Stępiński: Syndrom sztokholmski Bułgarii wobec Rosji

16 lutego 2015, 08:14 Atom

Piotr Stępiński

Współpracownik BiznesAlert.pl

Porzucenie przez Gazprom budowy gazociągu South Stream spowodowało rozczarowanie w stolicach państw zaangażowanych bezpośrednio w jego budowę. Decyzja Rosji największym echem odbiła się w Bułgarii.

Według dostępnych danych European Association for Coal and Lignite posiada ona zasoby węgla szacowane na ok 4 mld ton (85% lignit, 15% węgla kamiennego oraz brunatnego). Jednakże produkcja własna nie zaspokaja potrzeb bułgarskiej energetyki wobec czego niemal 40% surowca jest importowane. Gorsza sytuacja ma miejsce w odniesieniu do gazu ziemnego, którego zasoby odpowiadają maksymalnie 10% zapotrzebowania a w przypadku ropy naftowej Bułgaria niemal w 100% ją importuje. O ile powyższe dane mogą budzić uzasadniony niepokój administracji w Sofii o tyle najważniejszym problem bułgarskiej energetyki jest brak alternatywy dla dostaw surowców z Rosji (ok. 90% gazu, 100% ropy naftowej). Nie bez znaczenia jest także rosyjskie zaangażowanie w bułgarski atom czego dowodem jest przedłużenie w 2006 roku o następne dwie dekady kontraktu na dostawy paliwa jądrowego do strategicznej elektrowni w Kozłoduju.

W tej energetycznej układance istotne znaczenie mają także kwestie geograficzne. Bułgaria to istotne państwo tranzytowe dla rosyjskich surowców energetycznych. Warto nadmienić, że przez jej terytorium gazociągiem Braterstwo rocznie jest przesyłane blisko 17 mld m3 błękitnego paliwa, z czego ok 82% trafia do Turcji natomiast pozostała część na Półwysep Peloponeski. Wspomniana wielkość odpowiada prawie 15% wolumenu przesyłanego z Rosji do państw spoza Wspólnoty Niepodległych Państw.

Osamotnienie Sofii po śmierci pierwotnej wersji Południowego Potoku oprócz konsekwencji dla tamtejszej energetyki jest ponadto kolejną ,porażką rosyjskiej polityki ekspansji surowcowej w Bułgarii. Za pierwszą należy uznać porzucenie przez Sofię projektu budowy ropociągu Burgas-Aleksandroupolis. W założeniach magistrala miała liczyć 300 km i transportować blisko 50 mln ton ropy rocznie. W porcie w Burgas miała powstać odpowiednia infrastruktura do przyjmowania rosyjskiego surowca skąd docelowo miał trafić do Grecji a potem tankowcami transportowany dalej z pominięciem zatłoczonych punktów odbioru zlokalizowanych w cieśninach tureckich. Na uwagę zasługuje fakt, że perswazja Kremla przynajmniej na początku okazała się skuteczna. Władze w Sofii odpowiedziały pozytywnie na argumentację rosyjską, która opierała się na założeniu, że ropociąg można zastąpić istniejącą magistralą Samsum-Ceyhan. Zmiana władzy w Bułgarii i rządy Bojko Borisowa pokrzyżowały te plany. Warto podkreślić, iż projekt Burgas-Aleksandroupolis był ściśle połączony z innym tj. ropociągiem AMBO. Swój początek miał mieć w Burgas skąd przez 900 km byłby poprowadzony poprzez terytorium Bułgarii, Macedonii aż do nadmorskiej miejscowości Vlore w Albanii. AMBO miał dostarczać surowiec znad basenu Morza Kaspijskiego oraz Rosji do państw tranzytowych w Europie. Od 2011 roku projekt pozostaje na deskach kreślarskich.

Kolejnym flagowym, nieudanym projektem Moskwy była budowa elektrowni jądrowej w Belene. Inwestycja dla Bułgarów miała strategiczne znaczenie po wyłączeniu czterech reaktorów w jedynej elektrowni atomowej w Kozłoduju, która odpowiadała za produkcję 40% zużywanej energii. Podjęta, ze względu na negocjacje akcesyjne z Unią Europejską, decyzja oznaczała poważne straty. Zamknięte reaktory odpowiadały za 18% zapotrzebowania Bułgarii na energię co oznaczało deficyt wewnętrzny oraz istotne podważyło jej status eksportera energii w tej części kontynentu. Mając na względzie powyższe strona bułgarska powróciła do rozmów z Rosjanami o budowie nowej elektrowni w Belene. W 2008 roku Bułgarzy podpisali wiążący kontrakt z rosyjską spółką Atomstroyexport JSC.  Brak jego przejrzystości i co raz to rosnących kosztów połączonych z szorstką przyjaźnią z Rosją spowodowały, że Sofia ogłosiła nowy konkurs na budowę elektrowni. Wówczas wygrał go niemiecki koncern RWE, który z bliżej nie wyjaśnionych przyczyn chwilę później się z niego wycofał. Brak kolejnych kontrahentów spowodował śmierć naturalną wspomnianego projektu. Taki obrót sytuacji nie pozostał bez odpowiedzi. Porzucona rosyjska spółka wystawiła rachunek dla bułgarskiej Kompani Elektrycznej na kwotę 1 mld euro co może doprowadzić do jej niewypłacalności a w najgorszym scenariuszu może skończyć się wprowadzeniem syndyka, który przejmie jej masę upadłościową. Sprawa może trafić pod arbitraż.

Problem pojawi się także w odniesieniu do istniejącej elektrowni w Kozłoduju. W przeciągu czterech lat (odpowiednio w 2017 r. oraz 2019 r.) dwa reaktory będą wymagały modernizacji. W połowie 2014 roku koszt wyceniono na 500-600 mln przedłużając ich żywotność o kolejne 10-15 lat. Co ciekawe na początku 2014 roku koszt ten był szacowany na 400 mln euro, a termin eksploatacji miał wynosić 30-40 lat. Przypadek?  Nie sądzę, tym bardziej, że paliwo do bułgarskich reaktorów dostarcza rosyjski Rosatom. Ponadto porzucenie South Stream nie spowoduje, że energetyczna obecność Rosji w Bułgarii straci na swojej sile. Nie należy zapominać o dominującej pozycji rosyjskich spółek w tamtejszej energetyce. Zauważmy, że Łukoil jest w posiadaniu jedynej bułgarskiej rafinerii, która dostarcza na tamtejsze stacje paliowe ok. 50% benzyny i aż 100% paliwa dla lotnictwa.

Ze względu na powyższe pozbawienie Bułgarii realizacji Południowego Potoku postawiło rząd w Sofii w trudnej sytuacji. Zdaniem, cytowanego przez dziennik Polska The Times, Rumana Owczarowa byłego bułgarskiego ministra gospodarki i energetyki ,,mając na względzie aktualną cenę za tranzyt, którą Rosja płaci Turcji, straty wynikające z nieprzesłania 63 mld m3 sięgnęłyby 600 mln dol.” Co istotne, zdaniem wspomnianego polityka po przekierowaniu rosyjskiego gazu do Turcji Sofia straci również ten gaz, który obecnie przepływa przez Bułgarię.”

Można odnieść wrażenie, że Bułgarzy angażują się we wszystkie dostępne projekty regionalne czekając na to, który zostanie zrealizowany. Już w 2012 roku bułgarski prezydent Rosen Plewnelijew stwierdził, że to projekt Nabucco zapewni jego państwu realną dywersyfikację dostaw surowców energetycznych. ,,South Stream daje dywersyfikację tras, lecz nie źródeł” – podkreślił. Ponadto rosyjski ambasador przy Unii Europejskiej Władimir Czyżow stwierdził, że jednym z powodu niepowodzenia projektu South Stream była postawa Sofii, która nie wspierała poprzedniej koncepcji z wystarczającym zapałem. W zestawieniu tych wypowiedzi ze słowami obecnego premiera Bojko Borysowa, który jak niepodległości broni projektu mówiąc, że uważa go nadal za aktualny, zasadne wydaje się pytanie dotyczące przyszłości bułgarskiej polityki energetycznej.

Podczas ostatniego spotkania sierot po South Stream, jak nazwali kraje poszkodowane przez wycofanie tego projektu dziennikarze BiznesAlert.pl, Borysow w oświadczeniu zaprezentował plan stworzenia regionalnego węzła gazowego, dzięki któremu błękitny surowiec miałby być dostarczany do państw UE. Przy zaznaczeniu, że South Stream będzie przebiegał przez bułgarskie terytorium. Surowiec miałby pochodzić z Rosji, z bułgarskich złóż z rejonu Morza Czarnego oraz terminalu LNG w Grecji – informują Teresa Wójcik i Wojciech Jakóbik. Zdaniem Bułgarów plan może się powieść pod warunkiem, że od Turkish Stream zostanie wybudowany interkonektor z Bułgarią.

Budowa interkonektorów z Rumunią, Grecją oraz Turcją w pierwotnej wersji miała być traktowana jako ,,energetyczny obwód awaryjny” na wypadek powtórzenia scenariusza z 2009 roku kiedy na skutek wojny gazowej rosyjsko-ukraińskiej Bułgaria została przez 16 dni pozbawiona dostaw gazu. W obecnej rzeczywistości wydają się one być nie tylko scenariuszem awaryjnym, lecz próbą realnej dywersyfikacji źródeł surowców. Jednakże pomimo doświadczeń ze wspomnianego kryzysu gazowego Bułgaria nie wyciągnęła wniosków. Do dnia dzisiejszego nie powstał ani jeden a w grudniu zeszłego roku rząd zmienił cały zarząd spółki odpowiedzialny za wspomnianą infrastrukturę.

Obecne działania rządu w Sofii pokazują, że stoi on w rozkroku pomiędzy Rosją a Unią Europejską. Charakter relacji pomiędzy Bułgarią a Rosją jest determinowany przez wielowiekowe oddziaływanie Moskwy na terenach Bałkan. Obwinianie Sofii przez Moskwę za fiasko budowy Południowego Potoku zaczęło konsolidować bułgarskich polityków wokół koncepcji poszukiwania w Brukseli wsparcia dla alternatywnych projektów dywersyfikacyjnych. Istnieje jednak uzasadniona obawa, że Bułgarzy chcą skorzystać z Unii Europejskiej jak z trampoliny dzięki, dzięki której mogą poprawić swą pozycję w relacjach z Rosją.

Należy podejrzewać, że szorstka przyjaźń pomiędzy Moskwą a Sofią będzie miała ciąg dalszy. Warto wspomnieć, że w listopadzie 2012 roku bułgarski państwowy dystrybutor gazowy Bulgargaz podpisał z Gazpromem 10-letni kontrakt na dostawy blisko 3 mld m3 gazu rocznie. Na mocy nowej umowy Sofia uzyskała rekordową jak na ówczesne warunki obniżkę ceny surowca (nieoficjalnie z 524 do 420 dol.) Warto wspomnieć, że możliwość renegocjacji kontraktu może nastąpić po 6 latach jego obowiązywania czyli w 2019 roku. Data pokrywa się ze wspomnianym wcześniej terminem modernizacji reaktora w Kozłoduju. Jeśli zajmą się nią Rosjanie, umowa gazowa może zostać renegocjowana na korzystnych dla Bułgarii warunkach. Jeśłi do gry wejdzie np. amerykański Westinghouse, o czym są już sygnały, rozmowy z Gazpromem będą utrudnione. Jednakże wszelkie zabiegi dywersyfikacyjne poprawią pozycję negocjacyjną Sofii.

Podsumowując, Bułgaria obecni pełni role zarówno ofiary jak i sojusznika Rosji w jej polityce energetycznej. Sofia cierpi na syndrom sztokholmski wobec Rosji. Z jednej strony Bułgarzy apelują o jednorodne stanowisko Unii Europejskiej oraz państw członkowskich w sprawach energetycznych szukając dywersyfikacji dostaw z drugiej zaś pragną pozostać w sojuszu z Gazpromem ze względu na silne uzależnienie od rosyjskich surowców. Należy przypuszczać, że w perspektywie średniookresowej sytuacja nie ulegnie zmienia pomimo tego, że oferta rosyjskiego koncernu traci na atrakcyjności.