Wójcik: Polityka bez prądu

20 sierpnia 2015, 14:20 Energetyka

KOMENTARZ

Teresa Wójcik

Redaktor BiznesAlert.pl

Tym razem jeszcze uniknęliśmy katastrofy. Jeżeli jednak nie uporamy się z modernizacją naszego systemu energetycznego, to blackout może nam mocno utrudnić życie. W 2016 r. z krajowego systemu energetycznego wypadnie ok. 3 000 MW mocy.

Setki tysięcy ludzi uwięzionych w wagonach metra i kolei, w biurowcach, na drogach i ulicach oraz w domach. Ciemno, żadnej możliwości ucieczki. Komórki milczą, bo wprawdzie są na baterie, ale operatorzy nie pracują bez zasilania z sieci. Szok.

Na peronach kłębią się tłumy, przepychają się do wyjścia na górę. Na ulicach chaos – sygnalizacja nie działa. Im bardziej kierowanie ruchem zostało skomputeryzowane, tym gorzej. Chodnikami suną niekończące się tłumy ludzi. Przed stacjami paliwowymi sznury samochodów. Unieruchomionych, bo bez prądu nie da się ich zatankować. Kto nie zdążył opuścić nowoczesnych biur i urzędów, już z nich nie wyjdzie, elektronika zablokowała drzwi. Nie działają windy i znów tysiące uwięzionych. Trudno wyjść z takich metalowych pudeł, w których z minuty na minutę robi się coraz duszniej – wentylacja jest na prąd. Komunikacja publiczna nie działa, tkwi w wielokilometrowych korkach.

Wreszcie na piechotę dociera się do domu. Nie ma światła, nie ma wody, może nie być gazu. Lodówka powoli się rozmraża, zamrażarka na razie jest bezpieczna, ale z zatrzymanej nagle pralki zaczyna cieknąć woda. Za to brakuje jej w kranach, o myciu nie ma mowy. Najgorzej jest z toaletami, w wielkich miastach nie ma rozwiązań zastępczych.

Nie pracują handel (towar powoli się rozmraża, będzie do wyrzucenia) i usługi. Dramat w szpitalach, wprawdzie bloki operacyjne i OIOM-y mają własne zasilanie, ale zwykłe sale szpitalne, ambulatoria nie mogą na to liczyć. W izbach przyjęć palą się świece, i dobrze, bo ofiar wypadków, zachorowań, bandyckich napadów jest więcej niż zwykle. Ostry dyżur do kwadratu.  

Tak, lokalne samorządy i władze państwowe mają programy i scenariusze działań w wypadku niespodziewanej katastrofy, mają sztaby kryzysowe, ale nikt nie jest w stanie zrobić najważniejszego – natychmiast przywrócić zasilania.

To się zdarza realnie

To nie jest skrót scenariusza jakiegoś kolejnego thrillera. To się nazywa blackout. Rozległa awaria zasilania polegająca na utracie napięcia w sieci elektroenergetycznej na dużym obszarze. Efektem jest brak napięcia w detalicznej sieci dystrybucyjnej. Z doświadczeń wiadomo, że każda awaria typu blackout ma inne przyczyny, ale schemat jest ten sam: zaczyna się od uszkodzenia sieci, wyłączenia elektrowni, nadmiernego poboru mocy, np. wskutek nagłych upałów. Następuje przekroczenie krytycznych wartości napięcia lub częstotliwości. W konsekwencji sieć automatycznie odłącza się od elektrowni i brak jest napięcia na obszarze objętym awarią.

Blackout we Włoszech w upalny dzień 28 września 2003 r. rozpoczął się o godz. 3.30 nad ranem i objął całe Włochy z wyjątkiem Sardynii i Elby. Przyczyną było uszkodzenie w czasie burzy linii przesyłowej łączącej Włochy i Szwajcarię, co spowodowało natychmiast automatyczne wyłączenie linii tranzytowej 380 kV. Nastąpił błyskawiczny efekt kaskadowy, awarii ulegały kolejne linie przesyłowe, została wyłączona linia prowadząca z południowej Francji do Włoch. Padła cała włoska sieć przesyłowa, a z nią część sieci szwajcarskiej i francuskiej. Całe Włochy z Watykanem włącznie zostały pozbawione prądu na 12 godzin. Blackout dotknął ponad 56 mln ludzi. W Rzymie działy się dantejskie sceny, było już wprawdzie po sezonie, ale trwał rzymski festiwal Biała Noc, na ulicach było 1,5 mln ludzi. Gdy pogasło miejskie oświetlenie, dziesiątki tysięcy ludzi wracających do swoich mieszkań i hoteli utknęło na siedem godzin w metrze. Gwałtowna burza znad Szwajcarii przeszła na południe i zmusiła kolejne dziesiątki tysięcy do nocowania na ciemnych stacjach i dworcach. W 110 zatrzymanych na dworcach pociągach utknęło 30 tys. osób. Odwołano wszystkie loty z Rzymu i innych włoskich lotnisk. Po czterech godzinach na skrawku północnych Włoch zaczęto w sieci przywracać napięcie, ale brak prądu i przerwy w zasilaniu trwały jeszcze kilka dni.

Koszmarny blackout również tego wyjątkowo upalnego lata 2003 r. zaczął się w Nowym Jorku, wskutek przeciążenia sieci, potem ogarnął dużą część Wschodniego Wybrzeża i Kanadę. Awaria na Jawie i Bali w 2005 r. była zdecydowanie największą w historii ludzkości. Bez prądu znalazło się ponad 100 mln ludzi. Blackout z 2009 r. boleśnie uderzył w Paragwaj i Brazylię.
W Warszawie też mieliśmy ograniczony blackout. W listopadzie 2004 r. potężna wichura spowodowała awarię izolatora elektrycznego w punkcie rozdzielczym na Wierzbnie. Wynikiem było wyłączenie najbliższych punktów zasilania, a mieszkańcy pięciu warszawskich dzielnic nie mieli prądu. Zamknięto centra handlowe, stanęły tramwaje, metro i pociągi. Była to jedna z większych takich awarii w Warszawie, a nawet w Polsce. Do poważnych awarii od tego czasu doszło jeszcze kilkakrotnie.

Czy to wina upałów?

Państwowe Sieci Energetyczne (PSE) od 10 sierpnia rano zarządziły 20., najwyższy poziom zasilania. To oznacza w całym kraju ryzyko załamania systemu energetycznego, czyli krok do blackoutu. 20. poziom zasilania kojarzy się źle – z gospodarką PRL lat 80. W III RP też doczekaliśmy 20. poziomu zasilania 10 sierpnia w godzinach 10.00–17.00. PSE jako operator całego systemu przesyłowego mógł nakładać na dużych odbiorców przemysłowych ograniczenia w poborze energii elektrycznej. Wyczerpały się inne środki, które mogłyby odsunąć od Polski nadciągającą katastrofę. Zarządzenie PSE stwierdzało, że im późniejsza pora dnia, tym poziom zasilania jest niższy. Po godz. 22.00 miał być wprowadzony najniższy, 11. poziom.

10 sierpnia było jednak tak źle, że obradujący pod przewodnictwem premier Ewy Kopacz sztab antykryzysowy zastanawiał się, czy wprowadzić pięć wyższych poziomów zasilania, czyli m.in. rotacyjne wyłączenia prądu. Sztab i premier byli zgodni: winien jest upał. Pobór energii przekracza wydolność systemu.  

Ale jeśli tak, to wystarczyłoby zwiększyć import, np. z Niemiec, gdzie przy tej pogodzie elektrownie solarne dają zapewne ogromną nadwyżkę. Zaimportowaliśmy trochę energii ze Szwecji, z Czech i ze Słowacji. Z Niemiec nie, bo brak odpowiednich sieciowych połączeń transgranicznych, właśnie z Niemcami.

10 sierpnia był czarnym dniem hutnictwa. 20. stopień zasilania oznacza, że firma pobiera ustaloną minimalną moc. Instalacje, które można bezpiecznie wyłączyć, są wyłączane. W hucie w Dąbrowie Górniczej zatrzymano dwie walcownie i dwie taśmy spiekalnicze. Instalacje działające w ruchu ciągłym były wyhamowywane. Trwało to tylko jeden dzień, ale ArcelorMittal, największy producent stali w Polsce, skupiający ok. 70 proc. potencjału polskiego przemysłu hutniczego, oceniał, że „sytuacja jest trudna, szczególnie jeżeli chodzi o wielkie piece i stalownie”. Do koncernu należą też Zakłady Koksownicze Zdzieszowice, największy producent koksu w Europie o zdolności produkcyjnej 4,2 mln ton koksu rocznie, które też mocno musiały 10 sierpnia ograniczyć produkcję.  

Ale o dziwo już wieczorem tego samego dnia okazało się, że nie jest tak źle. PGE GiEK SA, w której skład wchodzi Elektrownia Bełchatów, poinformowała, że w niedzielę 9 sierpnia trzeba było wyłączyć z ruchu trzy wielkie bloki z powodu tajemniczej awarii, która nie miała „nic wspólnego z upałem”. W poniedziałek do wieczora te trzy bloki weszły z powrotem do ruchu. Bloki w Bełchatowie są chłodzone w obiegu zamkniętym, nie pobierają nagrzanej wody z zewnątrz. Potem wyszło na jaw, że wyłączone z ruchu były też bloki innych elektrowni, i to nie z powodów planowanych remontów: według Giełdowej Platformy Informacyjnej wyłączone zostały m.in. bloki w Kozienicach, Turowie, Opolu, Sierszy, Łagiszy, Stalowej Woli i w Rybniku. We wtorek kilka z nich wróciło do produkcji, co wystarczyło, aby poziom zasilania mimo trwających upałów wrócił mniej więcej do normy. Panika w rządzie minęła.

Energetyczny skansen  

Ale czy powinna? NIK w 2013 r. ostrzegała, że „mały zakres rezerwy energetycznej grozi zapaścią systemu zwłaszcza w okresach nasilonych remontów planowych jednostek wytwórczych oraz przy ekstremalnych warunkach pogodowych, które powodują trudności z przesyłaniem energii elektrycznej oraz chłodzeniem jednostek wytwórczych w obiegach otwartych”. Jeśli więc groził Polsce deficyt mocy podczas obecnej upalnej pogody, to wyłącznie z winy polityków koalicji PO-PSL, odpowiedzialnych za gospodarkę, i ich kolegów zarządzających energetyką. Deficyt wynika niemal wyłącznie z zastoju inwestycyjnego w tym sektorze.

„To konsekwencja braku polityki surowcowo-energetycznej państwa” – podkreślił w portalu BiznesAlert.pl ekspert rynku energii Adam Gorszanów, prezes Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla. „Jeżeli administracja rządowa nie sprecyzowała swoich priorytetów w zakresie bezpieczeństwa energetycznego, trudno oczekiwać tego od inwestorów. Alternatywą dla energetyki węglowej jest zaś uzależnienie od importu surowców energetycznych i energii, co zagraża państwu”.  

Wielokrotnie wybitni eksperci podkreślali konieczność rozbudowy i modernizacji polskich aktywów w energetyce – zarówno jeśli chodzi o moce wytwórcze, jak i dystrybucję. Znaczna część polskiej energetyki jest już mocno zdekapitalizowana, za mało jest nowych wysokowydajnych bloków o wyższej sprawności, jak w Pątnowie czy Łagiszy.
Drugim czynnikiem prowadzącym do blackoutu jest fatalny stan sieci przesyłowych, szczególnie sieci wysokiego napięcia. Większość pochodzi z lat 70. Ale trudno o inwestycje, gdy przez trzy lata koalicja nie przygotowała nowelizacji prawa energetycznego w części dotyczącej inwestowania i modernizowania strategicznych linii przesyłowych. A to regulacja wymagana przez UE. Nowelizacja została uchwalona w ekspresowym tempie w drugiej połowie lipca tego roku.

Ministerstwo Gospodarki wyliczyło, że prądu w Polsce zabraknie w 2015 r., a w 2016 r. te braki będą jeszcze większe. Od kilku lat rząd wie, że powinien coś z tym zrobić, bo to jedno z jego podstawowych zadań. W energetycznych spółkach skarbu państwa zasiadają ludzie wskazani przez PO, którzy nie zrobili nic, aby ustrzec kraj przed blackoutem. Jeśli więc za jakiś czas do niego dojdzie, będzie to efekt kilkuletniego lekceważenia bezpieczeństwa energetycznego Polski przez koalicję PO-PSL.