KOMENTARZ
Rafał Zasuń
WysokieNapiecie.pl
Czy Enea i Energa mają szanse rzeczywiście zbudować 1000- megawatowy blok w Ostrołęce za 5,5 mld zł?
– Wszyscy mamy takie same excele, tylko ładujemy do nich inne dane – śmiał się w 2014 r. ówczesny prezes Enei Krzysztof Zamasz, podsumowując dyskusję o (nie)opłacalności budowy nowych elektrowni węglowych.
Rentowność elektrowni węglowej w UE jest funkcją trzech najważniejszych zmiennych: hurtowych cen prądu, cen paliwa czyli węgla oraz cen uprawnień do emisji CO2.
W 2012 r. excele zapakowane informacjami przez zarząd Energi, kierowany przez Mirosława Bielińskiego, pokazały nieopłacalność budowy nowej elektrowni w Ostrołęce o mocy 1000 MW. Przetarg przerwano.
Sprawa ta była bardzo szczegółowo badana w 2014 r. przez Najwyższą Izbę Kontroli.
Z raportu NIK możemy się dowiedzieć m.in. , że od sierpnia 2008 r. do czerwca 2014 wykonano czternaście (!) analiz rentowności nowego bloku. Do końca 2011 r. według pięciu analiz projekt się mniej więcej „składał”. Ale już od stycznia 2012 r. 9 kolejnych raportów pokazało, że blok będzie nierentowny tj. będzie generował ujemne przepływy finansowe.
Oczywiście między projektem z 2011 r. a obecnym są istotne różnice. Zarząd Energi planował, że sfinansuje go w formule project finance, czyli większość ryzyka miała ponieść specjalnie utworzona do budowy elektrowni spółka celowa. Wykluczono rozwiązanie, że elektrownia będzie budowana w oparciu o o bilans całej grupy Energa.
„Mogłoby to oznaczać przekroczenie wskaźników bezpieczeństwa obsługi długu przez Grupę, a tym samym wysokie ryzyko obniżenia ratingu inwestycyjnego i utratę możliwości realizacji wielu innych zaplanowanych inwestycji (między innymi w obszarze dystrybucji)” – to cytat z raportu NIK.
Dlatego Ernst&Young czyli ówczesny doradca Energi rekomendował jako optymalne rozwiązanie pozyskanie partnera. Mimo prób to się wówczas nie udało.
Sekret kryje się w węglu
Po blisko pięciu latach okazało się, że elektrownia Ostrołęka się złoży, pomimo, że ceny energii od tamtego czasu nie wzrosły, a ceny uprawnień do emisji CO2 raczej będą rosnąć niż spadać. Co takiego się stało, że uznano iż elektrownia na siebie zarobi?
Obecnie partnerem jest Enea, co teoretycznie pozwala rozłożyć ryzyko. Jak przekazało nam biuro prasowe Energi, C nie jest rozważane „na obecnym etapie” finansowanie Ostrołęki w formule project finance. Z tego wynika, że w grę wchodzi pożyczka na bilans obu grup. Tyle tylko, że od 2012 r. sytuacja Enei się zmieniła. Spółka kupiła kopalnię Bogdanka za 1,48 mld zł, zapewne kupi też Połaniec za ok. 1 mld zł.
Ale do możliwości sfinansowania inwestycji przejdziemy niżej.
Druga różnica jest taka, że Ostrołęka C w 2011 miała współspalać biomasę. Dziś wobec spadku cen zielonych certyfikatów oraz zmniejszenia wsparcia dla współspalania i jego niepewnej przyszłości w UE, elektrownia ma być w całości opalana węglem. Ale taki wariant rozważano już w 2011 r. W raporcie NIK jest na ten temat tylko jedno zdanie, za to dobitne: „w przypadku przejścia w 100% na paliwo węglowe projekt staje się nieopłacalny (NPV ujemne)”.
Trzecia różnica to większa elastyczność planowanego bloku, tak aby lepiej mógł współpracować z odnawialnymi źródłami energii. To ważna modyfikacja, ale nie na tyle, żeby mocno poprawić jego rentowność.
Oczywiście najważniejszą zmianą jest wola właściciela a konkretnie ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego, który wielokrotnie mówił, że Ostrołęka musi powstać. To zapewne jego wpływ zdecydował też, że w inwestycję włączyła się Enea. Ale słowo ministra, nawet najuczciwszego, to trochę za mało dla banków, które mają pożyczyć pieniądze na budowę i jeszcze na tym zarobić.
W raporcie NIK możemy przeczytać, że w 2011 r. porównano warunki, w jakich będą pracować nowobudowane elektrownie, czyli potencjalna Ostrołęka, oraz zaawansowane Kozienice (Enea), Opole (PGE) oraz Jaworzno (Tauron). „Oceniono, że pozycja konkurencyjna Ostrołęki C może nie być korzystna z uwagi na wyższe koszty finansowania (jeżeli zachowana będzie formuła project finance), wyższe koszty transportu paliwa oraz wyższe nakłady inwestycyjne wynikające z inwestycji towarzyszących”.
Formuła „project finance” oczywiście nie jest już rozważana, ale pozostałe argumenty są wciąż aktualne. Inwestycje towarzyszące to dodatkowa linia kolejowa zaś „wyższe koszty transportu paliwa” są w porównaniu z 2011 r. jeszcze wyższe. Wtedy dostawcą miała być Bogdanka, ale umowę podpisano w 2016 r. z Polską Grupą Górniczą, co oznacza, że węgiel do Ostrołęki będzie jechał aż ze Śląska.
Jak zatem skonstruowano tę inwestycję w 2016 r. ? Pewne enigmatyczne wyjaśnienie mogą dać słowa prezesów Enei i Energi. Mirosława Kowalik mówił: „Biznesplan, który przygotowaliśmy zakłada, ze ten blok będzie pracował w podstawie dzięki niskim kosztom zmiennym”.
Zaś prezes Energi Dariusz Kaśków wyjaśniał wcześniej, że „formuła cenowa zakupu węgla dla nowej elektrowni uzależniona będzie od marży, obliczanej na poziomie kosztów zmiennych produkcji energii elektrycznej, z uwzględnieniem korzyści z rynku mocy, przydziału darmowych uprawnień do emisji CO2 i innych elementów wpływających na rentowność elektrowni.”
Według naszych informacji sekret biznesplanu kryje się właśnie w umowie na dostawę węgla. Przy obecnych cenach prądu ceny węgla dla Ostrołęki C będą wyjątkowo niskie, pomiędzy 6 a 7 zł za GJ, z możliwością jakichś rekompensat dla PGG jeśli pojawią się owe „dodatkowe korzyści”, o których mówił prezes Kaśków.
A jeśli się nie pojawią? Obecny koszt wydobycia węgla w PGG (bez transportu) to ok.10 zł za GJ. Nawet jak spadnie do 8-9 zł , to i tak PGG będzie musiała do tego interesu dopłacać. Energa jest udziałowcem PGG, jeśli górnicza spółka będzie tracić na tym kontrakcie, to Energa prędzej czy później będzie musiała współuczestniczyć w pokryciu tej straty.
Excele nie będą nam robić polityki energetycznej?
Wszystkie argumenty resort energii zna. Skąd więc pośpiech w ogłaszaniu przetargu na budowę Ostrołęki C?
Pomijamy względy polityczne czyli obietnicę polityków PiS, że elektrownia powstanie, bo to jest poza zasięgiem naszych możliwości analitycznych.
Pierwszy argument jest taki, że elektrownia jest jedyną, która ma gotowe wszystkie pozwolenia środowiskowe, więc można ją szybko zbudować, a jest niezbędna dla bezpieczeństwa energetycznego Polski.
Czy tak jest rzeczywiście? W żadnym oficjalnym dokumencie Polskich Sieci Elektroenergetycznych, które są odpowiedzialne za prognozy bilansowania mocy w naszym kraju, taka opinia się nie pojawia. W cytowanym raporcie NIK czytamy: „Istniały również wątpliwości, co do zachowania przez Elektrownię Ostrołęka roli kluczowej elektrowni dla bezpieczeństwa pracy Krajowego Systemu Energetycznego, w przypadku rozbudowy sieci przesyłowych w tej części kraju. Praca elektrowni w takiej sytuacji nie byłaby wymuszana przez operatora i elektrownia zmuszona będzie konkurować na rynku energii”.
Rozbudowa sieci w regionie faktycznie miała miejsce w związku z uruchomieniem w 2015 r. łącznika Polska-Litwa.
Zawieszenie decyzji o budowie Ostrołęki C NIK ocenił pozytywnie.
Resort ma też nadzieję, że siłownia załapie się na obecne unijne zasady funkcjonowania rynku mocy. Komisja Europejska zaproponowała bowiem, aby po 2020 r. takie wsparcie mogły dostać wyłącznie elektrownie emitujące mniej niż 550 gramów CO2 na KWh, co oznacza, że żadna węglówka wsparcia nie dostanie.
Na nasze pytanie biuro prasowe Energi odpowiedziało, że „przychody z rynku mocy są kluczowym elementem biznesplanu dla bloku C jak i dla bezpieczeństwa energetycznego kraju”.
Ale żeby te przychody uzyskać, to polska ustawa o rynku mocy musiałaby zostać zatwierdzona jako pomoc publiczna przez Komisję Europejską, co może zająć dwa lata. Po drugie, elektrownia Ostrołęka C musiałaby wygrać aukcję na dostawę mocy, co przecież nie jest wcale z góry przesądzone. Jak więc promotorzy projektu wyobrażają sobie jego sfinansowanie?
– Banki europejskie czy nawet amerykańskie są dziś bardzo niechętne finansowaniu inwestycji węglowych. W dodatku nie ma żadnych szans na pozyskanie wsparcia od instytucji finansowych wspierających eksport w Niemczech czy Francji – mówi nam reprezentant firmy zaangażowanej w budowę elektrowni w Polsce. – Zapewne łatwiej będzie zyskać finansowanie od instytucji z Japonii, Korei Płd czy Japonii.
Skoro kluczowe są pieniądze, to przetarg powinien być ogłoszony nie tylko na zaprojektowanie i konstrukcję bloku, ale także na dostarczenie finansowania. Taki wariant był rozważany, ale wymagał opóźnienia przetargu o kilka miesięcy, na co resort energii się nie zdecydował.
Do czego może doprowadzić obecna sytuacja? Wyobraźmy sobie, że w obecnej formule przetarg wygrywa firma chińska. W takiej sytuacji Energa i Enea skazane są na rozmowy z chińskimi bankami, praktycznie rzecz biorąc muszą zaakceptować podane przez Chińczyków warunki finansowania, albo zrezygnować budowy.
Co na to resort rozwoju? O tym w dalszej części artykułu na portalu WysokieNapiecie.pl