Wójcik: Serbska rakija nie pomogła Rosjanom

11 czerwca 2015, 08:19 Energetyka

KOMENTARZ

Tranzyt gazu przez Grecję - projekty. Grafika: Breugel.

Teresa Wójcik

Redaktor BiznesAlert.pl

Gazprom jest gotowy do ratowania europejskiego rynku energii przed rosnącym deficytem gazu śląc błękitny surowiec najkrótszą możliwą trasą przesyłową wiodącą przez Turcję.

Na konferencji prasowej w Moskwie w miniony poniedziałek (9 czerwca) wiceprezes Gazpromu, Aleksander Miedwiediew zapowiedział, że w 2025 r Europie może zabraknąć rocznie 50 mld m3 importowanego gazu, gdyż spadek produkcji własnej w Europie spowoduje deficyt surowca wynoszący rocznie 80 mld m3. Na owe 50 mld m3 brakującego importu konieczne są długoterminowe umowy i drogi transportu – przekonuje Miedwiediew. „Wizjonerzy z Waszyngtonu” nie będą w stanie dostarczyć Unii Europejskiej takich ilości gazu w postaci LNG z amerykańskich łupków – szydził wiceszef Gazpromu, który wizjonerem nie jest, przeciwnie – twierdzi, że jest twardym realistą. Realista wyjaśnił mediom, że dla budowy pierwszej nitki Turkish Stream’u nie ma żadnego zagrożenia.

Sam Gazprom nie ma tu najmniejszej wątpliwości. Podobnie jak wydaje się nie mieć wątpliwości, co do niespodziewanego spadku kosztów rosyjskiej (morskiej) części tej rury, bo wiceprezes powiedział, że „szacunkowy koszt pierwszej nitki Turkish Streamu może sięgnąć 3,3 mld euro. Ta kwota została określona na podstawie kosztów budowy podmorskiego odcinka South Stream’u do wybrzeża Bułgarii.” Jednak owe koszty zostały wcześniej wyliczone na 13,2 mld euro – trzy razy więcej niż podał wiceszef Gazpromu przedwczoraj.

To nie koniec mało realistycznych informacji – zdaniem Miedwiediewa umowa handlowa z tureckim partnerem firmą Botas zostanie podpisana pod koniec czerwca.  Co do umowy rządowej z Ankarą, wiceprezes terminu nie określa, tłumacząc, że strona rosyjska musi dać czas stronie tureckiej na powołanie nowego rządu po wyborach. Tylko że nie można podpisać umowy handlowej bez podpisanej umowy międzyrządowej.

Tymczasem strona turecka, w tym zwycięzca w wyborach parlamentarnych Partia Sprawiedliwości i Rozwoju, potwierdziła wczoraj, że „różne przeszkody utrudniają realizację projektu South Stream”. Po pierwsze, pomimo że Moskwa nieustannie informuje o rozpoczęciu nowej inwestycji, „w rzeczywistości Turcja nie ma żadnych zobowiązań wobec budowy Turkish Stream” – informuje tureckie ministerstwo energii. Po drugie Gazprom nie zwrócił się o zezwolenia handlowe do tureckiego Urzędu Regulacji Rynku Energii, bez którego to zezwolenia nie są możliwe ani transport węglowodorów, ani ich sprzedaż na terytorium państwa tureckiego.  Po trzecie, tureckie ministerstwo środowiska i urbanistyki nie otrzymało od Gazpromu żadnych wniosków dotyczących oceny wpływu budowy rury na środowisko. Bez takiej oceny nie ma mowy o rozpoczęciu budowy.

Konkluzja Ankary jest krótka: biorąc pod uwagę fakty – realizacja Turkish Stream na terytorium Turcji może być odroczona na czas nieokreślony. Zwłaszcza, że nowy rząd turecki nie został jeszcze powołany i trudno przewidzieć, kiedy to nastąpi, bo Partia Sprawiedliwości i Rozwoju wybory wprawdzie wygrała, ale nie ma większości, aby rozpocząć prace rządu. Ewentualni partnerzy koalicyjni, kemalowcy, nacjonaliści i partia kurdyjska są przeciwnikami energetycznej współpracy z Rosją. Murat Ozcelik, wicelider Republikańskiej Partii Ludowej (CHP) powiedział, że na początek jego partia chce dokonać przeglądu umowy z Rosją w sprawie budowy elektrowni jądrowej w Akkuyu.

Wszystko to znaczy, że realizacja rosyjskich projektów energetycznych w Turcji może być zagrożona. Po wyborach politycy w Ankarze, stwierdzają, że pewne jest jedno – terminy przedstawiane przez Moskwę dla realizacji Turkish Stream są nierealne.

Można mieć też poważne wątpliwości, na ile realne są rachuby rosyjskie o zmuszeniu Unii Europejskiej do odbioru gazu z węzła na granicy turecko-greckiej. Gazprom uważa, że to UE ma zdecydować, w jaki sposób będzie stamtąd odbierać gaz. I to zdecydować szybko, aby odpowiednia infrastruktura została wybudowana w terminie. Rosjanie są pewni, że system gazociągów nazwany „Tesla” połączy Grecję, Macedonię, Serbię i Węgry i pozwoli na przesył gazu do Europy Zachodniej. Jednak w Brukseli wczoraj informowano, że nie otrzymano od strony rosyjskiej żadnych konkretnych planów, ani o projektach Turkish Stream, ani o jego europejskim odcinku, Tesli.

Miedwiediew za to powiedział wczoraj w Izbie Niższej rosyjskiego parlamentu, że prowadzone są już konkretne rozmowy z władzami serbskimi o „możliwości prowadzenia ziemnych prac budowlanych przy projekcie South Stream. Przy tym brane jest pod uwagę zainteresowanie Belgradu dostawami rosyjskiego gazu.” Odpowiednie rozmowy zdaniem Miedwiediewa miały się odbyć w końcu maja b.r. w Belgradzie, gdzie prezes Gazpromu Aleksiej Miller nie tylko „pił serbską rakiję”, ale miał prowadzić też „odpowiednie rozmowy”, które jednak nie zakończyły się żadnymi zobowiązaniami.

Szef Gazpromu pił rakiję nie z tymi serbskimi politykami, na których liczył. Premier Serbii w tym czasie przebywał w Albanii, gdzie obradowało Wiedeńskie Forum Energetyczne, ustalające zasady dostaw gazu dla zachodnich Bałkanów od konkurencyjnych partnerów – przez Gazociąg Transadriatycki oraz z gazoportów greckich i terminala LNG na chorwackiej wyspie Krk.