icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Jak wyglądają rządy w afrykańskich krajach bogatych w ropę?

Jeśli prezydent Gabonu Ali Bongo po sobotnich wyborach zachowa stanowisko na kolejne siedem lat, przedłuży panowanie dynastii do ponad pół wieku. W Afryce, jak w szejkanatach znad Zatoki Perskiej, obfite złoża ropy – to długie i dyktatorskie rządy przywódców.

Zanim Ali objął prezydenturę w 2009 r., Gabonem przez ponad 40 lat rządził jego ojciec Omar, który na tym stanowisku spędził ponad 40 lat, ustanawiając światowy rekord politycznej długowieczności w krajach, które oficjalnie nie są monarchiami. Kiedy Bongo starszy przejmował władzę po śmierci pierwszego gabońskiego prezydenta Leona Mby (1960-67), miał zaledwie 31, ale za sobą doświadczenie bycia wiceprezydentem oraz ministrem obrony, dyplomacji, informacji i turystyki. Nosił wtedy imię Albert-Bertrand, które w 1973 r., w czasach kryzysu naftowego, zmienił na Omar, i przeszedł z katolicyzmu na islam. Jako prezydent Omar pełnił też obowiązki premiera, ministra wojny, policji, informacji i planowania.

Zachłanność na stanowiska wynikała nie tyle z megalomanii Bonga, co z jego kalkulacji i instynktu samozachowawczego. Nie różnił się pod tym względem od prezydentów innych afrykańskich państw, którym los, tak jak Gabonowi, nie poskąpił złóż ropy naftowej. W petrodolarowych potęgach władza dawała dostęp do bogactw, te zaś, odpowiednio wykorzystane, zapewniały nieograniczone panowanie. Przywódcy opływających w ropę naftową krajów, jak żadni inni, uparcie trzymają się władzy także dlatego, że jej utrata może dla nich oznaczać procesy sądowe, więzienie, konfiskatę gromadzonego przez lata majątku. W ostatnich latach europejskie sądy zaczęły nachodzić petrodolarowych prezydentów m.in. Nigerii, Gabonu, Konga-Brazzaville (Republika Konga) i Gwinei Równikowej, oskarżając ich o rabunek państwowych pieniędzy, a Bank Światowy żąda, by ubiegający się o kredyty przywódcy rozliczali się z petrodolarowych wydatków.

Jose Eduardo Dos Santos, 73-letni prezydent Angoli, która odebrała w tym roku Nigerii tytuł największego wydobywcy ropy naftowej w Afryce, krajem rządzi od 1979 r. Choć wiosną zapowiedział, że ustąpi za dwa lata, w sierpniu znów dał się jednogłośnie wybrać na szefa rządzącej partii MPLA, która po wyborach w 2017 r. wskaże nowego szefa państwa. Wiosną Dos Santos mianował swoją córkę Isabel – pierwszą w Afryce kobietę, która dorobiła się majątku szacowanego w miliardach dolarów – na szefową państwowego koncernu naftowego Sonangol.

Dłuższym o kilka miesięcy prezydenckim stażem może pochwalić się dyktator Gwinei Równikowej, innego petrodolarowego eksportera – Teodoro Obiang Nguema Mbasogo. Wcześniej krajem rządził jego wuj, Francisco Macias Nguema, a do przejęcia tronu w Malabo szykuje się prezydencki syn Teodorin.

W równie bogatym w ropę naftową Kongu-Brazzaville czwartą dekadę (z pięcioletnią przerwą) rządzi spokrewniony z Bongami Denis Sassou-Nguesso, w nieco uboższym Kamerunie od 34 lat rządzi 83-letni Paul Biya, a w Czadzie od ponad ćwierć wieku – Idriss Deby. Zanim został obalony i zabity przez rebeliantów, w Libii przez ponad 40 lat rządził Muammar Kadafi. Z afrykańskich naftowych potęg tylko w Nigerii prezydenci zmieniają się w miarę regularnie, choć i tam pod koniec XX wieku petrodolary próbowali zawłaszczyć wojskowi dyktatorzy. W porównaniu z wydobyciem ropy w Angoli (1,6 mln baryłek dziennie) czy Nigerii (1,4 mln baryłek)ćwierć miliona gabońskich baryłek nie robi wrażenia, ale zyski z ich sprzedaży, podzielone między niespełna 2 mln mieszkańców kraju, dają statystycznemu Gabończykowi roczny dochód w wysokości ok. 10 tys. dolarów, co plasuje Gabończyków wśród najbogatszych mieszkańców Afryki (ludność Nigerii liczy prawie 200 mln). W rzeczywistości gabońskie bogactwo naftowe nie jest dzielone tak równo i o ile rządzące elity, z rodziną panującą na czele, są krezusami, o tyle jedna trzecia Gabończyków klepie biedę, zarabiając 2-3 dolary dziennie.

Ali Bongo, który w sobotnich wyborach ubiega się o kolejną siedmioletnią kadencję, dystansuje się od ojca-kleptokraty. Obiecuje zmniejszyć przepaść w kraju między bogaczami i biedotą. W obliczu niskich cen ropy chce przede wszystkim uniezależnić Gabon od dochodów z jej sprzedaży (obecnie stanowi ona 75 proc. bogactwa kraju). Zakłada plantacje kauczuku i palm, żeby pozyskiwać z nich olej, obiecując zwolnienie z podatków i ceł, ściąga do kraju zagranicznych inwestorów, rozkręca turystykę (jedna piąta kraju została oddana pod parki narodowe).

„Ja przynoszę zmiany, a przeciwko sobie mam starych polityków, odpowiedzialnych za stan rzeczy w państwie, gdy rządził mój ojciec” – przekonuje rodaków Bongo, który w wyborach uchodzi za murowanego faworyta – choćby dlatego, że wystarczająca do wygranej zwykła większość głosów faworyzuje urzędującego prezydenta.

57-letni Ali za głównego rywala będzie miał dawnego ojcowskiego faworyta, 74-letniego pół-Chińczyka Jeana Pinga. Na przełomie lat 80. i 90. Ping, ekonomista i dyplomata, cieszył się nie tylko szczególnymi względami Omara Bongo, ale też wdał się w romans z ulubioną córką prezydenta Pascaline i miał z nią dwoje dzieci. Miał też jednak żonę, z którą nie chciał się rozwieść, więc jego związek z prezydentówną się rozpadł. Nie zapłacił za to polityczną karierą i u schyłku panowania Bongo seniora służył mu jako wicepremier i minister dyplomacji, a w latach 2008-12 był przewodniczącym Komisji Unii Afrykańskiej. Dwa lata temu wystąpił przeciw Alemu, którego wygrana w wyborach w 2009 r. została zakwestionowana przez gabońską opozycję i oprotestowana podczas rzadkich w Gabonie ulicznych rozruchów.

W sobotnich wyborach Ping wystąpi jako kandydat głównych gabońskich partii opozycyjnych, których spory i podatność na korupcję ułatwiały rządzenie Omarowi Bongo. Zwolennicy przezywanego „Chińczykiem” Pinga, żeby zdyskredytować jego rywala, twierdzą, że choć Ali jest synem znanego z miłosnego apetytu starego prezydenta (Omar Bongo uznał za swoje 52 dzieci), to jego matka jest Nigeryjką, więc on sam nie jest stuprocentowym Gabończykiem.

Polska Agencja Prasowa

Jeśli prezydent Gabonu Ali Bongo po sobotnich wyborach zachowa stanowisko na kolejne siedem lat, przedłuży panowanie dynastii do ponad pół wieku. W Afryce, jak w szejkanatach znad Zatoki Perskiej, obfite złoża ropy – to długie i dyktatorskie rządy przywódców.

Zanim Ali objął prezydenturę w 2009 r., Gabonem przez ponad 40 lat rządził jego ojciec Omar, który na tym stanowisku spędził ponad 40 lat, ustanawiając światowy rekord politycznej długowieczności w krajach, które oficjalnie nie są monarchiami. Kiedy Bongo starszy przejmował władzę po śmierci pierwszego gabońskiego prezydenta Leona Mby (1960-67), miał zaledwie 31, ale za sobą doświadczenie bycia wiceprezydentem oraz ministrem obrony, dyplomacji, informacji i turystyki. Nosił wtedy imię Albert-Bertrand, które w 1973 r., w czasach kryzysu naftowego, zmienił na Omar, i przeszedł z katolicyzmu na islam. Jako prezydent Omar pełnił też obowiązki premiera, ministra wojny, policji, informacji i planowania.

Zachłanność na stanowiska wynikała nie tyle z megalomanii Bonga, co z jego kalkulacji i instynktu samozachowawczego. Nie różnił się pod tym względem od prezydentów innych afrykańskich państw, którym los, tak jak Gabonowi, nie poskąpił złóż ropy naftowej. W petrodolarowych potęgach władza dawała dostęp do bogactw, te zaś, odpowiednio wykorzystane, zapewniały nieograniczone panowanie. Przywódcy opływających w ropę naftową krajów, jak żadni inni, uparcie trzymają się władzy także dlatego, że jej utrata może dla nich oznaczać procesy sądowe, więzienie, konfiskatę gromadzonego przez lata majątku. W ostatnich latach europejskie sądy zaczęły nachodzić petrodolarowych prezydentów m.in. Nigerii, Gabonu, Konga-Brazzaville (Republika Konga) i Gwinei Równikowej, oskarżając ich o rabunek państwowych pieniędzy, a Bank Światowy żąda, by ubiegający się o kredyty przywódcy rozliczali się z petrodolarowych wydatków.

Jose Eduardo Dos Santos, 73-letni prezydent Angoli, która odebrała w tym roku Nigerii tytuł największego wydobywcy ropy naftowej w Afryce, krajem rządzi od 1979 r. Choć wiosną zapowiedział, że ustąpi za dwa lata, w sierpniu znów dał się jednogłośnie wybrać na szefa rządzącej partii MPLA, która po wyborach w 2017 r. wskaże nowego szefa państwa. Wiosną Dos Santos mianował swoją córkę Isabel – pierwszą w Afryce kobietę, która dorobiła się majątku szacowanego w miliardach dolarów – na szefową państwowego koncernu naftowego Sonangol.

Dłuższym o kilka miesięcy prezydenckim stażem może pochwalić się dyktator Gwinei Równikowej, innego petrodolarowego eksportera – Teodoro Obiang Nguema Mbasogo. Wcześniej krajem rządził jego wuj, Francisco Macias Nguema, a do przejęcia tronu w Malabo szykuje się prezydencki syn Teodorin.

W równie bogatym w ropę naftową Kongu-Brazzaville czwartą dekadę (z pięcioletnią przerwą) rządzi spokrewniony z Bongami Denis Sassou-Nguesso, w nieco uboższym Kamerunie od 34 lat rządzi 83-letni Paul Biya, a w Czadzie od ponad ćwierć wieku – Idriss Deby. Zanim został obalony i zabity przez rebeliantów, w Libii przez ponad 40 lat rządził Muammar Kadafi. Z afrykańskich naftowych potęg tylko w Nigerii prezydenci zmieniają się w miarę regularnie, choć i tam pod koniec XX wieku petrodolary próbowali zawłaszczyć wojskowi dyktatorzy. W porównaniu z wydobyciem ropy w Angoli (1,6 mln baryłek dziennie) czy Nigerii (1,4 mln baryłek)ćwierć miliona gabońskich baryłek nie robi wrażenia, ale zyski z ich sprzedaży, podzielone między niespełna 2 mln mieszkańców kraju, dają statystycznemu Gabończykowi roczny dochód w wysokości ok. 10 tys. dolarów, co plasuje Gabończyków wśród najbogatszych mieszkańców Afryki (ludność Nigerii liczy prawie 200 mln). W rzeczywistości gabońskie bogactwo naftowe nie jest dzielone tak równo i o ile rządzące elity, z rodziną panującą na czele, są krezusami, o tyle jedna trzecia Gabończyków klepie biedę, zarabiając 2-3 dolary dziennie.

Ali Bongo, który w sobotnich wyborach ubiega się o kolejną siedmioletnią kadencję, dystansuje się od ojca-kleptokraty. Obiecuje zmniejszyć przepaść w kraju między bogaczami i biedotą. W obliczu niskich cen ropy chce przede wszystkim uniezależnić Gabon od dochodów z jej sprzedaży (obecnie stanowi ona 75 proc. bogactwa kraju). Zakłada plantacje kauczuku i palm, żeby pozyskiwać z nich olej, obiecując zwolnienie z podatków i ceł, ściąga do kraju zagranicznych inwestorów, rozkręca turystykę (jedna piąta kraju została oddana pod parki narodowe).

„Ja przynoszę zmiany, a przeciwko sobie mam starych polityków, odpowiedzialnych za stan rzeczy w państwie, gdy rządził mój ojciec” – przekonuje rodaków Bongo, który w wyborach uchodzi za murowanego faworyta – choćby dlatego, że wystarczająca do wygranej zwykła większość głosów faworyzuje urzędującego prezydenta.

57-letni Ali za głównego rywala będzie miał dawnego ojcowskiego faworyta, 74-letniego pół-Chińczyka Jeana Pinga. Na przełomie lat 80. i 90. Ping, ekonomista i dyplomata, cieszył się nie tylko szczególnymi względami Omara Bongo, ale też wdał się w romans z ulubioną córką prezydenta Pascaline i miał z nią dwoje dzieci. Miał też jednak żonę, z którą nie chciał się rozwieść, więc jego związek z prezydentówną się rozpadł. Nie zapłacił za to polityczną karierą i u schyłku panowania Bongo seniora służył mu jako wicepremier i minister dyplomacji, a w latach 2008-12 był przewodniczącym Komisji Unii Afrykańskiej. Dwa lata temu wystąpił przeciw Alemu, którego wygrana w wyborach w 2009 r. została zakwestionowana przez gabońską opozycję i oprotestowana podczas rzadkich w Gabonie ulicznych rozruchów.

W sobotnich wyborach Ping wystąpi jako kandydat głównych gabońskich partii opozycyjnych, których spory i podatność na korupcję ułatwiały rządzenie Omarowi Bongo. Zwolennicy przezywanego „Chińczykiem” Pinga, żeby zdyskredytować jego rywala, twierdzą, że choć Ali jest synem znanego z miłosnego apetytu starego prezydenta (Omar Bongo uznał za swoje 52 dzieci), to jego matka jest Nigeryjką, więc on sam nie jest stuprocentowym Gabończykiem.

Polska Agencja Prasowa

Najnowsze artykuły