Niemcy obawiają się kosztów rezygnacji z atomu

19 czerwca 2017, 14:30 Alert

Niemcy podejmują działania na rzecz zamknięcia wszystkich funkcjonujących elektrowni jądrowych w kraju. Przy czym pojawiają się sprzeczne opinie na temat tego, jak ma to zostać zrealizowane.

Ruch na rzecz odejścia od energii jądrowej stał się jednym z głównych punktów debaty politycznej w trakcie ostatnich wyborów. Obecnie planowane jest wyłączenie wszystkich elektrowni jądrowych w Niemczech. Politycy oraz wyborcy obawiają się, co będzie dalej i kto ostatecznie za to zapłaci.

Stopniowe odejście od energetyki jądrowej jest jednym z elementów niemieckiej Energiewende, czyli transformacji sektora energetycznego mającej na celu redukcję emisji i przejście w kierunku odnawialnych źródeł energii. Ruch na rzecz zamknięcia elektrowni jądrowych u naszych zachodnich sąsiadów rozpoczął się na kilka dekad przed tym, jak po katastrofie w japońskiej Fukushimie kanclerz Angela Merkel wezwała do natychmiastowego wyłączenia kilku reaktorów nad Odrą.

Niemcy wykorzystują energię jądrową do celów komercyjnych od lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Ruch antyjądrowy narodził się dekadę później. Wówczas rozpoczęły się protesty przeciwko budowie nowych instalacji.

Po wypadku w amerykańskiej elektrowni Three Mile Island w 1979 roku setki tysięcy osób wyszły na ulice niemieckiego Bonn oraz Hanoweru, domagając się zamknięcia wszystkich obiektów jądrowych.

Na przestrzeni lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych dochodziło do dużych protestów społecznych przeciwko energetyce jądrowej oraz transportowi odpadów radioaktywnych. Nastroje antyjądrowe były jednym z głównych powodów powstania w latach osiemdziesiątych partii Zielonych.

W 2002 roku po konsultacjach z operatorami elektrowni jądrowych kierowany przez kanclerza Gerharda Schrödera rząd Socjaldemokratów (SPD) i Zielonych uchwalił ustawę o rezygnacji z atomu.

Po dojściu do władzy rząd Angeli Merkel w koalicji z Wolną Partią Demokratyczną (FDP) zmienił w 2010 roku wspomniane prawo i wydłużył od 8 do 14 lat pracę elektrowni jądrowych.

Katastrofa w Fukushimie

Katastrofa w japońskiej Fukushimie w marcu 2011 roku spowodowała znaczącą zmianę stanowiska Berlina względem energetyki jądrowej. Kilka dni po trzęsieniu ziemi oraz wywołanym przez nie tsunami ponad 40 tys. osób w Niemczech utworzyło 45-kilometrowy żywy łańcuch, który połączył Stuttgart ze znajdującą się w okolicy elektrownią jądrową. Protestowano w ten sposób przeciwko rządowym planom wydłużenia pracy niemieckich elektrowni jądrowych.

Kilka miesięcy później Merkel na poważnie zajęła się energetyką jądrową. 30 czerwca 2011 roku Berlin nakazał natychmiastowe wyłączenie 8 z 17 funkcjonujących nad Odrą reaktorów. Ustalono również harmonogram wyłączeń pozostałych reaktorów, które ostatecznie mają zostać zamknięte w 2022 roku.

Ponad 80 procent parlamentarzystów w Bundestagu przegłosowało wspomniany plan. Jedynie lewica głosowała przeciwko, twierdząc, że chce przyśpieszenia harmonogramu wyłączeń elektrowni.

Choć działania te były popierane zarówno przez polityków, jak i wyborców, to spółki, które są właścicielami reaktorów, były przeciwne regulacjom, które nakazując natychmiastowe ich wyłączenie, powodowały utratę zysków.

Niedawno niemiecki sąd najwyższy orzekł rządowy podatek od wypalonych prętów paliwowych za nielegalny, dając spółkom możliwość dochodzenia wielomiliardowych odszkodowań.

Kto zapłaci za rezygnację z atomu?

Jak zauważa Deutsche Welle, debata na temat tego kto ostatecznie sfinansuje wspomniany proces, nadal wywołuje kontrowersje. Spółki liczą na to, że koszty spadną na państwo, co stwarza ryzyko finansowe dla rządu oraz podatników.

Pytania dotyczą również tego, gdzie będą przechowywane wypalone pręty paliwowe oraz pozostałe materiały radioaktywne. Wielu obawia się, że w niektórych miejscach składowania odpady promieniotwórcze mogą przenikać do wód gruntowych.

Deutsche Welle/Piotr Stępiński