Portal BiznesAlert.pl rozmawia z dr Janem Rączką, senior advisor w Regulatory Assistance Project o nowelizacjach ustawach OZE. Zdaniem eksperta szansą na rozwój energetyki wiatrowej jest mechanizm aukcji, narzędzie, który leży w ręku polskiego rządu.
BiznesAlert.pl: Jak można oceniać projekt tzw. dużej nowelizacji ustawy OZE nad którym pracuje Ministerstwo Energii?
Dr Jan Rączka, senior advisor w Regulatory Assistance Project: Ten projekt odbieram jako korektę niefortunnej decyzji z zeszłego roku. Nie spowoduje ona wielkich zmian na rynku poza wyjaśnieniem kwestii, która wcześniej budziła kontrowersje i narażała wielu uczestników tego biznesu na straty.
Czego właściwie będą dotyczyć wprowadzane zmiany?
Trudno mówić o szczegółach, ale ustawa ta odzwierciedla pewną linię polityki ekologicznej, która jest prezentowana od początku kadencji tego rządu, czyli wsparcie dla tych elementów OZE, które są sterowalne. Sama idea jest dobra, ale szanse na jej realizację są niewielkie z tego względu, że bardzo trudno jest uruchomić znaczący potencjał instalacji na biomasę, biogaz czy małych elektrowni wodnych. Potencjał może okazać się zbyt mały, by złożyć odpowiedni wolumen energii, by spełnić próg wyznaczony na 2020 rok.
Czy to możliwe, że nowelizacja ustawy o OZE wesprze branżę wiatrową?
Jeśli mowa o branży wiatrowej, można stwierdzić, że jest to korekta błędów popełnionych w 2015 roku. W żaden sposób nie przyczyni się ona do powstania choćby jednego nowego wiatraka, ale porządkuje rozliczenia podatkowe dla już istniejących farm wiatrowych. Jest to dobre, ale nie posuwa nas do przodu.
Jakie zapisy należałoby wprowadzić, by rozwój farm wiatrowych w Polsce był bardziej dynamiczny?
W ustawach nie trzeba nic zmieniać, ponieważ rząd ma w ręku potężne narzędzie w postaci aukcji. 15-letnie kontrakty są bardzo silnym narzędziem. Jeżeli rząd byłby zainteresowany rozwojem OZE, mógłby zakontraktować znaczące ilości energii z wiatru, ale też fotowoltaiki i powinien to wykorzystać. Duże możliwości stwarza rozwój fotowoltaiki, która mogłaby odciążać system energetyczny w upalne dni. Nie trzeba więc wiele robić – wystarczy podjąć odpowiednie decyzje i być konsekwentnym. Są też rzeczy możliwe do zrobienia, które przyniosłyby wiele korzyści – osobiście rekomendowałbym zastosowanie mechanizmu „net meteringu” dla mikroinstalacji w całej gospodarce, nie tylko w gospodarstwach domowych. Jeśliby zastosować to do małych i średnich przedsiębiorstw, to wówczas można by bardzo szybko uruchomić siłami rynkowymi potencjał, który jest ulokowany blisko zużycia – zakładu bądź obiektu, który zużywa energię, w związku z czym odciąża to sieci, zwiększa bezpieczeństwo i efektywność. A zatem proponuję zastosowanie „net meteringu” dla instalacji do 50 KW, niezależnie kto byłby ich użytkownikiem.
Jak należy rozumieć tzw. małą nowelizację ustawy o OZE, dotyczącej opłaty zastępczej? Jej krytycy twierdzą, że demoluje ona system zielonych certyfikatów…
Z nowelizacji tej wypływają trzy najważniejsze konsekwencje. Pierwsza oznacza nagłą stratę przychodów opartych o opłatę zastępczą przez dużych operatorów OZE. Spowoduje to bankructwo części z nich. Po drugie, przesunięta zostanie odpowiedzialność z firm obrotu energią, które zawarły kontrakty z dostawcami energii z OZE, odnosząc to do opłaty zastępczej na Skarb Państwa. Po trzecie, jest to kolejne potwierdzenie, że system regulacyjny jest niestabilny. Jest do odebranie pewnej prerogatywy, która była przypisana prezesowi Urzędu Regulacji Energetyki. Jego decyzje zastępuje się innym mechanizmem, który będzie miał skutki biznesowe. To zła taktyka – niestabilność regulacyjna i zmienność przepisów zmniejszają szansę na to, że będziemy przyciągnąć poważny kapitał do inwestowania w naszą energetykę.
Opłata zastępcza ma być obniżona, co sprawi, że będzie ona odrobinę wyższa od ceny rynkowej zielonych certyfikatów, co sprawi, że przedsiębiorcy będą woleli płacić za opłatę zastępczą…
To prawda. Generalnie rzecz biorąc, eleganckim wyjściem z tego impasu byłoby otwarcie dużego koszyka dla instalacji, które zostały otwarte na bazie zielonych certyfikatów, a teraz mogłyby skorzystać z 15-letnich umów przyznawanych w aukcjach. Na chwilę obecną podmioty gospodarcze różnego typu, w tym polskie banki jak BOŚ zainwestowały poważne środki, by sfinansować te instalacje, a teraz są one zagrożone. Wypływa z tego konkluzja, że nie można uznawać, że jakichkolwiek rachunków można nie płacić; koniec końców ktoś będzie musiał zapłacić, i zazwyczaj jest to podatnik. Chaos ten powoduje, że cierpi reputacja naszego kraju, co cały czas nie jest doceniane przez rządzących jako czynnik determinujący decyzje podejmowane przez potencjalnych inwestorów. Dla nich oznacza to zwiększenie ryzyka, przed którym nie sposób się zabezpieczyć. Tymczasem bardzo potrzeba nam inwestycji w energetykę, a częste i chaotyczne zmiany inwestorów odstraszają.
Rozmawiał Bartłomiej Sawicki