– Na cmentarzach nie ma już miejsca na grzebanie zwłok. 80 procent zabudowań Strefy Gazy zostało zmiecionych przez Izrael z powierzchni ziemi. Wojna objęła także Zachodni Brzeg, gdzie od tygodnia trwają intensywne działania zbrojne. Na Netanjahu nie robi to specjalnego wrażenia – mówi Mariusz Borkowski, wykładowca Collegium Civitas oraz były korespondent w krajach arabskich, w rozmowie z BiznesAlert.pl.
BiznesAlert.pl: Czy istnieje groźba pełnoskalowej wojny na Bliskim Wschodzie?
Mariusz Borkowski: Właściwie wszyscy uczestnicy tego konfliktu nie są zainteresowani pełnoskalowym konfliktem. Iran nie chce doprowadzić do wojny, która powodowałaby w wyniku nalotów duże zniszczenia militarne i straty gospodarcze. Podobnie libański Hezbollah uważa, że najkorzystniejsza jest wojna podjazdowa niepowodująca na własnym terytorium wielkich zniszczeń. Z kolei Benjamin Netanjahu chciałby konfliktu na szerszą skalę, co pozwoliłoby mu odzyskać część opinii publicznej na Zachodzie. Natomiast wojskowi izraelscy mówią, że armia jest już wyczerpana działaniami w Strefie Gazy. W wojsku brakuje około 9 tysięcy nowych żołnierzy, którzy byliby potrzebni do ofensywy na większą skalę przeciwko Libanowi. Wojna na dwa fronty byłaby dla Izraela niezwykle kosztowna. Źródła wojskowe i gospodarcze wskazują, że dotychczasowa wojna w Gazie i na granicy libańskiej kosztowały Izrael 72 miliardy dolarów. Część żołnierzy jest, na co dzień cywilami. Ich przebywanie na froncie powoduje, że gospodarka izraelska pracuje na zwolnionych obrotach.
W takim razie, co z porozumieniem pokojowym z Hamasem?
Benjamin Netanjahu nie chce zawrzeć porozumienia na warunkach, które przedstawił prezydent USA Joe Biden. Umowy opierającej się na częściowym wycofaniu się z korytarza filadelfijskiego armii Izraela i wymiany zakładników izraelskich na jeńców palestyńskich. Głównym celem Netanjahu jest fizyczna eksterminacja i zniszczenie militarne dwunastu batalionów Hamasu. Sprawa zakładników jest dla niego drugorzędna. Choć dowódcy wojskowi w Izraelu podkreślają, że zniszczenie Hamasu jest niemożliwe.
Dlaczego nie można zniszczyć Hamasu?
Przed atakiem Hamasu na Izrael 7 października ubiegłego roku 30 procent społeczeństwa palestyńskiego w Strefie Gazy popierało działania Hamasu. Bombardowania i zniszczenia spowodowały, że poparcie dla Hamasu wzrosło do 60-70 procent. Izraelscy wojskowi twierdzą, że około 3-4 bataliony Hamasu z wszystkich 12 uformowanych zostało częściowo rozbitych. Jednocześnie hamasowcy tworzą nowe jeszcze większe formacje wojskowe. Bojownicy są uzbrojeni w broń ręczną, w niewielkim stopniu zagrażającą Izraelowi, ale znacząco przedłużającą czas walk.
Jaki moment może okazać się kluczowy?
Newralgicznym momentem może być kolejna próba odbicia zakładników izraelskich ze Strefy Gazy. Brygady Al-Qassam będące zbrojnym ramieniem Hamasu zapowiedziały, że jeśli Izrael będzie nadal intensywnie bombardował Gazę i starał się uwolnić zakładników, wydadzą nowe rozkazy.
Czego mają dotyczyć?
Jeżeli żołnierze izraelscy zbliżą się do zakładników, to izraelscy jeńcy zostaną zastrzeleni. Według mnie Netanjahu dąży do takiego scenariusza. Gdyby zginęli wszyscy zakładnicy, nikt już by nie naciskał na niego, żeby zawierał jakiekolwiek porozumienie. Kwestia Strefy Gazy jest dla Netanjahu sprawą utrzymania władzy. Na przykład, były konsul generalny Izraela w Nowym Jorku Alon Pinkas uważa, że Netanjahu zależy na eskalacji napięcia. Z jednej strony może on w ten sposób wyciszać swoich krytyków, którzy nie atakują go tak mocno w czasie wojny. A z drugiej strony prowadząc wojnę bez kompromisów z Hamasem spełnia żądania ekstremistów we własnym rządzie. Netanjahu nie chce uwalniać zakładników poprzez negocjacje, ale akcje militarne. Zakłada to wysoką śmiertelność zakładników przy kolejnych próbach ich odbijania.
A jaki wpływ na sytuację mogą mieć masowe protesty przetaczające się przez Izrael?
Mają szansę wpłynąć na bieg spraw, jeśli będą trwać nieustannie przez kolejne tygodnie i przybierać na sile. Dużo zależy też od izraelskiej opozycji, czy przedstawi jakiś alternatywny plan, w takim wypadku istniałaby możliwość obalenia Netanjahu. Premier Izraela znalazł się „pod ścianą”. Sądzę, że jego taktyką polityczną może być pójście na zwarcie ze swoimi oponentami. Zaostrzy kurs w polityce krajowej, ale również w działaniach militarnych przeciwko Palestyńczykom. Po przemówieniu przepraszającym społeczeństwo izraelskie za nieskuteczność w uwalnianiu zakładników, zarządził nowe zintensyfikowane bombardowania w Strefie Gazy.
Mimo, że liczba zabitych i rannych jest przerażająca…
Tak, zginęło już ponad 40 tysięcy cywilów, 10 tysięcy leży pod gruzami, a ponad 90 tysięcy ludzi ma ciężkie obrażenia. Na cmentarzach nie ma już miejsca na grzebanie zwłok. 80 procent zabudowań Strefy Gazy zostało zmiecione z powierzchni ziemi. A wojna objęła także Zachodni Brzeg, gdzie od tygodnia trwają intensywne działania zbrojne. Na Netanjahu nie robi to jednak specjalnego wrażenia. Zdaje się nie zwracać uwagi ani na koszty ani na międzynarodową opinię. Jedynie Wielka Brytania zamroziła niedawno niecałe 10 procent kontaktów na dostawę broni dla Izraela. Brytyjczycy argumentują, że Izrael używa broni przeciwko cywilom. Największy sojusznik Izraela na Zachodzie USA ogranicza się do nacisków werbalnych. Dopóki kampania przedwyborcza trwa, prezydent Joe Biden nie zdecyduje się na zdecydowane kroki wobec Izraela. Nie będzie chciał osłabiać militarnie Tel-Awiwu jakimikolwiek sankcjami. W myśl doktryny, że Izrael jest pierwszym i głównym sojusznikiem USA. Moim zdaniem Netanjahu celowo przeciąga konflikt w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu, czekając na rozstrzygnięcie wyborów prezydenckich w USA. Liczy na zwycięstwo Donalda Trumpa i uzyskanie „wolnej ręki” w kwestii palestyńskiej. Myślę, że premier Izraela odrzuci propozycje porozumienia zaproponowaną przez administrację Joe Bidena, a konflikt w Strefie Gazy będzie trwał nadal.
Rozmawiał Patryk Lubryczyński
Jeżeli Izrael zaatakuje Liban ucierpieć może całe Morze Śródziemne