Sakławski: Ustawa o cenach energii może być niezgodna z konstytucją RP (ROZMOWA)

17 stycznia 2019, 07:30 Energetyka

 – Z początkiem roku weszła w życie tzw ustawa o ingerencji w ceny energii, mająca chronić końcowych odbiorców energii przed skutkami podwyżek jej cen. Jednak mimo to wiele przedsiębiorstw i gospodarstw domowych otrzymało powiadomienia o wzroście rachunków za prąd. Kto łamie prawo i jak skutecznie chronić się przed podwyżkami? O tym rozmawiała Joanna Kędzierska, współpracowniczka BiznesAlert.pl, z Janem Sakławskim z Kancelarii Brysiewicz i Wspólnicy.

BiznesAlert.pl: Co wobec informacji o podwyżce może zrobić odbiorca końcowy? Nie płacić, czy powinien płacić i później upominać się o zwrot pieniędzy?

Jan Sakławski: Ustawa nakłada obowiązki na operatorów sieci dystrybucyjnych, ale przede wszystkim na sprzedawców energii. W mojej ocenie opłaty dystrybucyjne nie są tu największym problemem, a jest nim sama cena energii. Zakresem ustawy są objęte umowy, które zostały zawarte po 30 czerwca 2018 roku, co oznacza, że konieczne jest w nich dostosowanie zmian w taryfach i cennikach do wartości sprzed tej daty. Dlatego też można znaleźć się w sytuacji, gdy ta ustawa nas nie obejmie pomimo tego, że kupujemy prąd w 2019 roku i z taką sytuacją mają na przykład do czynienia przedsiębiorcy, którzy zawarli umowę przed tym terminem, na przykład w roku 2017 na 2018 rok. Jednak do takich umów mogły zostać dołączone klauzule o waloryzacji i z ich wykorzystaniem sprzedawcy zaczęli podnosić ceny energii już w 2018 roku. To sytuacja najmniej korzystna dla odbiorców końcowych, ponieważ nie są oni objęci parasolem ochronnym z omawianej ustawy, a z drugiej strony mają w swojej umowie napisane, że sprzedawca może podnieść cenę energii.

Czyli innymi słowy muszą płacić i nie ma wyjścia?

Nie, to wcale nie jest takie proste. Istnieje pełna dowolność w formułowaniu tych klauzul, więc producenci działają trochę na zasadzie „hulaj dusza piekła nie ma”. Jedni na przykład wpisują w nie, że podwyżka jest możliwa tylko wtedy, kiedy jakieś stałe, urzędowe opłaty albo daniny publiczne pójdą w górę. Oznacza to, że jeśli na przykład podwyższona zostanie akcyza, to wtedy producent przerzuca końcową cenę prądu na konsumenta i w takiej sytuacji działanie to ma uzasadnienie gospodarcze, ponieważ podwyżka opłaty nie wpływa na zarobek sprzedawcy energii. Podobnie jest z podatkiem VAT. Jednak sprzedawcy energii zaczęli wprowadzać i takie klauzule, które pozwalają im w zasadzie każdy koszt działalności gospodarczej przerzucić na odbiorcę końcowego, na przykład spotkałem się z taką klauzulą, gdzie sprzedawca energii napisał sobie w umowie, że istotna zmiana warunków rynkowych uprawnia go do podwyższenia ceny energii. Tutaj powstaje pytanie jak interpretować „zmianę warunków rynkowych”, bo wcale nie jest to takie jasne. Istotną zmianą warunków rynkowych może być wzrost kosztów pracy, kosztów najmu biur. Nie jest także jasne, w jakim stosunku sprzedawcy energii mogą przerzucać te koszty na odbiorców końcowych i w jakiej skali. Dołączenie takiej klauzuli oznacza, że umowy zostają całkowicie wyjęte spod ryzyka kontraktowego, a to kłóci się z istotą działalności gospodarczej, która z natury rzeczy jest obarczona ryzykiem.

Co więc w takiej sytuacji może zrobić odbiorca końcowy czy to zwykły obywatel czy przedsiębiorca?

Zwykli konsumenci byli, w większości, chronieni taryfami zatwierdzonymi przez Prezesa Urzędu Regulacji Energetyki (URE). Co więcej, w sytuacji, kiedy jakieś przedsiębiorstwo stosuje nieuczciwe praktyki rynkowe, należy się zgłosić z prośbą o interwencję do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK). A „ustawa prądowa” chroni odbiorców końcowych, tylko w sytuacji, gdy po 30 czerwca 2018 roku cena prądu została podwyższona czy to na podstawie nowo zawartej umowy czy aktualizacji cennika albo taryfy.

Czy mamy inne możliwości działania, jeżeli umowa została zawarta przed tą datą?

Tak, jeżeli cena energii została podniesiona na podstawie dotychczasowych postanowień, to w przypadku konsumentów radzę by udali się oni do UOKiKu, w przypadku przedsiębiorców pozostaje droga sądowa.

Komisja Europejska oceniła, że ustawa o cenach energii powinna być notyfikowana, a jeśli nie zostanie, to oznacza to, że przestanie obowiązywać?

Nie to tak nie działa. Tutaj jest szereg wątpliwości, nie tylko jeśli chodzi o znamiona pomocy publicznej. Mam uzasadnioną wątpliwość czy mrożenie cen jest zgodne z polską konstytucją, ponieważ mamy tu do czynienia z bardzo poważną ingerencją w swobodę prowadzenia działalności gospodarczej. Sprzedawcy energii funkcjonują na zasadach wolnorynkowych, a w związku z tym mają możliwość zmiany cen, a w zasadzie tą ustawą im się to uprawnienie odbiera, obiecując efemerydę, czyli świadczenia z Funduszu Wypłaty Różnicy Ceny, który nie wiadomo, kiedy zostanie uruchomiony, ponieważ nie ma rozporządzenia, które by na to pozwalało. Jeśli chodzi o Komisję, to po pierwsze może ona uznać, że ustawa nosi znamiona niedozwolonej pomocy publicznej, a w konsekwencji nakazać zwrot pieniędzy, które przedsiębiorcy mieliby otrzymać z Funduszu. Ponadto w mojej ocenie ustawa ta może naruszać dyrektywy trzeciego pakietu energetycznego, czyli te które regulują, jak powinien wyglądać rynek dystrybucji energii i jaka powinna być rola regulatora, czyli w tym przypadku Prezesa URE. Zgodnie z nimi to regulator powinien mieć uprawnienia do ustalania taryf, a „ustawa prądowa” uprawnienie to w zasadzie wyłącza. Jeżeli taryfa za energię jest odgórnie niższa od kosztów ponoszonych przez przedsiębiorstwo, to Prezes URE, ma niewiele do powiedzenia i może ograniczyć się do zatwierdzenia, bez badania tej kwestii.

A jak ustawę tę powinny traktować polskie sądy, jeśli zostanie ona uznana za niezgodną z prawem UE?

Polskie sądy są też sądami unijnymi, więc jeżeli stwierdzą, że polskie prawo jest niezgodne z prawem UE, mogą zadać pytanie prejudycjalne do Trybunału Sprawiedliwości UE i w zależności od tego jak będzie brzmieć jego odpowiedź, podjąć odpowiednie działania, bo orzeczenia TSUE to dla nich wskazówka jak interpretować takie przepisy.

Czy jest to obowiązkowe? Równie dobrze polski sąd może uznać, że nie ma żadnych wątpliwości.

Tak, chyba, że sam TSUE ją zakwestionuje, wtedy musi się nią zająć polski ustawodawca i tu nie ma pola manewru. Natomiast zanim KE i sądy unijne zdążą w ogóle zareagować w taki sposób, żeby wywrzeć wpływ na polskiego ustawodawcę, to okres obowiązywania ustawy minie, bo jest ona ważna tylko w 2019 roku. Warto też przypomnieć, że polski rząd argumentuje zasadność „ustawy prądowej” powołując się na przepis zawarty w dyrektywach trzeciego pakietu energetycznego, który daje możliwość zastosowania środka pozwalającego zapewnić daną usługę publiczną na określonym poziomie. Tu dyrektywy wymieniają m.in. działanie polegające na ustalaniu cen, natomiast taki środek musi być proporcjonalny do celu, który jest do osiągnięcia. Celami polityki UE w zakresie handlu i dystrybucji energią są, jak wiemy, minimalizowanie emisji czy poprawienie efektywności energetycznej, natomiast działania, które zostały podjęte za pośrednictwem „ustawy prądowej” są raczej z tymi celami rozbieżne i polegają na odwlekaniu w czasie czegoś co jest nieuniknione, bo uprawienia do handlu emisjami, zdaniem ekspertów, będą drożeć.

Rozmawiała Joanna Kędzierska