odkrywkowe koncernu PGE oraz opieszałość rządu i premiera mogą pokrzyżować plany na pozyskanie pieniędzy z FST. A to może się nie spodobać części wyborców PiS. Obszarami, dla których przygotowuje się w/w terytorialne plany i które umożliwiają przyznanie funduszy są całe podregiony. W przypadku Bełchatowa mówimy o podregionie piotrkowskim (dawne województwo) w obręb którego wchodzi aż sześć powiatów i wiele gmin (obok bełchatowskiego, opoczyński, piotrkowski, radomszczański, tomaszowski, miasto Piotrków Tryb). Programy są opracowywane także dla regionu Turowa czyli dla powiatów: jeleniogórskiego, bolesławieckiego, kamiennogórskiego, lubańskiego, lwóweckiego i zgorzeleckiego. Prezydent Duda i obóz, który go popierał na tyle stał się zakładnikiem elektoratu i swoich opowieści o świetlanej roli górnictwa, że nie zadbał o przygotowanie dużych regionów kraju do skorzystania z miliardowego wsparcia dla dekarbonizacji. Ta „nonszalancja” PiS grozi 6 województwom węglowym utratą naprawdę wielkich środków. Liderzy UE proponują 150 mld Euro dla wszystkich regionów węglowych w UE, na Polskę przypaść ma 8 mld Euro z FST oraz dodatkowo ok 20- 30 mld Euro wsparcia z 2 filarów dla inwestycji prywatnych i publicznych!
Mydlenie oczu
Polska, organizator szczytu klimatycznego COP 24 w Katowicach otwarcie sabotowała plany neutralności klimatycznej kraju. Mówił o tym prezydent i premier. Kiedy pojawiły się widoki na pieniądze unijne na transformację regionów, retoryka nieco zmiękła, a nawet była do tego stopnia rozmyta, że nie bardzo było wiadomo o co chodzi. Z jednej strony zgadzaliśmy się z Europą, z drugiej wciąż planowano odkrywki a nawet elektrownie i kopalnie węgla kamiennego. Narastały też konflikty społeczne. Władza nie miała cywilnej odwagi powiedzieć, że era węgla już dawno się skończyła, za to jak tylko mogła zrzucała winę za protesty czy niezadowolenie Unii na „złe” organizacje ekologiczne. Minister klimatu, chcąc najwyraźniej tylko podsycać nastroje, wydał nawet oświadczenie, że najwyższy czas, aby prześwietlić rzeczywiste intencje organizacji ekologicznych. I kiedy wewnętrznie trwał spór oraz zapewnianie regionów węglowych, że węglem będą stały „do końca świata”, zewnętrznie politycy nie byli już tacy jednogłośni.
Minister klimatu podczas konferencji klimatycznej ToGetAir w czerwcu 2020 oświadczył nawet, że Polska zgodzi się na neutralność i Zielony Ład w Europie, ale już np. Minister pracy, a obecnie europosłanka Elżbieta Rafalska powiedziała, że powinniśmy zrewidować niektóre dotychczasowe polityki, jak np. Europejski Zielony Ład, czyli strategię klimatyczną Unii. – Nie jest żadną tajemnicą, że przy takim osłabieniu gospodarki po kryzysie, Zielony Ład może stanowić zagrożenie dla dotychczasowych miejsc pracy i prowadzić do bezrobocia. My w Polsce mamy świadomość dużych wyzwań ekologicznych, ale te wszystkie racje trzeba dzisiaj ważyć. Dlatego uważam, że należy pewne projekty przemyśleć – stwierdziła. Zamydlenie polegało zatem na tym, że unijna neutralność klimatyczna nie miała oznaczać automatycznie neutralności polskiej – władza liczyła najwyraźniej na to, że dostanie pieniądze na transformację regionów, mimo że nie będzie wdrażać reform i przede wszystkim, że pewne słowa jak „Koniec węgla” pozostaną tabu.
Bańka pryska
Ale na kilka dni przed wyborami prezydenckimi cała ta bańka prysła. Okazuje się teraz, że pozyskanie pieniędzy – a część z nich została już regionom węglowym obiecana – będzie zależało od przygotowania konkretnych planów transformacji szeroko rozumianych regionów węglowych oraz poparcia celu neutralności klimatycznej do 2050 roku na poziomie krajowym, a nie tylko wspólnotowym, jak dotychczas planowano. Ministerstwo Klimatu przekonywało dotychczas, że dostęp do środków w ramach Funduszu Sprawiedliwej Transformacji będzie zależał od poparcia celu neutralności klimatycznej do 2050 roku na poziomie całej UE. W efekcie Polska nie składała sprzeciwu. Jednak nie tylko polskie organizacje ekologiczne zaczęły się obawiać, że brak realnych reform i jasnej deklaracji o terminach transformacji energetycznej, może zablokować pieniądze na konieczne zmiany albo skutkować wyrzuceniem pieniędzy w „błoto węglowe”. Grupa tzw. krajów oszczędnych nie do końca wierzyła w zapewnienia polskich eurosceptyków i zdołała jednak przekonać Komisję Europejską, że przygotowywany „zastrzyk” gotówki może się dla Polski okazać chwilowym rauszem, ale nic z tego nie wyniknie, jeżeli nie zażądamy przedstawienia przez Polskę realnych planów co do wyjścia z węgla oraz transformacji energetycznej.
W tej sytuacji i przy braku odważnych decyzji oznacza to, że Zagłębie Turoszowskie, Bełchatowskie i Lubelskie, a do tego obszary węglowe Śląska, Wielkopolski i Małopolski, które stoją przed koniecznością restrukturyzacji przemysłu mogą teraz zostać same ze swoimi problemami, ponieważ obiecywane pieniądze nigdy do nich nie trafią. Co to oznacza? Część elektoratu, który stawia na hojny strumień transferów publicznych, może sobie namacalnie uświadomić, że pewne fundusze to nie dobry gest naszych rządzących, ale pieniądze unijne, które w warunkach pandemii będą kilkakrotnie oglądane, zanim zostaną wydane. Region Bogatyni a konkretnie 6 powiatów dawnego woj. jeleniogórskiego już został wyłączony z FST, ponieważ rząd nie zadeklarował dekarbonizacji a lokalne władze i PGE zbyt długo trwały we śnie o przyszłości węgla i dopiero startują z przygotowaniem planu transformacji regionu w kierunku neutralności klimatycznej. Co ciekawe w wyborach prezydenckich wygrał tam Rafał Trzaskowski. Natomiast Bełchatów czy nawet Złoczew, który chyba cały czas wierzy w węglową przyszłość regionu postawiły krzyżyk przy prezydencie Dudzie. Jednak już niedługo ten sam prezydent będzie musiał ogłosić, że albo pieniędzy na transformację nie będzie, albo nie będzie przyszłości węglowej. Poza unijnym budżetem jest jeszcze jeden gwóźdź do trumny.
Spadek zapotrzebowania na energię
Pandemia koronawirusa i jednocześnie imponujący rozwój OZE także w Polsce stawiają pod znakiem zapytania duże i scentralizowane jednostki produkujące energię z węgla oraz – nie można tego zapominać – wody. Jeszcze w czasie zahamowania gospodarki nastąpił znaczący spadek zapotrzebowania na energię. Z kolei produkcja energii elektrycznej w Polsce w czerwcu spadła o ponad 11 proc., w porównaniu do analogicznego miesiąca rok wcześniej, a krajowe zużycie było o prawie 7 proc. niższe niż rok wcześniej – wynika z danych opublikowanych przez Polskie Sieci Elektroenergetyczne (PSE). Do tego energia z odnawialnych źródeł, która ma pierwszeństwo w systemie PSE, to coraz większa część europejskiego koszyka energetycznego. Europosłowie chcą, aby była ona – jak proponują – efektywniej magazynowana, np. w postaci wodoru lub w akumulatorach. Komisja Europejska szacuje, że aby osiągnąć zerową emisję gazów cieplarnianych netto do 2050 roku, UE musi być w stanie zmagazynować sześciokrotnie więcej energii niż obecnie. Dlatego m.in. Niemcy mocno stawiają nie tylko na rozwój OZE, ale też technologie magazynowania energii w tym technologie wodorowe, na które rząd Niemiec przygotowuje program rozwoju technologii w wysokości 7 mld Euro. Jest to zdecydowanie pozytywny trend i szansa na prawdziwą rewolucję w magazynowaniu energii.
W tym samym czasie polski rząd i duże regiony zamykają sobie szansę na środki na transformację. Przed prezydentem Dudą, premierem Morawickim oraz obozem władzy stoi z kolei zadanie wyraźnego sformułowania planów transformacyjnych i zintegrowanie ich z kształtem gospodarki Polski. Nawet jeżeli rząd postawi na kolizję z Unią Europejską i nie dostanie pieniędzy na transformację regionów górniczych, przyjdzie mu się zmagać z utrzymywaniem nikomu niepotrzebnych elektrowni węglowych oraz z rekultywacją olbrzymich powierzchni pokopalnianych. To piwo wypiją po części, niestety, obywatele, płacąc mniejszym bezpieczeństwem energetycznym oraz drogim prądem, ale władza będzie musiała w końcu wypowiedzieć słowa, że regiony górnicze muszą się zmienić. Polityczną cenę za te rychłe problemy zapłaci już jednak obecna władza, w tym prezydent Duda. Starta płyta z „winą Tuska” to raczej przebój nie na to lato.
Schudy: Przedłużenie żywota odkrywki Turów w cieniu koronawirusa