Być może tej zimy Świat będzie świadkiem wydawałoby się rzeczy niemożliwej, nieodwracalnej: re-rewolucji energetycznej w Niemczech. Lipcowe listy 20 niemieckich profesorów i 7 burmistrzów (a może będą i kolejne) skierowane do tamtejszych władz, jeśli są przez te władze inspirowane, mogą oznaczać, że rząd w Berlinie nosi się z zamiarem kolejnego istotnego (re) zwrotu energetycznego – pisze Marek Wieroński, współpracownik BiznesAlert.pl.
Profesorowie (notabene, część z nich to eksperci od energetyki) w tzw. Deklaracji Stuttgarckiej domagają się uchylenia ustawy o wycofaniu się z energii jądrowej i zamknięciu elektrowni atomowych. Zarzucili rządzącym, że jednostronne ukierunkowanie polityki energetycznej na źródła odnawialne (słońce, wiatr, gaz) doprowadziło Niemcy do kryzysu energetycznego, zagrażającego bezpieczeństwu i dobrobytowi. Elektrownie jądrowe uważają za instrument ochrony klimatu, jako trzeci filar klimatyczny (obok słońca i wiatru), element zrównoważonego rozwoju, powołując się przy tym na niedawną decyzję UE w tej materii.
Podobnie Burmistrzowie, w trosce o ludzi i gospodarkę, oczywiście, potępiając rosyjska agresję na Ukrainę, żądają natychmiastowego uruchomienia gazociągu Nord Stream 2. Decyzje niemieckiego rządu o porzucaniu rosyjskich surowców określi jako niewłaściwą, ponieważ, ich zdaniem, Niemcy nie posiadają potrzebnej infrastruktury, a planowane rozwiązania alternatywne wiążą się z astronomicznymi kosztami.
Niemcy do dziesiątków lat stawiały się w roli awangardy energetycznej, której korzenie sięgają początku lat 70-ych ub. wieku, kiedy to na bazie rewolucji kulturalnej ’68 roku powstawały ugrupowania lewackie, kreujące później, w celach politycznych, ideologię ekologizmu.
Przyodziani w kostium obrońców przyrody, środowiska naturalnego zielone partie wymusiły na decydentach zamknięcie w określonym czasie wszystkich elektrowni atomowych i węglowych. Posługując się atrakcyjnie przecież brzmiącymi hasłami ratowania ludzkości przed skażeniem Ziemi zyskali poparcie umożliwiające dojście do władzy.
Dziś, Zieloni pełniący kluczowe funkcje w rządzie Olafa Scholza zostają poddawani egzaminowi na wiarygodność swoich ekopoglądów. Widać, że egzaminu nie zdają, traktując je w sposób pragmatyczny, relatywistyczny, z czego, notabene, wielu Niemców się cieszy, popierając tę wiarołomność, ponieważ oznacza ona dla nich konkretny zysk ekonomiczny.
Widmo kryzysu paliwowego zmienia polityczną perspektywę. Zieloni zdecydowali o przywróceniu do łask elektrowni węglowych, które od 1 października tego roku mają pracować na maksymalnych obrotach, jeśli zajdzie taka potrzeba to do… 2038 roku.
Zielony wicekanclerz Robert Habeck, zwany nawet kanclerzem, z pewnością nie zamknie do końca tego roku 3 funkcjonujących jeszcze, spośród 17, atomówek (miały one dokonać swego żywota do 31 grudnia br., o co, niegdyś Habeck zabiegał). Niewykluczone, że wraz z nadejściem, zwłaszcza surowej, zimy, ulegnie presji społecznej i uruchomi Nord Stream 2.
Menkiszak: Turbina gazowa i Schröder, czyli presja rosyjska na Niemcy