Stępiński: Zapowiada się przełomowa wiosna nad Dnieprem

29 marca 2019, 07:31 Bezpieczeństwo

W najbliższą niedzielę na Ukrainie odbędą się wybory prezydenckie. Ich rozstrzygnięcie będzie istotne z punktu widzenia najbliższej przyszłości kraju, który chce podążać w stronę integracji z Unią Europejską i NATO. Na wyniki wyborów czeka Europa, ale również i Rosja, która m.in. przy pomocy gazu próbuje wpływać na decyzje Ukraińców przy urnach – pisze Piotr Stępiński, redaktor BiznesAlert.pl.

Ukraina głosuje
Ukraina głosuje

Pojawiają się głosy, że to pierwsze od czasów Związku Radzieckiego wybory, podczas których głównym czynnikiem nie będzie wybór między Rosją a Zachodem. Kijów jasno określił ścieżkę, jaką chce podążać. Trudno się spodziewać, że po opadnięciu wyborczego kurzu Ukraina zawróci z kursu integracji euroatlantyckiej. Nie ma też woli politycznej, która mogłaby tego dokonać. Paradoksalnie rosyjska agresja na Ukrainę przyniosła jeden pozytywny skutek, ponieważ do momentu rewolucji na Majdanie Kijów nie miał jasno sprecyzowanych planów, co do integracji z Zachodem. Jednak rosyjska aneksja Krymu i inwazja na Donbas spowodowały, że Ukraińcy raczej nie opowiedzą się za jakąkolwiek siłą polityczną, oficjalnie sympatyzującą z Kremlem. Każdy z prowadzących w sondażach kandydatów ma świadomość, że bez współpracy z instytucjami międzynarodowymi i Brukselą działania na rzecz odzyskania Krymu i Donbasu, które od ponad pięciu lat są okupowane przez Rosję, nie będą skuteczne. Na ostatniej prostej kampanii Poroszenko, Zełenski i Tymoszenko szczególną uwagę zwracali na politykę zagraniczną.

W wyścigu po fotel prezydenta Ukrainy pierwsze miejsce w sondażach zajmuje komik i showman Wołodymyr Zełenski. Według opublikowanego w czwartek badania opinii publicznej, przygotowanego przez Kijowski Międzynarodowy Instytut Socjologii i Fundację Inicjatyw Demokratycznych chce na niego głosować 27,6 proc. wyborców. Pozostałe dwa miejsca na przedwyborczym podium zajmują urzędujący prezydent Petro Poroszenko (18,2 proc. poparcia) oraz była premier Ukrainy i liderka opozycyjnej Batkiwszczyny Julia Tymoszenko, która cieszy się poparciem 12,8 proc. Ukraińców. W porównaniu z zeszłotygodniowymi sondażami Zełenski stracił 3,5 proc. poparcia. Zyskali natomiast jego konkurenci – Petro Poroszenko 1,1 proc., a Julia Tymoszenko – 0,3 proc. Natomiast nie zmieniła się liczba kandydatów ubiegających się o urząd – rekordowe 39 osób. Przyjrzyjmy się jednak sylwetkom i programom trzech głównych pretendentów do urzędu prezydenta.

Stępiński: Pięć lat po aneksji Krymu Europa nie może spać spokojnie

Czy ,,Armia! Język! Wiara!” wystarczą? 

W swojej kampanii ubiegający się o reelekcję Poroszenko posługuje się patriotyczną narracją. Świadczą o tym chociażby jego hasła wyborcze ,,Armia! Język! Wiara!”, a także ,,Z dala od Rosji!”. Prezydentura Porszenki nie należała do najłatwiejszych – musiał zmierzyć się z aneksją Krymu, wojną w Donbasie, a także coraz bardziej narastającymi problemami ukraińskiej gospodarki. W 2014 roku, gdy Rosjanie wkroczyli na Ukrainę, Kijów stanął przed realną groźbą pełnowymiarowej interwencji zbrojnej. Takiego scenariusza udało się uniknąć. Nie oznacza to jednak, że rosyjskie zagrożenie agresją minęło choć jego prawdopodobieństwo jest znacznie mniejsze niż pięć lat temu. Przez ten czas Poroszenko twardo bronił interesów Kijowa na arenie międzynarodowej, domagając się m.in. zwrotu zagrabionych przez Rosję terenów czy powstrzymania budowy gazociągu Nord Stream 2. W ciągu pięciu ostatnich lat Król Czekolady, jak potocznie nazywany jest Poroszeko, zaliczył kilka sukcesów jak m.in. podpisanie umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską, liberalizację ruchu wizowego dla Ukraińców czy uzyskanie tomosu autokefalii Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej. To ostatnie osiągnięcie było istotne, ponieważ również w kwestii wiary Kijów zerwał zależność od Rosji. Wziąwszy pod uwagę tylko te czynniki Poroszenko raczej nie powinien się martwić o reelekcję. Jednak wyborcy patrzą na to nieco inaczej. Nie pomogła również jego stanowcza postawa wobec rosyjskiej prowokacji w Cieśninie Kerczeńskiej i wprowadzenie stanu wojennego.

Obecny prezydent Ukrainy cały czas walczy o to, by znaleźć się w drugiej turze. Dla większości Ukraińców cieniem na dokonaniach Poroszenki, który w 2013 roku na Majdanie ramię w ramię z innymi walczył w Rewolucji Godności, kładzie się ostatni skandal korupcyjny w państwowym koncernie zbrojeniowym Ukrobronprom. Przypomnijmy, że według doniesień ukraińskich mediów do państwowego koncernu były dostarczane części zamienne do sprzętu wojskowego, pochodzące z Rosji. W przekrętach miał brać udział były już zastępca sekretarza Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ihor Hładkowski, który w przeszłości był partnerem biznesowym ukraińskiego prezydenta.

Mimo to jedną z sił napędowych kampanii wyborczej Poroszenki, była kreacja obecnego prezydenta na głównego wroga Rosji i Władimira Putina, który jednoznacznie chce zerwać z uzależnieniem od potężnego sąsiada. W wiecu wyborczym Poroszenki z końcówki stycznia padło hasło ,,albo Poroszenko, albo Putin”. Tym samym dał on jasno do zrozumienia, że kto nie jest z nim, ten jest za Rosją i przeciwko Ukrainie. Przypomnijmy, że to z inicjatywy obecnego prezydenta Ukrainy, Rada Najwyższa przyjęła projekt poprawek do konstytucji, które jasno wskazują, że celem Kijowa jest pełna integracja z Unią Europejską oraz z NATO. Mimo to Ukraina nie może zapominać o swoim sąsiedzie i całkowicie zerwać z nim relacji. Reelekcja Poroszenki mogłaby pozwolić na utrzymanie statusu quo w tej kwestii.

Do trzech razy sztuka?

Z drugiej strony aspiracje by zastąpić go w fotelu prezydenta ma Julia Tymoszenko. To nie pierwszy raz, gdy ubiega się ona o najważniejszy urząd w państwie. Już po raz trzeci staje w wyborcze szranki. Do trzech razy sztuka? Aby tym razem sięgnąć po prezydenturę w kampanii żelazna Julia postanowiła zmobilizować swój elektorat. Użyła do tego prostego populizmu obiecując Ukraińcom nie tylko brak podwyżek, ale nawet obniżenie cen gazu o połowę. Z jednej strony byłoby to korzystne dla obywateli, z drugiej oznacza spadek wpływów do budżetu. Byłoby to również niezgodne z oczekiwaniami zachodnich kredytodawców Ukrainy, którzy uzależnili dalszą pomoc finansową od reform, w tym reform sektora energetycznego, co oznacza między innymi koniec subsydiowania rachunków za gaz. W wielu aspektach program Tymoszenko jest zbieżny z polityką Gazpromu i Rosji o czym szerzej pisałem już w BiznesAlert.pl

Stępiński: Gazowa księżniczka chce wrócić na tron w Kijowie

Nie jest tajemnicą, że w przeszłości relacje Tymoszenko z Rosją były bardziej niż dobre. To ona 10 lat temu podpisała niekorzystny dla Ukrainy kontrakt gazowy z Rosjanami. Przez wielu była nazywana nawet lobbystką Gazpromu, za co później została skazana na 7 lat więzienia.  Do niedawna gazowa księżniczka prowadziła w sondażach, przedstawiając program oparty na obraniu nowego kursu Ukrainy ku UE i NATO, starała się jednak schować swoje powiązania z Rosją i zerwać z przeszłością. Nawet gdyby chciała wywrócić do góry nogami dotychczasową politykę Kijowa w obszarze integracji euroatlantyckiej to będzie to niemożliwe, jednak ostatecznie populistyczna narracja byłej ukraińskiej premier może zadziałać na wyborców. Pytanie tylko na ile zdoła ona zmobilizować swój elektorat tak, aby móc powalczyć w drugiej turze.

Czy aktor zostanie prezydentem?

Patrząc na sondaże udział w niej ma raczej zagwarantowany Wołodymyr Zełeński, lider partii Sługa Narodu, o ile wybory nie zakończą się już w pierwszej turze. Przyjmując scenariusz, że potrzebna byłaby druga tura, to wygrałby w niej zarówno z Tymoszenko jak i z Poroszenką.  Wczoraj aktor i showman, a dzisiaj jeden z głównych pretendentów do fotela prezydenta Ukrainy, Zełenski cieszy się szczególną popularnością wśród ludzi przed 30 rokiem życia. W tej grupie wiekowej może liczyć na ok. 43 procent poparcia. Partia Sługa Narodu jest przez młodych postrzegana jako antysystemowa i jako ugrupowanie spoza układu, mimo powiązań jej lidera z oligarchą Igorem Kołomojskim.

Oczekiwania jakie rozbudził kijowski Majdan rozmijają się z rzeczywistością. Miał on oznaczać koniec oligarchii, szeroko zakrojoną walkę z korupcją oraz poprawę jakości życia obywateli, tymczasem owoce zmian są niewystarczające. Kiedy w październiku 2017 roku podczas wizyty w Kijowie rozmawiałem z protestującymi przeciwko nieefektywnej walce z korupcją przed siedzibą Rady Najwyższej Ukraińcami, wówczas na pytanie, dlaczego protestują odpowiadali: „nie po to przelewaliśmy krew na Majdanie”. Na zmęczeniu obecną sytuacją w kraju mogą skorzystać właśnie tacy kandydaci, jak Wołodymyr Zełenski.

O ile w przypadku Poroszenki i Tymoszenko można mówić o pewnego rodzaju przewidywalności, o tyle jeżeli mówimy o liderze Sługi Narodu jest to trudne, ponieważ wybory prezydenckie są jego pierwszym krokiem stawianym w polityce. W przeszłości zdarzało mu się powiedzieć, że chce rozmawiać z Putinem i porozumieć się z nim we wszystkich kwestiach, w tym w kwestii okupacji Krymu i Donbasu. Wówczas na początkującego polityka spadła fala krytyki. Później musiał się ze swoich słów gęsto tłumaczyć. Powstaje pytanie czy rzeczywiście poradziłby sobie, gdyby musiał bezpośrednio negocjować z rosyjskim prezydentem.

Spotkanie w Moskwie

Rozmów z rosyjskimi politykami nie obawia się za to inny kandydat na prezydenta Ukrainy, cieszący się 8,4-procentowym poparciem Jurij Bojko, były minister energetyki i przemysłu węglowego. Wspiera go Wiktor Medwedczuk, były szef administracji prezydenta Leonida Kuczmy i przewodniczący Platformy Opozycyjnej – „O Życie”, w szeregach, której można znaleźć politycznych przyjaciół Wiktora Janukowycza z Partii Regionów, z której wywodzi się również i Bojko. Bojko i Medwedczuk spotkali się z rosyjskim premierem Dmitrijem Miedwiediewem, aby porozmawiać o współpracy gospodarczej między Kijowem a Moskwą, przede wszystkim w sprawie dostaw gazu ziemnego, zwłaszcza, że w tym roku wygasa kontrakt na tranzyt rosyjskiego paliwa. Co ciekawe do spotkania doszło z inicjatywy ukraińskich polityków, a udział w nim wziął prezes Gazpromu Aleksiej Miller. Panowie zapewniali, że chcą, aby Ukraina pozostała państwem tranzytowym, wyrażając swoją otwartość na współpracę z Rosją, a w szczególności Medwedczuk, który w przeszłości był uważany za nieoficjalne przedłużenie ręki Władimira Putina na wschodniej Ukrainie, a więc na obszarze, gdzie dotychczas dużym poparciem cieszyli się prorosyjscy kandydaci na prezydenta. Nie zmienia to faktu, że wizyta ukraińskich polityków w Moskwie, zwłaszcza w momencie, gdy Rosja prowadzi otwartą wojnę przeciwko Ukrainie, wywołała głębokie poruszenie nad Dnieprem.

Wielki Brat patrzy

Moskiewska audiencja świadczy również o tym, że Rosjanie uważnie przyglądają się ukraińskiemu wyścigowi wyborczemu, chociaż oficjalnie rosyjskie władze ,,nie ingerują w procesy wyborcze w państwach trzecich”. Trudno też nie zauważyć, że obecny prezydent Petro Poroszenko poddawany jest najbardziej zaciekłej krytyce ze strony rosyjskich mediów i ekspertów. Próbowano mu nawet przyczepić łatkę alkoholika czy oskarżać go o próbę zabicia brata. Inaczej jest w przypadku Zełenskiego. Część ekspertów określa Poroszenkę wariantem z minimalnym ryzykiem, który będzie gwarantem obranego wcześniej przez Kijów kursu. Z punktu widzenia Rosji obecny prezydent byłby najmniej korzystnym partnerem do rozmów.

W tym kontekście warto wspomnieć, że z inicjatywy Władimira Żyrinowskiego do rosyjskiego parlamentu wpłynął projekt postanowienia o nieuznaniu wyników wyborów na Ukrainie. Zdaniem polityka odbędą się one niezgodnie z prawem. Zarzuca on między innymi fałszowanie list wyborczych, gdzie mają się rzekomo znajdować osoby już nieżyjące. – „Propaganda działa na korzyść jednej osoby. […] Są też doniesienia o przekupywaniu wyborców, którzy za 2000 hrywien mają głosować na obecnego prezydenta. Bez względu na to kto wygra wybory zostanie on wybrany niezgodnie z prawem” – stwierdza Żyrinowski cytowany przez agencję Regnum.

O fałszowanie wyborów na Ukrainie władze w Kijowie oskarża również były ukraiński premier Mykoła Azarow. Co ciekawe oskarżenia padają z ust człowieka, poszukiwanego międzynarodowym listem gończym, za nadużywanie władzy i polityk, który przestrzegał Ukraińców przed umową stowarzyszeniową z Unią Europejską, twierdząc, że nie będą oni mogli swobodnie podróżować po Europie i że będą musieli spełnić wiele wymogów, takich jak m.in. zgodzić się na legalizację małżeństw homoseksualnych. Azarow był szefem rządu, który w ciągu niecałych, pierwszych trzech miesięcy sprawowania władzy zdążył się ponad dziesięciokrotnie spotkać z Władimirem Putinem i sygnować w kwietniu 2010 roku umowę, na mocy, której do 2043 roku przedłużona została dzierżawa przez Moskwę baz militarnych dla rosyjskiej Floty Czarnomorskiej.

Na kogo liczy Rosja?

Takich krytycznych wobec władz w Kijowie wypowiedzi jest znacznie więcej. Na przykład agencja informacyjna Sputnik powołuje się na rozmowę z Igorem Nikołajczukiem, ekspertem Centrum Badań Specjalnych Mediametrii, którego zdaniem bez względu na to, kim będzie nowy prezydent to ,,będzie on produktem i marionetką, wybraną przez zewnętrzny kolektyw geopolityczny”.

Potencjalnie na fakcie, że Zełenski jest polityczną niewiadomą mogłaby skorzystać Moskwa. Niewykluczone, że Rosjanie spodziewają się po zwycięstwie lidera Sługi Narodu czegoś podobnego do efektu Trumpa w Stanach Zjednoczonych, a więc chaosu jaki wywołał w tamtejszej administracji. Przez lata Rosja niemal do perfekcji opanowała nie tylko zarządzanie ryzykiem, ale również i chaosem. Ma ona świadomość, że przez lata swoją siłę czerpała ze słabości Ukrainy, dlatego wielokrotnie próbowała wpłynąć na destabilizację sytuacji nad Dnieprem. Doskonałym przykładem są działania, jakie Rosjanie prowadzą na wschodzie Ukrainy i to co zamierzają zrobić z tranzytem gazu przez terytorium naszych wschodnich sąsiadów. Owszem Gazprom próbuje kusić Kijów tańszymi cenami błękitnego paliwa, oferując przedłużenie kontraktu na tranzyt gazu czy udział w konsorcjum, które miałoby zarządzać ukraińskimi gazociągami, ale wszystko miałoby się odbywać na rosyjskich zasadach. Rosjanie nie kryją tego, że w przeciwnym wypadku, Ukraina zostanie pozbawiona tranzytu, a tym samym istotnych wpływów do budżetu, sięgających 3 proc. PKB.

Bez względu na to kogo ostatecznie Ukraińcy wybiorą na nowego prezydenta, Kijów nie powinien robić kroku wstecz, mimo, że bardzo chciałaby tego Rosja. Trudno się jednak spodziewać, że w niedzielę sytuacja zostanie rozstrzygnięta. Co prawda w 2014 roku w przedterminowych wyborach, po odwołaniu i ucieczce z kraju Wiktora Janukowycza obecny prezydent wygrał w pierwszej turze, z poparciem 54,7 procent, pokonując wówczas, prowadzącą na drugim miejscu w sondażach Julię Tymoszenko różnicą blisko 40 procent głosów, to jednak powtórzenie tego scenariusza jest mało prawdopodobne. Według badań opinii publicznej nadal ok. 24 proc. Ukraińców nie wie na kogo zagłosuje. Na co zdecydują niezdecydowani dowiemy się w niedzielę, a także czy wyścig o fotel prezydenta Ukrainy potrwa do 21 kwietnia, a więc zapowiada się ciekawa wiosna nad Dnieprem.