Rada unijnych ministrów środowiska przyjęła stanowisko w sprawie reformy ETS. Polsce nie udało się wiele uzyskać, ale ostateczną decyzję podejmą zapewne przywódcy państw na Radzie Europejskiej – pisze Rafał Zasuń, ekspert portalu WysokieNapiecie.pl.
Ucieranie zmian w dyrektywie ETS trwało od 2015 r. Prace legislacyjne ślimaczyły się, ale w końcu Parlament Europejski 15 lutego przegłosował swoje propozycje. Piłeczka wracała do państw członkowskich, które miały uzgodnić 28 lutego tzw. „general approach” czyli „ogólne stanowisko”, umożliwiające rozpoczęcie negocjacji z Parlamentem Europejskim. Posiedzenie Rady UE ds. środowiska (czyli ministrów) było ostatnią szansą aby zrobić to w czasie prezydencji maltańskiej. – Carpe diem – zachęcał kolegów–ministrów prowadzący obrady Maltańczyk Jose Herrera, choć mógłby raczej zawołać „carpe carbon”.
Ostatecznie stanowisko zostało przyjęte, choć po bardzo burzliwej dyskusji.
Przypomnijmy o co w ogóle chodzi. ETS to flagowy okręt unijnej walki z emisją CO2. Teoretycznie zmusza elektrownie i przemysł do zmniejszania emisji, każąc płacić za uprawnienia do emisji. Elektrownie kupują je na aukcjach, a dochody z tych aukcji trafiają do budżetów państw.
Ale system okazał się źle zaprojektowany, uprawnień do emisji okazało się za dużo i ich cena oscyluje wokół 5 euro, co zdaniem państw promujących politykę klimatyczną nie jest impulsem do rewolucji technologicznej czyli przejścia na OZE.
Komisja zaproponowała więc zmniejszenie liczby uprawnień na rynku i dalsze sukcesywne zmniejszanie od 2020 r. co ma wymusić podwyżkę cen. W 2014 r. polski rząd podczas posiedzenia Rady Europejskiej (czyli przywódców państw) wynegocjował część darmowych uprawnień dla polskiej energetyki oraz utworzenie Funduszu Modernizacyjnego, z którego finansowana może być niskoemisyjna energetyka. Funduszem ma zarządzać Europejski Bank Inwestycyjny, co budziło protesty Polski.
Dyskusja na Radzie UE z początku w ogóle nie zapowiadała kompromisu. Impas przełamali dopiero Czesi, którzy zaproponowali kompromisową wersję dyrektywy. Wersja przyjęta przez Radę UE była jeszcze wczoraj wieczorem redagowana, zdani jesteśmy więc na transmisję z obrad i relacje uczestników.
Komisja proponowała aby liczbę uprawnień zmniejszyć do 57 proc. Szwedzi, Francuzi, Holendrzy chcieli 55 proc. na co nie chcieli zgodzić się przedstawiciele państw Europy środkowej. Czesi zaproponowali aby dochodzenie do tych 55 proc. rozłożyć na lata, przy czym sposób w jaki ma się to odbywać nie jest do końca jasny. Ta wersja została przyjęta.
Polska pojechała na Radę UE z nie do końca jasnym przekazem, co chciałaby osiągnąć. Jak dowiedziało się WysokieNapiecie.pl, jeszcze miesiąc temu Ministerstwo Energii przekonywało Komisję Europejską do pomysłu tzw. „core capacity” czyli „kluczowych elektrowni”. Chodzi o to, żeby polskie elektrownie, które są kluczowe dla działania systemu mogły dostawać darmowe uprawnienia do emisji. Podwyżka cen uprawnień, choć znakomicie wesprze polski budżet, postawi pod znakiem zapytania rentowność wytwarzania prądu z elektrowni z węgla.
Koncepcja „elektrowni kluczowych” była do tego stopnia tajna, że polscy urzędnicy poprosili ludzi z Komisji o zachowanie w sekrecie nawet prezentacji, z którą przyjechali, choć z tych slajdów niewiele wynikało. Komisja poprosiła o dodatkowe wyjaśnienia, ale w międzyczasie Parlament Europejski przegłosował swoje propozycje zaostrzające dyrektywę ETS. Wtedy urzędnicy Ministerstwa Środowiska stracili wiarę w przeforsowanie „elektrowni kluczowych” wymyślonej w ME i sprawa ta w ogóle nie pojawiła się na Radzie 28 lutego.
Za to urzędnicy MŚ próbowali przekonać do włączenia do systemu ETS lasów, które pochłaniają CO2. Nie udało się. Jedynym sukcesem polskiej delegacji jest prawdopodobnie wyłączenie Funduszu Modernizacyjnego spod jurysdykcji Europejskiego Banku Inwestycyjnego, ale trzeba najpierw dokładnie spojrzeć jak zostało to zapisane w przyjętym 28.02 stanowisku.
Minister Jan Szyszko chyba do końca wierzył, że uda się zebrać mniejszość blokującą i „ogólne stanowisko” Rady nie zostanie przyjęte. Przeliczył się. Na wezwanie przewodniczącego Herrery służby prawne wyjaśniły, że za propozycją kompromisu głosowało 19 państw, reprezentujących ponad 70 proc. ludności. Polski minister usiłował się jeszcze dowiedzieć w jakim systemie jest to liczone – w starym, dającym większe możliwości wetowania decyzji, czy w nowym, obowiązującym od 1 kwietnia. Ale nikt tej kwestii nie drążył. Minister środowiska Włoch miał wątpliwości, ale oznajmił, że jego zasadą jest wierzyć unijnym legislatorom. Po ogłoszeniu przez przewodniczącego Herrerę sukcesu, polski minister stwierdził, że Polska czuje się oszukana.
O tym w dalszej części artykułu na portalu WysokieNapiecie.pl