10 – tyle dronów typu Szahid wysłali Rosjanie na Charków w nocy z soboty na niedzielę. Świat patrzył jednak na te, które leciały z Iranu na Izrael licytując się, czy będzie ich 100, czy 400, choć od początku jasne było, że większość nie sięgnie celu, bo zostanie skutecznie unicestwiona. Na szczęście tym razem i te lecące do Charkowa, by znów niszczyć cele energetyczne, zostały zestrzelone. Samodzielnie. Bez sojuszników. Przez Siły Zbrojne Ukrainy – pisze Karolina Baca-Pogorzelska z Charkowa w BiznesAlert.pl.
- – Zupełnie nie przekonują mnie tutaj twierdzenia Putina, że nie atakowali naszego sąsiada w zimie (mam na myśli obiekty energetyczne) ze względów humanitarnych, by… nie zabrakło prądu w szpitalach – pisze Karolina Baca-Pogorzelska w BiznesAlert.pl.
- Jeszcze rok temu o tej porze roku tam, gdzie mieszkam w rejonie kupiańskim, prąd „państwowy” był włączany na 3, może 5 godzin. Teraz tyle może trwają wyłączenia – czytamy dalej.
Gdy słyszycie o atakach na infrastrukturę krytyczną, pewnie też w pierwszej kolejności przychodzi Wam do głowy energetyka – poniekąd słusznie, ale to nie tylko ona mieści się w tym pojemnym „worku”. Niemniej jednak w przypadku rosyjskich ataków w Ukrainie to właśnie o niej będziemy mówić głównie, gdy słyszymy o atakach właśnie na infrastrukturę krytyczną. Przez dwa lata pełnoskalowej wojny trochę się tego uzbierało, niemniej jednak przez rok przyznać trzeba, że Ukraina w tej kwestii lekcje odrobiła na tyle, na ile mogła. I zupełnie nie przekonują mnie tutaj twierdzenia Putina, że nie atakowali naszego sąsiada w zimie (mam na myśli obiekty energetyczne) ze względów humanitarnych, by… nie zabrakło prądu w szpitalach. Tak, nic głupszego w ostatnim czasie nie udało mi się przeczytać, no ale to w końcu Putin, czego się spodziewać?
Po Putinie można spodziewać się absolutnie wszystkiego, bo jest zrobić wszystko to, co akurat w danym momencie będzie mu na rękę. Pamiętacie, jak wszyscy byli pewni, że nie ruszy, no nie ruszy tamy w Nowej Kachowce? W czerwcu 2023 roku pokazał, że właśnie to zrobi, bo w tym momencie jest mu to potrzebne, by pokrzyżować plany w obwodzie chersońskim wojskom ukraińskim. Tama ta była wcześniej zaminowana, ale mimo wszystko przekonanie, że „no tego to Putin na pewno nie zrobi” było silniejsze. Może dlatego, że jednak nie wysadził (jeszcze) żadnego reaktora okupowanej niemal od początku pełnoskalowej agresji największej w Europie elektrowni atomowej w Energhodarze, czyli Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej? Teraz z jego punktu widzenia próba wysadzenia czegokolwiek tam nawet po to, by pokazać to jako prowokację ze strony ukraińskiej, nie ma już takiego sensu, jak wcześniej, ponieważ wszystkie reaktory o łącznej mocy ok. 6 GW są praktycznie w stanie zimnym i z wielkiego „bum” mogłoby się skończyć na kapiszonie, a na miękką grę Kreml sobie nie pozwoli, także wizerunkowo.
Zapytacie więc pewnie, dlaczego tama w Zaporożu na Dnieprze tylko „dostała”, a nie została przerwana. Bo łysy car pokazał, że patrzy, że wie i że pamięta. W końcu jego idol Stalin podjął już taką decyzję w 1941 roku niby mając zatrzymać Niemców, a tak naprawdę – no właśnie. Tak naprawdę prawdziwych konsekwencji, jak i ostatecznego bilansu ofiar nie znamy do dziś. Tama w Zaporożu była dla mnie jednym z najgorszych miejsc, przez które się w Ukrainie przejeżdża podczas wojny, gorzej czułam się tylko na tamie kijowskiej, która jest jednym z rosyjskich celów, ale Kijów ma jednak niesamowitą obronę przeciwlotniczą. Wracając do Zaporoża – tama na Dnieprze była celem nie pierwszy i nie ostatni raz i choć władze zapewniają, że obecnie nie ma ryzyka jej przerwania, tak uszkodzenia są na tyle poważne, że ich naprawienie to nie jest kwestia dni, a raczej tygodni, jak nie nawet miesięcy.
I to mimo, iż służby naprawcze i energetyczne Ukrainy to ewenement w skali światowej, jeśli chodzi o przywracanie czy to prądu, czy wody, czy gazu na terenach dotykanych rosyjskimi atakami. Pamiętam doskonale jeszcze czas przed wyzwoleniem obwodu charkowskiego, gdy północna część miasta była jeszcze w zasięgu wrogiej artylerii. Pewnego dnia zaatakowana została zajezdnia metra, które dopiero co wracało do pracy po tym, jak jego stacje powoli przestawały być mieszkaniem czy schronem dla wielu osób m.in. z Sałtiwki Północnej, rejonu miasta, gdzie kiedyś żyło pół miliona ludzi, a którego praktycznie już nie ma. Atak z Biełhorodu skutecznie unieruchomił metro, ale Ihor Terechow, mer miasta nigdy nie chciał pozwolić na odcięcie Sałtiwki od reszty miasta, również to komunikacyjne. W zasadzie w kilka godzin, pod stałym ostrzałem, służby przygotowały torowisko tramwajowe i wagony jeszcze tego samego dnia wyjechały na tory, by Sałtiwka nie była odcięta.
Tak jest nie tylko w miastach po ostrzałach rakietowych, tak jest nawet na przyfrontowych wsiach. Jeszcze rok temu o tej porze roku tam, gdzie mieszkam w rejonie kupiańskim, prąd „państwowy” był włączany na 3, może 5 godzin. Teraz tyle może trwają wyłączenia, bo służby dwoją się i troją, by po każdym ostrzale jak najszybciej przywrócić mieszkańcom media, choć czasem przy tych naprawach naprawdę ryzykują życie czy to z powodu powtórnego ataku rakietowego, czy to z powodu bliskiego sąsiedztwa artylerii, która strzela przecież bez żadnego ostrzeżenia i tego już na żadnych radarach nie widać.
Aczkolwiek były momenty po ostatnich atakach charkowszczyzny, że bez prądu było ok. 150 tys. abonentów w Charkowie, a zniszczenia infrastruktury energetycznej w tym drugim co do wielkości mieście Ukrainy szacowane były nawet na 10 miliardów dolarów. Na razie jednak Charków wrócił do planowanych wyłączeń prądu „po trochu” w poszczególnych dzielnicach (umówmy się, że harmonogram działa lepiej lub gorzej, ale nie mamy do czynienia z energetyczną katastrofą, którą wielu wieszczy). Warto też wziąć pod uwagę, że Ukraina zabezpieczyła sporo dostaw prądu z zagranicy i jeśli nie są niszczone linie przesyłowe i transformatory, to udaje się jakoś połatać ten system energetyczny, który naprawdę przeszedł swoje.
Baca-Pogorzelska: Czy należy się bać energetycznego terroru Putina? (FELIETON)