Wiśniewska: Polityka klimatyczna jest postawiona na głowie (ROZMOWA)

3 czerwca 2016, 11:00 Energetyka

ROZMOWA

Poseł do Parlamentu Europejskiego Jadwiga Wiśniewska odpowiada na pytania o to, czy polityka klimatyczna pozwoli Polsce na realizację planów rozwoju gospodarczego zarysowanych przez resorty rozwoju i energii. 

BiznesAlert.pl: Czy reindustrializacja Europy jest możliwa do pogodzenia z polityką klimatyczną?

Jadwiga Wiśniewska: Komisja Europejska postawiła przed sobą kilka lat temu bardzo ambitne zadanie – podnieść poziom produkcji przemysłowej w strukturze PKB państw Unii do 20%. W chwili gdy opublikowała te plany, w 2012 r., poziom ten był szacowany na 16%. Rok później było to 15%. Tendencja jest wciąż spadkowa, a proporcja w produkcji przemysłowej w PKB w UE jest niższa niż średnia światowa. Czy polityka klimatyczna ma w tym udział? Bez wątpienia. Choć dziś ceny uprawnień do emisji nie są bardzo wysokie i pewnie same w sobie nie są głównym czynnikiem niskiej konkurencyjności przemysłu UE, decydujące znaczenie mają plany co do ich wzrostu. Polityka Komisji i większości państw jest jasna – cena ta powinna być jak najwyższa, żeby zachęcać do inwestowania w tzw. niskoemisyjne źródła energii, czyli w praktyce głównie w energetykę odnawialną. Ale ta jest tania głównie dlatego, że jest subsydiowana, a poza tym jest niestabilna, jeżeli zaczyna być jej za dużo w sieci. Przemysł nie może bazować tylko na niej. Potrzebuje energetyki konwencjonalnej i przede wszystkim potrzebuje pewności, że będzie mógł produkować w warunkach zapewniających konkurencyjność. A tego bardzo w Unii Europejskiej brakuje ze względu na wygórowane ambicje klimatyczne.

Czy różnice zdań na jej temat są do pogodzenia?

Debata na ten temat jest bardzo trudna, bo często obracamy się w sferze przekonań o charakterze niemal religijnym. Są wpływowe środowiska, które przekonane są o rychłym końcu Ziemi, jeżeli nie podejmiemy działań ws. klimatu i trudno z takimi poglądami dyskutować. Poza tym, a może przede wszystkim, jest to także ogromna plątanina interesów. Także znalezienie szerokiego konsensu jest właściwie niemożliwe.

Różnice zdań są nawet wewnątrz samej Komisji Europejskiej. Warto przypomnieć ostry spór z końca poprzedniej kadencji, kiedy ówczesny komisarz ds. energii, Niemiec Oettigner, był za celem ograniczenia emisji CO2 na rok 2030 o maksymalnie 35%, podczas gdy komisarz ds. klimatu, Dunka Hedegaard, była za celem 45%. Stanęło na 40% i być może w wyniku tego sporu dziś w Komisji kwestiami energii i klimatu zajmuje się jedna osoba – Hiszpan Cañete. Ale różnice dalej istnieją, bo jeden dyrektoriat stawia na rozwój produkcji przemysłowej, inny robi wszystko, żeby to utrudnić przez ograniczanie możliwości produkcji przemysłowej. I przy tym twierdzi, że nie ma dowodów na to, że polityka klimatyczna doprowadziła do ograniczenia produkcji przemysłowej, przy czym nie bierze pod uwagę ucieczki inwestycji poza granice UE. Być może dziś producenci nie zamykają jeszcze instalacji, ale coraz mniej chętnie inwestują w Unii w nowe. Tego jednak promotorzy polityki klimatycznej przyznać nie chcą.

Jak układa się współpraca Polaków z innymi nacjami w PE w tym zakresie? Jakie zdolności koalicyjne w zakresie polityki klimatycznej ma Polska w UE?

Problemem jest to, że stanowiska są często determinowane rzeczywistością ekonomiczną, a jako najbardziej uzależniony od węgla kraj w Unii Europejskiej nie mamy wielu sojuszników, którzy byliby w stanie wczuć się w naszą sytuację. Nawet kraje naszego regionu, choć są najbliższymi sojusznikami, nie zawsze są sojusznikami pewnymi, co pokazała czeska rejterada z koalicji blokującej wprowadzenie tzw. Rezerwy Stabilności Rynku (MSR) w ramach ETS. Dlatego jest nam trudno, choć w tej plątaninie interesów da się znaleźć kogoś, kto podejmuje podobne decyzje choćby z innych powodów. Warto pamiętać, że wielu państwom łatwo prezentować się jako państwa „zielone”, stojące po stronie postępu, gdy krytykują polski węgiel, ale sami bronią swoich nie do końca zielonych interesów w sektorze energii, tj. energetyka jądrowa (np. we Francji), operacje wydobywcze na morzu (np. Wielka Brytania lub Holandia) czy spalanie biomasy (głównie państwa skandynawskie i bałtyckie).  Dlatego zakulisowe zrozumienie dla naszych potrzeb jest często wyższe, niż to oficjalne, wygłaszane w płomiennych przemówieniach.

Warto też pamiętać, że obawa o przyszłość przemysłu w kontekście reformy ETS jest obecna we wszystkich państwach członkowskich i to jest naszym atutem. Pouczający jest przykład Niemiec, gdzie związek przemysłowy czy ministerstwo gospodarki wcale nie są zwolennikami ambitnej polityki klimatycznej niemieckiego ministerstwa środowiska, choć to ostatnie cieszy się poparciem Angeli Merkel oraz niemieckiego społeczeństwa wciąż chcącego odkupić winy na grzechy ich przodków (ratowanie świata przed kataklizmem ma być takim stemplem dobroci). Na tych napięciach można jednak starać się coś ugrać. Jednak polityka klimatyczna, choć osłabia UE wobec świata zewnętrznego, jest znakomitym narzędziem budowania przewagi konkurencyjnej wewnątrz Unii. Francuzi mają niskoemisyjną technologię atomową, Niemcy postawili na rozwój wiatraków, Brytyjczycy mają CCS. Te wszystkie technologie promuje polityka klimatyczna tworząc dla nich rynki zbytu. Ale z tej trójki to Brytyjczycy i tak zachowują się najroztropniej, czego dowodem jest stosunkowo obiektywny projekt raportu Iana Duncana ws. reformy ETS czy sprzeciw brytyjskich Konserwatystów w Parlamencie Europejskim (wbrew ich własnemu ministerstwu – wtedy kierowanemu przez Liberałów) wobec tzw. backloadingu w poprzedniej kadencji. Opóźnienie backloadingu przyniosło polskiej gospodarce duże oszczędności, co przyznawał ówczesny minister Korolec, choć nigdy nie podziękował za to delegacji Prawa i Sprawiedliwości, dzięki której Brytyjczycy zagłosowali przeciw i przechylili szalę na naszą korzyść.

Czy i jakiej reformy ETS potrzebuje Europa?

Żeby poprawnie odpowiedzieć na to pytanie trzeba zacząć od tego, do czego służy ETS. Jego głównym celem miało być obniżanie emisji, choć na późniejszym etapie dodano do tego promowanie odnawialnych źródeł energii. Skupmy się jednak na głównym celu. I tu jest niespodzianka – według dosyć powszechnej oceny, podzielanej również przez wiele organizacji ekologicznych wspierających ETS, jego wkład w dotychczasową redukcję emisji jest marginalny, jeżeli jakikolwiek. Za główne przyczyny spadku emisji uznaje się – kryzys gospodarczy, wzrost efektywności energetycznej, rozwój odnawialnych źródeł energii w niektórych państwach (do czego nie potrzebowały ETSu), czy zastępowanie węgla gazem w innych (warto w tym kontekście zobaczyć przykład USA, które głównie dzięki gazowi łupkowemu dokonały ogromnych redukcji niż UE). Tylko z tej lekcji wyciągane są różne wnioski. Według mnie ETS udowodnił swoją bezużyteczność, jest tylko zbędnym narzędziem fiskalnym nakładającym obciążenia na rozwój przemysłu, który można zachęcać innymi sposobami do obniżania emisji. Ale dominująca narracja w UE jest inna – ETS trzeba wciąż poprawiać, aż zacznie spełniać ten drugi cel, czyli dzięki bardzo wysokim cenom emisji spowoduje totalne przejście na energię odnawialną. To jest jednak groźna utopia.

Oczywiste jest jednak, że nie ma obecnie w Unii apetytu na pozbycie się ETSu, w końcu nie tak łatwo przyznać się do tak radykalnego błędu. Trzeba zatem przemyśleć tę reformę i bez wątpienia nie można dopuścić do tego, żeby była mniej korzystna niż konkluzje Rady Europejskiej z października 2014 r. Nawet te postanowienia są skrajnie niekorzystne. Nie możemy zatem zwiększać poziomu ambicji, a przemysł musi być chroniony tak skutecznie, jak to tylko możliwe, w obliczu ograniczonych darmowych uprawnień do emisji. Nie jest prawdą, jak twierdzą Zieloni, że w obliczu Porozumienia Paryskiego możemy odpuścić ochronę przemysłu – obecnie to tylko ładnie wyglądający kawałek papieru, a nie realne świadectwo zaangażowania całego świata w ograniczanie emisji.

Porozumienie Paryskie ma jednak jedną ważną cechę – wprowadza równowagę między ograniczaniem emisji a zwiększaniem możliwości pochłaniania emisji, np. przez rozrost lasów. Ważniejsza jest bowiem koncentracja CO2 w powietrzu, niż ilość emisji CO2. Polska ma duży potencjał lasów, chce go rozwijać i chce uznania tego w polityce klimatycznej. I choć rośnie chęć zwiększenia roli lasów w polityce klimatycznej w UE, to są opory w uznaniu roli lasów w systemie ETS. A powód tego jest prosty i o tym już wspomniałam – ETS jest potencjalnie wspaniałym narzędziem wpychania nam technologii z krajów starej UE i nikt nam nie chce tego odpuścić.

Kluczowa w naszym przypadku jest oczywiście rola sektora energetycznego, który bez taryfy ulgowej może po prostu zostać zrównany z ziemią w wyniku tej reformy. Warto nadmienić, że potrzeby modernizacyjne sektora energetycznego w Polsce są ogromne nawet bez polityki klimatycznej, a ich wartość do 2030 r. Polski Komitet Energii Elektrycznej wycenił na 60 miliardów EUR. Natomiast skalę obecnych i planowanych mechanizmów kompensacyjnych w ramach ETSu jedynie na 12-13 miliardów. Także choć te środki mogą robić wrażenie hojności, to kropla w morzu potrzeb, morzu wygenerowanym przez ten sam mechanizm, który ma nam go częściowo kompensować. Dlatego konieczne jest, aby przedstawiciele bogatszych państw zrozumieli, że te mechanizmy kompensacyjne to nie jest coś, za co mamy ich całować po rękach, a konieczny, choć niewystarczający mechanizm mający zapewnić bezpieczeństwo energetyczne, konkurencyjność naszego przemysłu i ograniczać powszechne u nas ubóstwo energetyczne. W końcu to nie my wymyśliliśmy tę postawioną na głowię politykę klimatyczną UE.

Czy polski plan Morawieckiego można wpisać w politykę zwrotu energetycznego promowaną przez KE?

Rozumiem skąd się bierze ta sugestia – niektórzy interpretowali aspekty energetyczne Planu Morawieckiego w opozycji do deklaracji ministra Tchórzewskiego, który stanowczo bronił rozwoju energetyki węglowej. Ale tu nie ma żadnej sprzeczności. Kluczową kwestią jest skala czasowa – Plan Morawieckiego to plan na przyszłość, rozłożony na lata i nawet dekady (choć inicjowany tu i teraz), ale obecnie nasza energetyka zdominowana jest przez węgiel i nic tego nie zmieni. Dlatego węgla potrzebujemy i będziemy potrzebowali jeszcze długo, choć musimy konstruktywnie myśleć, jak z niego korzystać w obliczu istniejących regulacji UE, których sami nie zmienimy.

Co zakłada ten plan? Po pierwsze uniezależnienie od importu energii, a do tego węgiel jest nam niezbędny. Po drugie zwiększanie wydajności energetycznej – na tym korzystają zarówno przedsiębiorcy, jak i obywatele. Po trzecie dywersyfikację źródeł dostaw ropy i gazu – proszę spojrzeć na ostatnie działania ministerstwa energii ws. gazu norweskiego. Po czwarte ambitne działania na rynku energii, zarówno infrastrukturalne (mosty energetyczne), jak i systemowe (rynki mocy) – to po prostu konieczność w dzisiejszym świecie. No i po piąte, w końcu, rozwój niskoemisyjnych źródeł energii, w tym odnawialnych źródeł energii. Ale niskoemisyjne źródła energii należy rozumieć szeroko, w tym również nowoczesne technologie węglowe czy energetykę jądrową, jeżeli uznamy za słuszne w nią inwestować. Rozwój OZE ma w Polsce pewne ograniczenia – relatywnie niewiele słońca i wiatru, a do tego farmy wiatrowe budzą duży opór społeczny i trzeba to uznać. Nie można wpychać ludziom na siłę czegoś, czego nie chcą. Natomiast jeżeli ktoś chce zainwestować w energetykę odnawialną na własne potrzeby, powinny do tego być zachęty. Choć problemy zaczynają się, gdy nadmiar produkcji chce sprzedawać do sieci energetycznej, bo to rodzi zaburzenia rynkowe. Ważne natomiast, żebyśmy korzystali z tego potencjału, który jest u nas powszechny, a takim jest przede wszystkim energia geotermalna.

Zatem, odpowiadając na to pytanie stanowczo – Plan Morawieckiego jest planem polskim, nie Komisji Europejskiej, ale budowanym w oparciu o istotne ograniczenia, jakimi są polityki unijne.

Rozmawiał Wojciech Jakóbik