Polskie firmy energetyczne chcą inwestować w polskie start-upy. Tymczasem zachodnioeuropejskie koncerny wydają setki milionów euro na dojrzałe już, choć niekoniecznie rentowne, firmy technologiczne. Która strategia okaże się lepsza? – pisze Rafał Zasuń, redaktor naczelny portalu WysokieNapiecie.pl
W czwartek, 22 czerwca, włoski Enel poinformował o przejęciu za 250 mln dol. amerykańskiej firmy Enernoc. To spółka z pogranicza energetyki i nowych technologii. Zajmuje się zarządzaniem zużyciem energii (ang. DSR). Technologia z jednej strony umożliwia klientom, głównie biznesowym, oszczędzanie na rachunkach za energię, a z drugiej zmniejsza zapotrzebowanie odbiorów w chwilach, gdy krajowym elektrowniom brakuje już mocy. W Polsce działalność Enernoc próbował kilka lat temu rozkręcić były prezes Towarowej Giełdy Energii Grzegorz Onichimowski. Ostatecznie jednak rzecz rozbiła się o brak zachęcających do DSR przepisów. Enernoc nie rozwinął w Polsce skrzydeł, a Onichimowski wylądował w Zatoce Perskiej.
Enernoc jak w soczewce skupia w sobie cechy wszystkich firm związanych z energetyką i nowymi technologiami, łącznie ze sławną Teslą. Teoretycznie spółka może być gwiazdą, tyle że na razie słabo zarabia. Istniejący już 16 lat Enernoc wciąż się rozwija – spółka ma 8 tys. klientów w Ameryce Północnej, Europie i Azji, może ograniczyć ich zapotrzebowanie na moc o 6 GW (dla porównania zapotrzebowanie całej Polski osiągnie dzisiaj 17 GW), ale spółka zdecydowanie miewała lepsze chwile na giełdzie. Od kilku lat jej kurs na Nasdaq wciąż spadał. Spółka notowała przyzwoite przychody rzędu 300 mln dol rocznie, ale nie przynosiła zysku, więc udziałowcy nie widzieli dywidendy.
Strategia Enela jest jednak typowa dla europejskich firm energetycznych, wykrwawionych w nierównej walce z unijnymi regulacjami, które w ciągu ostatnich kilku lat powywracały ich strategie do góry nogami i zdołowały kursy akcji. Enel, francuskie Engie i EDF, niemieckie E.ON i Innogy (dawniej RWE), czy szwedzki Vattenfall szukają nowych możliwości żeby wrócić do łask akcjonariuszy. Najlepszym sposobem wydaje się dla nich przejmowanie młodych prężnych firm z całego świata, zajmujących się tym co jest dziś w energetyce „trendy” – czyli głównie integracją energetyki (zwłaszcza źródeł odnawialnych) ze światem nowych technologii. DSR jest tu najlepszym przykładem.
Według raportu amerykańskiej firmy Greentech Media np. francuski Engie poprzez swoją spółkę córkę New Venture zainwestował już 491 mln dol w piętnaście tego typu firm. Niewiele mniej włożył E.ON – 344 mln w 12 przejętych spółek.
Nawet znacznie skromniejszy przecież czeski CEZ przejął tę strategię – zainwestował już 118 mln dol., obejmując m.in. udziały w niemieckim producencie domowych magazynów energii – Sonnen. Jak tłumaczył w czwartek Henryk Baranowski, prezes PGE, kierowana przez niego spółka w ciągu kilku lat chciałaby dogonić czeskiego konkurenta. Ma mu w tym pomóc powołany właśnie fundusz PGE Ventures.
Oprócz największej spółki elektroenergetycznej, do inwestycji w startupy przygotowują się także PGNiG (kilka dni temu zainaugurował pracę inkubatora InnVento), Tauron, czy Enea – czyli niemal wszystkie polskie spółki energetyczne. Budżety, liczone najwyżej w dziesiątki milionów złotych rocznie, na razie nie oszałamiają, ale pozwalają wejść narodowym czempionom na zupełnie nowe dla nich obszary. Wpisują się w ten sposób w ogólnoświatowy trend.
Zachodnie koncerny idą jednak nieco inną drogą. Oprócz inwestycji w startupy, ogromne kwoty przeznaczają na bardziej rozwinięte już firmy z obszaru rozproszonej energetyki, które mają przed sobą znaczny potencjał wzrostu. Takie spółki muszą być droższe.
Po drugie, z punktu widzenia Engie, Enela czy CEZ nie ma znaczenie gdzie interesująca je młoda firma ma siedzibę i gdzie prowadzi działalność.
Jakie podejście mają polskie spółki? O tym w dalszej części artykułu na portalu wysokienapiecie.pl