icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Świrski: Klęska local content w morskich farmach wiatrowych. Czy tak samo będzie w atomie?

Budowa jakiegoś wielkiego polskiego przemysłu wiatrowego przy okazji inwestycji w morskie farmy wiatrowe na Bałtyku okazała się iluzją i fikcją w konfrontacji z biznesową praktyką – pisze prof. Konrad Świrski z Politechniki Warszawskiej w BiznesAlert.pl.

Historia cały czas się powtarza, zmienia się jedynie rok i zestaw aktualnych polityków. Natomiast oczekiwania, że ktoś rozwiąże nasze problemy a w szczególności jak wydajemy wielkie pieniądze na inwestycje to przy okazji powstanie wielki polski przemysł – jakoś naturalnie umierają i przestają być komunikowane w przestrzeni publicznej.  

W roku 2006 polska armia zakupiła nowoczesne samoloty F16, ale opinię publiczną (poza komunikatami o sprawności polskiej armii) wypełniał tzw. – offset (dodatkowe inwestycje w Polski przemysł o analogicznej wysokości jak zakup sprzętu wojskowego) – na tamte czasy było to kilka mld dolarów (w informacjach politycznych). Offset miał całkowicie zmienić polski przemysł i dać impuls do konkurowania na rynkach światowych. W 2015 roku ówczesne Ministerstwo Gospodarki poinformowało, że offset został wykonany a korzyści dla polskiej gospodarki wyniosły ok. 6 mld dolarów (to nawet według raportów stanowiło 170% inwestycji). Realnie oczywiście pojawiło się na pewno kilka projektów, szereg firm zostało wprowadzonych w łańcuch dostaw technologii (ale właściwie zostały wykupione, szczególnie jeśli następnie miały stały dochód z serwisu), ale oczywiście całkowity efekt (brutto) był znacznie mniejszy z uwagi na specyficzne liczenie wskaźników offsetowych (pojawiały się tzw. zwane mnożniki  – realne pieniądze mnożyło się przez pewne współczynniki (zwykle od 3 do 10) i sama sumę wzmacniano o tzw. zobowiązania pośrednie (inwestycje i biznes w innych obszarach niż lotniczy)i to dawało finalnie miliardy dolarów. Szereg opinii i audytów (np. NIK) potwierdzał to czego można się było spodziewać – generalnie polskie przedsiębiorstwa nie były przygotowane ani do negocjacji, ani do absorbcji ew. środków offsetowych i tylko co 4 projekt rzeczywiście spełnił swoje zadania. 

O ile w projektach wojskowych – tajemniczym słowem jest offset to w projektach energetycznych zmieniło się to w tzw. „local content”. Ma to być wartość zaangażowania polskich przedsiębiorstw w dostawy i usługi w danym projekcie inwestycyjnym. Tu nie liczy się na więcej niż się włoży, ale przyzwoite wartości (w komunikacji polityków) to miało być nawet 40-70 % w projektach energetyki wiatrowej na morzu i minimum 40 % w atomie (kiedyś notabene na jakiejś konferencji nieopatrznie powiedziałem, że jak będzie 20 % to można uznać za wielki sukces i zostałem niesłychanie skrytykowany za „błędne myślenie”). Jak zawsze też to „słowo klucz” jest do końca nieokreślone (nie ma oficjalnej metodyki liczenia „local content”), ale za to stanowi wspaniałe paliwo polityczne podczas dyskusji o transformacji energetycznej – „musimy podjąć pewne wyzwania i skierować wielkie środki na inwestycje, ale za to uzyskamy także inwestycje w lokalne polskie przedsiębiorstwa i nasz przemysł będzie konkurencyjny a dodatkowo powstaną nowe miejsca prac”.  Taka idea i komunikacja jest bardzo gorąca i powszechna na początku aby potem (wraz z realnym inwestowaniem i budową) przygasać i finalnie pójść w pełne zapomnienie. 

Na dziś dobiega końca faza kontraktowania dostawców do tzw. I fazy budowy morskich farm wiatrowych.  To prawie 6 GE nowych mocy, projekt realizowany przez kilku głównych inwestorów. Oczekiwania jak zwykle były nadmiernie rozbudzone, politycy prześcigali się w kolejnych numerach (procentach), ale i rządowe opracowania były optymistyczne.  W 2021 roku podpisano porozumienie sektorowe dla rozwoju morskiej energetyki wiatrowej, przeprowadzono szeroką akcję informacyjną, ściągano ankiety różnych firm (ponad 300) – i finalnie udział local content w pierwszej fazie miał wynieść 20-30 % a same firmy deklarowały, że mogą przejąć nawet 34 % wartości wszystkich prac. (a w kolejnej – tzw. II fazie – kolejne pozwolenia i nowe inwestycje na Bałtyku – już 45-50%). Do tego przez długi czas promowano korzyści z dodatkowych inwestycji i powstania tzw. portu instalacyjnego (na początek odmieniano Gdynia przez wszystkie przypadki by na koniec pod presją czasu zdecydować się na Świnoujście).  Teraz przechodzimy do fazy realizacji i jak zwykle jest zdecydowanie trudniej. Polscy inwestorzy zlecili prowadzenie projektu (i kontraktację) profesjonalnym developerom i nastąpiło zderzenie oczekiwań z realiami (i napiętymi terminami). W oczywisty sposób podmiot odpowiedzialny za budowę (i płacący kary za ew. opóźnienia) musi mieć też kwalifikowanych i sprawdzonych dostawców – realni developerzy wybrali więc firmy z którymi już współpracowali lub takie które pokazywały jak najwyższy stopień kompetencji i doświadczenia w budowie turbin i komponentów (tzw. Tier -1 którego nie posiadają żadne polskie firmy). Warunki kontraktacji były komercyjne, a więc, jeśli nie miało się doświadczenia w takich pracach trudno oczekiwać, że można było akceptować ryzyko albo podać konkurencyjną cenę. Budowa jakiegoś wielkiego polskiego przemysłu wiatrowego przy okazji inwestycji w MFW na Bałtyku – okazała się iluzją i fikcją w konfrontacji z biznesową praktyką. Oczywiście są pewne pozytywne przykłady, ale nie stanowi to oczekiwanego przełomu. Trochę usług projektowych, doradczych i analiz środowiskowych, gdzie niegdzie kable lądowe (ale nie podmorskie), być może wykorzystanie dosłownie kilku inwestycji w polskie firmy – m.in. inwestycja Vestas w fabrykę montażową w Szczecinie (ma rozpocząć pracę w 2024 r. – 700 osób), planowana na 2025 r. fabryka wież (Baltic Towers – 400 osób) czy potencjalna nowa fabryka Windar elementów konstrukcyjnych wież (na razie wstępna umowa dzierżawy terenów w Szczecinie).  

Na pewno nie spełniły się wielkie marzenia o budowie nowych kompetencji w postaci specjalizowanych statków instalacyjnych (miały być zaprojektowane i zbudowane w polskich stoczniach) czy samej produkcji (nie montażu) kluczowych nowych turbin morskich albo stacji wyprowadzania mocy (w dominującej większości raczej poszły zamówienia za granicę). Patrząc na potencjalną ilość nowych miejsc pracy w sektorze – jesteśmy bardzo daleko od zapowiadanych kilkudziesięciu tysięcy (były kolorowe reklamówki mówiące o 50-70 000). Tracimy też możliwości, które są silnie w EU wspierane np. poprzez Europejską Kartę Wiatru czy generalnie Net Zero Industry Act. 

Na dziś prawda jest dość gorzka. Nie ma publicznie dostępnej informacji dotyczącej oficjalnego poziomu local content, jaki osiągnęli inwestorzy do tej pory. Teoretycznie wszystko powinno być proste – Inwestor sporządza plan łańcucha dostaw materiałów i usług (PŁD) jako jeden z załączników do wniosku, o którym mowa w art. 13 ust. 1 ustawy o promowaniu wytwarzania energii elektrycznej w MEW (wniosek o przyznanie prawa do pokrycia ujemnego salda do Prezesa URE). Ale w praktyce – Inwestorzy składali go w dwóch wersjach – wersja do publikacji (Prezes URE ma obowiązek publikowania tych planów) i w wersji zawierającej informacje, uznane za tajemnice przedsiębiorstwa (czyli de facto wszystkie liczby dotyczące projektu, w tym sam local content). Na razie można mieć jedynie fragmentaryczne info o wyborze poddostawców (rola polskich firm jest zmarginalizowana). Coś może pokaże się za rok lub dwa – inwestor musi przekazać sprawozdanie z realizacji PŁD: pierwszy raz w terminie 18 miesięcy od wydania tzw. drugiej decyzji PURE (art. 18 ust. 1) – kolejne corocznie do uzyskania pierwszej koncesji, w terminie 6 miesięcy od dnia uzyskania pierwszej koncesji. W tym sprawozdaniach powinny zostać przedstawione liczby dotyczące osiągniętego poziomu local content – na pewno nie będą optymistyczne (ale kto będzie już pamiętał o obietnicach). Przy okazji zmiany rządu, właściwe zostały zatrzymane jakiekolwiek działania administracji pokazujące prawdziwe procenty, ale też i osłabł hurraoptymistyczny przekaz medialny. Będziemy więc czekać …

A realia są brutalne – „local content” w żadnym wypadku nie osiągnie oczekiwanych wartości) (pewnie będzie na poziomie max. 5-7%). 

Na razie jak widać nie mamy też aż tak wielkich spektakularnych inwestycji ani przesunięcia fabryk wytwórczych samych turbin do Polski w dużym zakresie – to co jest ogłaszane to raczej to raczej „pierwszy test” światowego biznesu, gdzie testuje się punktowe rozwiązania polskich firm.  Sumując to co mamy w Polsce (kompetencje i elementy dla lądowych farm wiatrowych) z dość skromnymi osiągnieciami I fazy budowy i kontraktacji zamówień dla morskich farm, na razie nie możemy ogłosić, że jesteśmy potentatem przemysłowym w tym obszarze. Polskie firmy będące do tej pory poza tym sektorem zresztą zwykle bardzo chętnie zaznaczają w ankietach ze maja potencjalne umiejętności i są chętne, ale z biznesowego punktu widzenia nie maja wymaganych certyfikatów, realnej kadry ani możliwości podejmowania biznesowego ryzyka (np. umowy z karami). „Chcieliśmy dobrze, ale wyszło jak zwykle” – to zdanie z Europy wschodniej pasuje do dużej ilości inwestycji w tym rejonie. 

Nie warto koncentrować się na narzekaniu na efekt, ale warto wyciągnąć jakieś konstruktywne wnioski. Równolegle rozpędzona jest machina propagandowa o „local content” w inwestycjach energetyki jądrowej i zwyczajowe materiały reklamowe o liczbie zainteresowanych polskich firm, ich umiejętnościach, miliardach euro w kontraktach i tysiącach miejsca pracy. Tymczasem sytuacja jest dokładnie taka sama. Znikome (dosłownie kilka) polskich firm jest realnie obecna w łańcuchach dostaw wielkich producentów, inne firmy dopiero się tego uczą, ale muszą zainwestować własne pieniądze (a oczekiwanie jest, że ktoś to sfinansuje). Jeśli nie jest się w biznesie (nie ma aktualnych zamówień) nie sposób zbudować, utrzymać kadry i kwalifikacji do projektu, który może realnie ruszy za kilka lat. Wszyscy więc deklarują chęci i czekają na gotowe zamówienia na tacy. Wielcy dostawcy zagraniczni z kolei nie maja stricte obowiązku wykonywania local content poza jak przykładowa ogólną umową porozumienia sektorowego (bo nawet nie wiadomo jak to liczyć dokładnie) i oczywiście na koniec jeśli będą budować – wybiorą firmy które maja już na swoich listach i te które mają potwierdzone kompetencje. Historia zatoczy koło i można będzie pisać kolejne posty i artykuły. To musi się zmienić i trzeba zastopować typowe działania w politycznej propagandzie i zamienić je w profesjonalne przygotowanie inwestycji – zarówno dla II fazy budowy morskich firm wiatrowych jak i dla ewentualnego projektu atomowego. 

 Jakie wnioski warto wyciągnąć na przyszłość:   

ROZSĄDNE OCZEKWIANIA – Realne oczekiwania i informacje polityczne (trzeba skończyć z hurra optymistycznym traktowaniem inwestycji  a szczególnie inwestycji w transformacji energetycznej jako paliwa dla marketingu politycznego) – a pokazywać prawdziwe możliwości – zamiast setek potencjalnych możliwości wybierzmy coś realnego. Jeśli w praktyce osiągamy 10 % to tyle zrealizujmy a nie opowiadajmy o 40 % żeby skończyć na 5 %.

WYMAGANIA PRAWNE – Należy wzmocnić wymagania local content na etapie zamawiania (wprowadzenie zapisów o konieczności wypełnienia LC) oraz w ogóle określenie obiektywnej metodyki określania wartości local content (na razie mówimy o czymś co jest zupełnie nieprecyzyjne) i wymuszenie raportowania LC przez inwestorów (a nie ukrywania jako tajemnicę handlową) oraz oczywiście wprowadzić jasny system rozliczania inwestorów z obowiązku. 

CZAS NEGOCJACJI – Warunki kontraktacji na samym początku i jasno zadeklarowane (a nie w formie wstępnych deklaratywnych obietnic), ale i w racjonalnych granicach. Potem (jak jest już napięty harmonogram) i tak wejdą jedynie firmy z istniejącego łańcuch dostaw. 

POMOC DLA NAJLEPSZYCH A NIE DLA NAJGORSZYCH – konieczne profesjonalne podejście do pomocy firmom – warto realnie ocenić jaka jest pozycja Polski w przemyśle (szczególnie energetycznym) i pomagać na początek – NAJLEPSZYM FIRMOM a nie najgorszym! Rynek światowy jest tak konkurencyjny i wymaga takich kompetencji ze najlepszym polskim firmom (zwykle prywatnym) trudno się na nim znaleźć (są w średniej lub dolnej stawce peletonu konkurencji) – warto właśnie im pomóc, bo mają jeszcze szanse na zamówienia. W MFW była hipotetyczna szansa na podmorskie kable i trafostacje – w fazie I to się nie stało. Z kolei słaby i mało efektywny – zawsze pozostanie słaby i niekonkurencyjny i nikt go nie weźmie na poddostawcę. 

FIRMY MUSZĄ SAME SOBIE POMÓC – Firmy musza nauczyć się ze same muszą na początek budować kompetencje i mozolnie wspinać się w górę w łańcuchu dostaw. Kluczowe jest być na listach poddostawców i spełniać wymagania, jak jest inwestycja to jest już za późno, żeby pukać do wielkich dostawców. Państwo i państwowe pieniądze nigdy nie pomogą zbudować realnej pozycji rynkowej (no chyba, że monopolistom i nie w obszarze dostaw wysoko przetworzonych produktów na rynku światowym, ewentualnie w Korei Południowej w państwowo-prywatnych chaebolach, ale nie w UE).

SERWIS I MAINTENANCE DLA POLSKICH PRZEDSIEBIORSTW – sama inwestycja i budowa szybko mija a zostają obiekty energetyczne, które trzeba serwisować i utrzymywać. To wielki i gwarantowany (!) kawałek zamówień, który pozwala istnieć firmom przez wiele lat na rynku. To powinno być polską specjalizacją (więc polskie prywatne firmy) a nie wykupione przez konkurencje zagranicą (choć to i tak lepsze niż serwis zza granicy). Koncentrujmy się na tym obszarze (na razie w ogóle gdzieś umyka), znowu słychać tylko enigmatyczne nazwy portów serwisowych.

REALNY BIZNES TO NIE STRATY – Najsłabsze firmy muszą zbankrutować albo zostać sprzedane i zrestrukturyzowane. Oczekiwania, że wielkie projekty infrastrukturalne wzmocnią firmy (zwykle państwowe), które nie radzą sobie na rynku to tylko polityczna propaganda – wcześniej czy później i tak upadną (zwykle w złej sytuacji gospodarczej). Lepiej, żeby były restrukturyzowane wcześniej.

ROLA PAŃSTWA – najlepszym działaniem państwa i organów administracji to dobre i jasne prawo oraz stabilność regulacji i pilnowanie zasad uczciwej konkurencji. Dobrzy inwestorzy zagraniczni będą inwestować, jeśli maja gwarancję, że traktuje się ich uczciwie (wcale nie znaczy to ze trzeba zapewniać jakieś specjalne przywileje) i stabilnie długoterminowo. Kluczem dla nich będzie długoterminowy plan inwestycyjny (więc dla MFW start II fazy, a dla atomu finansowanie i start inwestycji) i stabilność warunków rynkowych oraz ograniczona biurokracja. Może trzeba zacząć od góry – prawdziwy PEP, prawdziwy plan inwestycji, stałe regulacje prawne, szybka reakcja administracji. 

Pisać można, pewnie będzie się o tym także dyskutować na wielu konferencjach. Ale cały czas mam niejasne przeczucie, że najlepiej nam wyjdzie dalsze mówienie jaki wielki „local content” (co najmniej 40 %) zmieni polski przemysł. 

Krenczyk: Transformacja energetyczna będzie największym wyzwaniem rządu Tuska

Budowa jakiegoś wielkiego polskiego przemysłu wiatrowego przy okazji inwestycji w morskie farmy wiatrowe na Bałtyku okazała się iluzją i fikcją w konfrontacji z biznesową praktyką – pisze prof. Konrad Świrski z Politechniki Warszawskiej w BiznesAlert.pl.

Historia cały czas się powtarza, zmienia się jedynie rok i zestaw aktualnych polityków. Natomiast oczekiwania, że ktoś rozwiąże nasze problemy a w szczególności jak wydajemy wielkie pieniądze na inwestycje to przy okazji powstanie wielki polski przemysł – jakoś naturalnie umierają i przestają być komunikowane w przestrzeni publicznej.  

W roku 2006 polska armia zakupiła nowoczesne samoloty F16, ale opinię publiczną (poza komunikatami o sprawności polskiej armii) wypełniał tzw. – offset (dodatkowe inwestycje w Polski przemysł o analogicznej wysokości jak zakup sprzętu wojskowego) – na tamte czasy było to kilka mld dolarów (w informacjach politycznych). Offset miał całkowicie zmienić polski przemysł i dać impuls do konkurowania na rynkach światowych. W 2015 roku ówczesne Ministerstwo Gospodarki poinformowało, że offset został wykonany a korzyści dla polskiej gospodarki wyniosły ok. 6 mld dolarów (to nawet według raportów stanowiło 170% inwestycji). Realnie oczywiście pojawiło się na pewno kilka projektów, szereg firm zostało wprowadzonych w łańcuch dostaw technologii (ale właściwie zostały wykupione, szczególnie jeśli następnie miały stały dochód z serwisu), ale oczywiście całkowity efekt (brutto) był znacznie mniejszy z uwagi na specyficzne liczenie wskaźników offsetowych (pojawiały się tzw. zwane mnożniki  – realne pieniądze mnożyło się przez pewne współczynniki (zwykle od 3 do 10) i sama sumę wzmacniano o tzw. zobowiązania pośrednie (inwestycje i biznes w innych obszarach niż lotniczy)i to dawało finalnie miliardy dolarów. Szereg opinii i audytów (np. NIK) potwierdzał to czego można się było spodziewać – generalnie polskie przedsiębiorstwa nie były przygotowane ani do negocjacji, ani do absorbcji ew. środków offsetowych i tylko co 4 projekt rzeczywiście spełnił swoje zadania. 

O ile w projektach wojskowych – tajemniczym słowem jest offset to w projektach energetycznych zmieniło się to w tzw. „local content”. Ma to być wartość zaangażowania polskich przedsiębiorstw w dostawy i usługi w danym projekcie inwestycyjnym. Tu nie liczy się na więcej niż się włoży, ale przyzwoite wartości (w komunikacji polityków) to miało być nawet 40-70 % w projektach energetyki wiatrowej na morzu i minimum 40 % w atomie (kiedyś notabene na jakiejś konferencji nieopatrznie powiedziałem, że jak będzie 20 % to można uznać za wielki sukces i zostałem niesłychanie skrytykowany za „błędne myślenie”). Jak zawsze też to „słowo klucz” jest do końca nieokreślone (nie ma oficjalnej metodyki liczenia „local content”), ale za to stanowi wspaniałe paliwo polityczne podczas dyskusji o transformacji energetycznej – „musimy podjąć pewne wyzwania i skierować wielkie środki na inwestycje, ale za to uzyskamy także inwestycje w lokalne polskie przedsiębiorstwa i nasz przemysł będzie konkurencyjny a dodatkowo powstaną nowe miejsca prac”.  Taka idea i komunikacja jest bardzo gorąca i powszechna na początku aby potem (wraz z realnym inwestowaniem i budową) przygasać i finalnie pójść w pełne zapomnienie. 

Na dziś dobiega końca faza kontraktowania dostawców do tzw. I fazy budowy morskich farm wiatrowych.  To prawie 6 GE nowych mocy, projekt realizowany przez kilku głównych inwestorów. Oczekiwania jak zwykle były nadmiernie rozbudzone, politycy prześcigali się w kolejnych numerach (procentach), ale i rządowe opracowania były optymistyczne.  W 2021 roku podpisano porozumienie sektorowe dla rozwoju morskiej energetyki wiatrowej, przeprowadzono szeroką akcję informacyjną, ściągano ankiety różnych firm (ponad 300) – i finalnie udział local content w pierwszej fazie miał wynieść 20-30 % a same firmy deklarowały, że mogą przejąć nawet 34 % wartości wszystkich prac. (a w kolejnej – tzw. II fazie – kolejne pozwolenia i nowe inwestycje na Bałtyku – już 45-50%). Do tego przez długi czas promowano korzyści z dodatkowych inwestycji i powstania tzw. portu instalacyjnego (na początek odmieniano Gdynia przez wszystkie przypadki by na koniec pod presją czasu zdecydować się na Świnoujście).  Teraz przechodzimy do fazy realizacji i jak zwykle jest zdecydowanie trudniej. Polscy inwestorzy zlecili prowadzenie projektu (i kontraktację) profesjonalnym developerom i nastąpiło zderzenie oczekiwań z realiami (i napiętymi terminami). W oczywisty sposób podmiot odpowiedzialny za budowę (i płacący kary za ew. opóźnienia) musi mieć też kwalifikowanych i sprawdzonych dostawców – realni developerzy wybrali więc firmy z którymi już współpracowali lub takie które pokazywały jak najwyższy stopień kompetencji i doświadczenia w budowie turbin i komponentów (tzw. Tier -1 którego nie posiadają żadne polskie firmy). Warunki kontraktacji były komercyjne, a więc, jeśli nie miało się doświadczenia w takich pracach trudno oczekiwać, że można było akceptować ryzyko albo podać konkurencyjną cenę. Budowa jakiegoś wielkiego polskiego przemysłu wiatrowego przy okazji inwestycji w MFW na Bałtyku – okazała się iluzją i fikcją w konfrontacji z biznesową praktyką. Oczywiście są pewne pozytywne przykłady, ale nie stanowi to oczekiwanego przełomu. Trochę usług projektowych, doradczych i analiz środowiskowych, gdzie niegdzie kable lądowe (ale nie podmorskie), być może wykorzystanie dosłownie kilku inwestycji w polskie firmy – m.in. inwestycja Vestas w fabrykę montażową w Szczecinie (ma rozpocząć pracę w 2024 r. – 700 osób), planowana na 2025 r. fabryka wież (Baltic Towers – 400 osób) czy potencjalna nowa fabryka Windar elementów konstrukcyjnych wież (na razie wstępna umowa dzierżawy terenów w Szczecinie).  

Na pewno nie spełniły się wielkie marzenia o budowie nowych kompetencji w postaci specjalizowanych statków instalacyjnych (miały być zaprojektowane i zbudowane w polskich stoczniach) czy samej produkcji (nie montażu) kluczowych nowych turbin morskich albo stacji wyprowadzania mocy (w dominującej większości raczej poszły zamówienia za granicę). Patrząc na potencjalną ilość nowych miejsc pracy w sektorze – jesteśmy bardzo daleko od zapowiadanych kilkudziesięciu tysięcy (były kolorowe reklamówki mówiące o 50-70 000). Tracimy też możliwości, które są silnie w EU wspierane np. poprzez Europejską Kartę Wiatru czy generalnie Net Zero Industry Act. 

Na dziś prawda jest dość gorzka. Nie ma publicznie dostępnej informacji dotyczącej oficjalnego poziomu local content, jaki osiągnęli inwestorzy do tej pory. Teoretycznie wszystko powinno być proste – Inwestor sporządza plan łańcucha dostaw materiałów i usług (PŁD) jako jeden z załączników do wniosku, o którym mowa w art. 13 ust. 1 ustawy o promowaniu wytwarzania energii elektrycznej w MEW (wniosek o przyznanie prawa do pokrycia ujemnego salda do Prezesa URE). Ale w praktyce – Inwestorzy składali go w dwóch wersjach – wersja do publikacji (Prezes URE ma obowiązek publikowania tych planów) i w wersji zawierającej informacje, uznane za tajemnice przedsiębiorstwa (czyli de facto wszystkie liczby dotyczące projektu, w tym sam local content). Na razie można mieć jedynie fragmentaryczne info o wyborze poddostawców (rola polskich firm jest zmarginalizowana). Coś może pokaże się za rok lub dwa – inwestor musi przekazać sprawozdanie z realizacji PŁD: pierwszy raz w terminie 18 miesięcy od wydania tzw. drugiej decyzji PURE (art. 18 ust. 1) – kolejne corocznie do uzyskania pierwszej koncesji, w terminie 6 miesięcy od dnia uzyskania pierwszej koncesji. W tym sprawozdaniach powinny zostać przedstawione liczby dotyczące osiągniętego poziomu local content – na pewno nie będą optymistyczne (ale kto będzie już pamiętał o obietnicach). Przy okazji zmiany rządu, właściwe zostały zatrzymane jakiekolwiek działania administracji pokazujące prawdziwe procenty, ale też i osłabł hurraoptymistyczny przekaz medialny. Będziemy więc czekać …

A realia są brutalne – „local content” w żadnym wypadku nie osiągnie oczekiwanych wartości) (pewnie będzie na poziomie max. 5-7%). 

Na razie jak widać nie mamy też aż tak wielkich spektakularnych inwestycji ani przesunięcia fabryk wytwórczych samych turbin do Polski w dużym zakresie – to co jest ogłaszane to raczej to raczej „pierwszy test” światowego biznesu, gdzie testuje się punktowe rozwiązania polskich firm.  Sumując to co mamy w Polsce (kompetencje i elementy dla lądowych farm wiatrowych) z dość skromnymi osiągnieciami I fazy budowy i kontraktacji zamówień dla morskich farm, na razie nie możemy ogłosić, że jesteśmy potentatem przemysłowym w tym obszarze. Polskie firmy będące do tej pory poza tym sektorem zresztą zwykle bardzo chętnie zaznaczają w ankietach ze maja potencjalne umiejętności i są chętne, ale z biznesowego punktu widzenia nie maja wymaganych certyfikatów, realnej kadry ani możliwości podejmowania biznesowego ryzyka (np. umowy z karami). „Chcieliśmy dobrze, ale wyszło jak zwykle” – to zdanie z Europy wschodniej pasuje do dużej ilości inwestycji w tym rejonie. 

Nie warto koncentrować się na narzekaniu na efekt, ale warto wyciągnąć jakieś konstruktywne wnioski. Równolegle rozpędzona jest machina propagandowa o „local content” w inwestycjach energetyki jądrowej i zwyczajowe materiały reklamowe o liczbie zainteresowanych polskich firm, ich umiejętnościach, miliardach euro w kontraktach i tysiącach miejsca pracy. Tymczasem sytuacja jest dokładnie taka sama. Znikome (dosłownie kilka) polskich firm jest realnie obecna w łańcuchach dostaw wielkich producentów, inne firmy dopiero się tego uczą, ale muszą zainwestować własne pieniądze (a oczekiwanie jest, że ktoś to sfinansuje). Jeśli nie jest się w biznesie (nie ma aktualnych zamówień) nie sposób zbudować, utrzymać kadry i kwalifikacji do projektu, który może realnie ruszy za kilka lat. Wszyscy więc deklarują chęci i czekają na gotowe zamówienia na tacy. Wielcy dostawcy zagraniczni z kolei nie maja stricte obowiązku wykonywania local content poza jak przykładowa ogólną umową porozumienia sektorowego (bo nawet nie wiadomo jak to liczyć dokładnie) i oczywiście na koniec jeśli będą budować – wybiorą firmy które maja już na swoich listach i te które mają potwierdzone kompetencje. Historia zatoczy koło i można będzie pisać kolejne posty i artykuły. To musi się zmienić i trzeba zastopować typowe działania w politycznej propagandzie i zamienić je w profesjonalne przygotowanie inwestycji – zarówno dla II fazy budowy morskich firm wiatrowych jak i dla ewentualnego projektu atomowego. 

 Jakie wnioski warto wyciągnąć na przyszłość:   

ROZSĄDNE OCZEKWIANIA – Realne oczekiwania i informacje polityczne (trzeba skończyć z hurra optymistycznym traktowaniem inwestycji  a szczególnie inwestycji w transformacji energetycznej jako paliwa dla marketingu politycznego) – a pokazywać prawdziwe możliwości – zamiast setek potencjalnych możliwości wybierzmy coś realnego. Jeśli w praktyce osiągamy 10 % to tyle zrealizujmy a nie opowiadajmy o 40 % żeby skończyć na 5 %.

WYMAGANIA PRAWNE – Należy wzmocnić wymagania local content na etapie zamawiania (wprowadzenie zapisów o konieczności wypełnienia LC) oraz w ogóle określenie obiektywnej metodyki określania wartości local content (na razie mówimy o czymś co jest zupełnie nieprecyzyjne) i wymuszenie raportowania LC przez inwestorów (a nie ukrywania jako tajemnicę handlową) oraz oczywiście wprowadzić jasny system rozliczania inwestorów z obowiązku. 

CZAS NEGOCJACJI – Warunki kontraktacji na samym początku i jasno zadeklarowane (a nie w formie wstępnych deklaratywnych obietnic), ale i w racjonalnych granicach. Potem (jak jest już napięty harmonogram) i tak wejdą jedynie firmy z istniejącego łańcuch dostaw. 

POMOC DLA NAJLEPSZYCH A NIE DLA NAJGORSZYCH – konieczne profesjonalne podejście do pomocy firmom – warto realnie ocenić jaka jest pozycja Polski w przemyśle (szczególnie energetycznym) i pomagać na początek – NAJLEPSZYM FIRMOM a nie najgorszym! Rynek światowy jest tak konkurencyjny i wymaga takich kompetencji ze najlepszym polskim firmom (zwykle prywatnym) trudno się na nim znaleźć (są w średniej lub dolnej stawce peletonu konkurencji) – warto właśnie im pomóc, bo mają jeszcze szanse na zamówienia. W MFW była hipotetyczna szansa na podmorskie kable i trafostacje – w fazie I to się nie stało. Z kolei słaby i mało efektywny – zawsze pozostanie słaby i niekonkurencyjny i nikt go nie weźmie na poddostawcę. 

FIRMY MUSZĄ SAME SOBIE POMÓC – Firmy musza nauczyć się ze same muszą na początek budować kompetencje i mozolnie wspinać się w górę w łańcuchu dostaw. Kluczowe jest być na listach poddostawców i spełniać wymagania, jak jest inwestycja to jest już za późno, żeby pukać do wielkich dostawców. Państwo i państwowe pieniądze nigdy nie pomogą zbudować realnej pozycji rynkowej (no chyba, że monopolistom i nie w obszarze dostaw wysoko przetworzonych produktów na rynku światowym, ewentualnie w Korei Południowej w państwowo-prywatnych chaebolach, ale nie w UE).

SERWIS I MAINTENANCE DLA POLSKICH PRZEDSIEBIORSTW – sama inwestycja i budowa szybko mija a zostają obiekty energetyczne, które trzeba serwisować i utrzymywać. To wielki i gwarantowany (!) kawałek zamówień, który pozwala istnieć firmom przez wiele lat na rynku. To powinno być polską specjalizacją (więc polskie prywatne firmy) a nie wykupione przez konkurencje zagranicą (choć to i tak lepsze niż serwis zza granicy). Koncentrujmy się na tym obszarze (na razie w ogóle gdzieś umyka), znowu słychać tylko enigmatyczne nazwy portów serwisowych.

REALNY BIZNES TO NIE STRATY – Najsłabsze firmy muszą zbankrutować albo zostać sprzedane i zrestrukturyzowane. Oczekiwania, że wielkie projekty infrastrukturalne wzmocnią firmy (zwykle państwowe), które nie radzą sobie na rynku to tylko polityczna propaganda – wcześniej czy później i tak upadną (zwykle w złej sytuacji gospodarczej). Lepiej, żeby były restrukturyzowane wcześniej.

ROLA PAŃSTWA – najlepszym działaniem państwa i organów administracji to dobre i jasne prawo oraz stabilność regulacji i pilnowanie zasad uczciwej konkurencji. Dobrzy inwestorzy zagraniczni będą inwestować, jeśli maja gwarancję, że traktuje się ich uczciwie (wcale nie znaczy to ze trzeba zapewniać jakieś specjalne przywileje) i stabilnie długoterminowo. Kluczem dla nich będzie długoterminowy plan inwestycyjny (więc dla MFW start II fazy, a dla atomu finansowanie i start inwestycji) i stabilność warunków rynkowych oraz ograniczona biurokracja. Może trzeba zacząć od góry – prawdziwy PEP, prawdziwy plan inwestycji, stałe regulacje prawne, szybka reakcja administracji. 

Pisać można, pewnie będzie się o tym także dyskutować na wielu konferencjach. Ale cały czas mam niejasne przeczucie, że najlepiej nam wyjdzie dalsze mówienie jaki wielki „local content” (co najmniej 40 %) zmieni polski przemysł. 

Krenczyk: Transformacja energetyczna będzie największym wyzwaniem rządu Tuska

Najnowsze artykuły