KOMENTARZ
Wojciech Jakóbik
Redaktor naczelny BiznesAlert.pl
Rosyjski prezydent Władimir Putin ma mniej więcej dwa lata na zakończenie awantury na Ukrainie i ułożenie relacji z Zachodem. Na szczęście dla niego, część europejskich sojuszników USA jest gotowa udzielić mu kredytu zaufania in blanco już teraz, pomimo dalszej okupacji Krymu i części Donbasu przez siły rosyjskie.
Podczas Rosyjskiego Szczytu Inwestycyjnego organizowanego przez agencję Reuters wicepremier Federacji Rosyjskiej Arkady Dworkowicz przyznał, że w wypadku utrzymywania się niskich cen ropy naftowej wydobycie tego surowca w Rosji może spaść o nawet 10 procent. Oznaczałoby to proporcjonalne straty dla rosyjskiego budżetu. Według wyliczeń Carnegie Moscow Center sprzedaż węglowodorów odpowiada za 67-70 procent rosyjskiego PKB.
Chociaż Dworkowicz przekonywał, że ceny ropy nie powinny spaść poniżej obecnego poziomu z okolic 48 dolarów za baryłkę, to jeśli utrzyma się przez „kilka lat”, rosyjskie firmy naftowe mogą ograniczyć wydobycie ropy o 5-10 procent. Wicepremier przypomniał, że budżet rosyjski jest w tym roku uzależniony od ceny surowca na poziomie 50 dolarów za baryłkę. W przyszłym roku będzie musiało dojść do rewizji założeń budżetowych i zaczną się cięcia.
Pomimo planów ministerstwa finansów, rząd obronił rosyjskie koncerny energetyczne przed wprowadzeniem podwyżki podatku od wydobycia, która miała pomóc w reperowaniu budżetu. Ma ona teraz zostać rozłożona na różne branże. Resort finansów chciał podwyższyć poziom przychodów poprzez podwyżkę opodatkowania względem wydobycia ropy naftowej na terenie kraju, co szybko zostało uznane przez branżę za próbę „kanibalizacji”. Podwyżce sprzeciwiał się państwowy Rosnieft pogrążony w długach. Wyższy podatek podkopałby kondycję firm naftowych i tak doświadczonych przez te same czynniki, które szkodzą gospodarce Rosji. Źródła rosyjskiego Kommiersanta przekonują, że nowe obciążenia miałyby zostać rozłożone także na sektor gazowy i system taryf, czemu zapewne przeciwstawi się rosyjski Gazprom. Przecieki w rosyjskich mediach na ten temat są być może elementem gry między branżą naftową a gazową o uniknięcia nowego brzemienia, pomimo faktu, że ma ono pomóc gospodarce.
Póki co Rosja zareagowała małym wzrostem wydobycia tłumaczonym jako próba obrony udziałów na rynku poprzez zwiększenie eksportu i obniżenie ceny. Arkady Dworkowicz ocenił, że okres niskich cen ropy nie może być dłuższy niż dwa lata, bo wśród krajów eksportujących ten surowiec tylko Arabia Saudyjska może utrzymać budżet dłużej w warunkach tak niskiej ceny, jak obecnie. W ten sposób pośrednio przyznał, że jego kraj nie znajduje się w gronie państw, które przetrwałyby niskie ceny ropy naftowej przez okres dłuższy niż dwa lata. Rosyjski polityk jest jednak przekonany, że cena baryłki wróci do wyższych poziomów zanim Rosja będzie musiała obciąć wydobycie. Nie jest to jednak przesądzone.
Przekonanie o nieuchronnym powrocie wyższej ceny ropy naftowej bazuje na przekonaniu, że obecny, niski poziom musi spowodować ograniczenia wydobycia wśród nowych eksporterów z Ameryki Północnej, które wiercą drogo, bo w złożach ropy łupkowej. Tania ropa ma sukcesywnie obcinać tamtejsze odwierty przez to, że drogie złoża stają się nierentowne. Na ten problem odpowiada jednak skutecznie amerykańska branża wydobywcza.
Tania ropa naftowa nie zniechęciła firm do inwestycji. Zabezpieczyły one pożyczki na poczet dalszych inwestycji w wydobycie. Z informacji Reutersa wynika, że z 19 firm wydobywających ropę łupkową w USA ankietowanych przez agencję, co najmniej 11 zadeklarowało, że ich baza pożyczkowa została utrzymana lub wręcz powiększona. Tylko pięć z nich przyznało się do cięć. Tymczasem na rynku amerykańskim działa co najmniej 60 takich koncernów. Pozostałe podadzą oficjalne informacje o pożyczkach dopiero w październiku.
Pewne jest jednak, że zgodnie z cyklami ekonomicznymi okres taniej ropy, jak to bywało w historii, także tym razem zostanie zakończony. Jeżeli potrwa dłużej niż wspomniane przez Dworkowicza dwa lata, a Rosja pozostanie w izolacji, może zakończyć się problemami z utrzymaniem reżimu Władimira Putina, bo rosyjska stacja benzynowa nie zarobi na swoje utrzymanie. Jeżeli potrwa krócej, władza w Moskwie poradzi sobie pomimo obecnych problemów.
Jest jeszcze trzecia opcja. Ropa wróci do wyższych poziomów ale Rosja będzie tracić udział na rynku na rzecz nowych dostawców, jak ci ze Stanów Zjednoczonych i tych z lepszą ofertą, jak choćby Arabia Saudyjska. W takiej sytuacji prezydent Władimir Putin, zgodnie z historycznymi wzorcami, będzie musiał wybierać między zmianami wewnątrz kraju lub pomocą z zewnątrz. Zmiany wiązałyby się z trudnymi, strukturalnymi reformami zamieniającymi rosyjskie petrostate w kraj, którego gospodarka działa niezależnie od wpływów z sektora węglowodorowego. Oznaczałoby to podważenie racji bytu reżimu na Kremlu, więc jest mniej prawdopodobną opcją. Druga możliwość to sięgnięcie po pomoc z zewnątrz a zatem strumień pieniędzy z Zachodu. Aby go odblokować niezbędne jest zniesienie sankcji przeciwko Rosji, w tym przeciwko jej sektorowi węglowodorowemu.
To dlatego prezydent Władimir Putin chce wyciągnąć jego kraj z izolacji, nie cofając się przy tym na Ukrainie. W zamian stawia na stolę kartę syryjską, którą chętnie przyjmuje Europa Zachodnia zmagająca się z kryzysem migracyjnym i rosnącym zagrożeniem ze strony Państwa Islamskiego. Sceptyczne pozostają Stany Zjednoczone i kraje obawiające się rosyjskiej agresji, jak Polska. To rozwarstwienie na Zachodzie było widoczne podczas Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zjednoczonych z 28 września 2015 roku.
Gra Putina spotkała się ze stanowczą ale nietrafioną odpowiedzią Białego Domu. Obama przekonywał w Nowym Jorku do wizji świata opartej na strukturalnej teorii stosunków międzynarodowych, która upadła razem z aneksją Krymu. Prezydent USA próbował tłumaczyć delegacji rosyjskiej, że jedynie rozwój współpracy międzynarodowej może uchronić świat przed wojną. W tym czasie samolot prezydenta Władimira Putina kołował na lotnisku Johna F. Kennedyego. W ten sposób Putin zademonstrował swe lekceważenie. Kiedy dotarł na szczyt, zaprezentował swoją wizję współpracy z Zachodem, czyli plan ustabilizowania sytuacji na Bliskim Wschodzie w zamian za milczenie w sprawie Baszara al-Assada i zaboru ukraińskiego terytorium przez siły rosyjskie. Z braku alternatywy lub zainteresowania tą propozycją europejscy sojusznicy nie odrzucili propozycji Putina.
Waszyngton ma świadomość, że kruszą się fundamenty rosyjskiej gospodarki. To dlatego, pomimo braku wsparcia w tej kwestii ze strony Unii Europejskiej, wprowadził nowe sankcje przeciwko Rosji. Obłożył nimi projekt Gazpromu na Sachalinie i spółki, które miały służyć do omijania obostrzeń przez firmy państwowe już nimi objęte. Doszło do uszczelnienia ograniczeń wymierzonych właśnie w źródła dochodu Kremla. Europa nie poszła śladem Ameryki. To dlatego Putin liczy na to, że Zachód w końcu wyciągnie ku niemu dłoń zanim rosyjskie petro-state upadnie. Rosyjsko-niemiecki projekt Nord Stream 2 poparty gremialnie przez firmy europejskie jest najlepszym przykładem, że europejska część świata atlantyckiego na to nie pozwoli. Jeżeli Putinowi upiecze się Ukraina, nie będzie to sukces jego geniuszu strategicznego. Będzie to zwycięstwo słabej pamięci historycznej i chciwości Europy, z którą nie radzi sobie zdezorientowana Ameryka, która nagle straciła partnera przy stole.
Jednym z zwolenników zdecydowanej polityki w sprawie Ukrainy był polski prezydent Andrzej Duda, który apelował o to, by świat prawa silniejszego nie zastąpił siły prawa. Nawet on nie wymienił jednak tego kraju z nazwy, kiedy mówił o naruszeniach prawa międzynarodowego. Rosnące napięcie w relacjach Rosji z Zachodem ale i wewnątrz wspólnoty transatlantyckiej obrazuje dobrze zdjęcie, które zapewne przejdzie do historii, na którym Duda wraz ze swoim amerykańskim i rosyjskim odpowiednikiem wznoszą toast. Z oblicz zachodnich przywódców bije gniew ale i bezradność. Dobrą minę do złej gry robi zaś Władimir Putin, który uśmiechem próbuje rozładować napiętą atmosferę, którą sam spowodował.