KOMENTARZ
Wojciech Jakóbik
Redaktor naczelny BiznesAlert.pl
Premier Ewa Kopacz chce być dla sektora węglowego Donaldem Tuskiem do kwadratu. Dlatego deklaruje możliwość zgłoszenia przez Polskę weta odnośnie nowej, bardziej ambitnej polityki klimatycznej i kupuje czas zamiast reformować górnictwo. Temat polityki klimatycznej może zagrać jeszcze podczas wyborów samorządowych na Śląsku, a potem w kampanii wyborczej w wyborach do Sejmu RP.
Z obroną polskiego węgla trudno polemizować. To główny surowiec energetyczny w Polsce, którego bogactwo znajduje się pod powierzchnią naszego kraju. Po czasach gierkowskich mamy także w spadku rozrośnięty system socjalny w sektorze górniczym. Żaden znaczący polityk polski nie podniesie ręki na tę potęgę, bo może być pewien, że ta ręka zostanie mu ucięta. Szczególnie, jeśli ma rok na obronę stanu posiadania i/lub zwycięstwo w wyborach jak premier Ewa Kopacz.
Poprzez swoje deklaracje polityczne o wecie w Radzie Europejskiej podczas spotkania zaplanowanego na 23-24 października (w centrum kampanii samorządowej), Kopacz neutralizuje ewentualne argumenty opozycyjnych polityków na Śląsku. Podczas kampanii w wyborach do Parlamentu Europejskiego ugrupowanie Zbigniewa Ziobry próbowało gonić Donalda Tuska w retoryce antyklimatycznej, czego opłakane skutki widać obecnie. Prezentowany przez Kopacz „realizm klimatyczny” pozycjonuje ją w roli obrońcy polskiego węgla, przemysłu, z którym można współpracować, ale nie wolno psuć jego pracy.
Podczas gdy do wyborów zostało niecałe 40 dni, momentum klimatyczne może odebrać Kopacz pogarszająca się sytuacja w górnictwie i kolejne incydenty jak wybuch metanu w Kopalni Mysłowice-Wesoła z 6 października 2014 roku. Opozycja może także krytykować obecny rząd za kupowanie czasu poprzez ustępstwa na rzecz związków górniczych i unikanie trudnych decyzji, które długoterminowo uratują sektor. Oczywiście górnikom będzie trudno wytłumaczyć, że drogą do realizacji tego celu będzie pozbawienie ich przywilejów socjalnych oraz zwolnienia. Gdyby było to możliwe, Kopacz nie poszłaby na kolejne ustępstwa podczas ostatnich rozmów ze związkami. Dlatego również politycy opozycyjni będą wynajdować kolejne sposoby na ratowanie górnictwa bez konieczności sięgania po kontrowersyjne rozwiązania. Nawet po zakończeniu kampanii samorządowej na Śląsku, także przed wyborami sejmowymi możemy spodziewać się wysypu konferencji promujących „realizm klimatyczny” i ewolucyjne modele zmian w sektorze górniczym, które jednak nie przebiją przekazu rządu, który już nadał ton tej dyskusji. Wszelkie postulaty z jednej strony zakładające czystki w górnictwie a z drugiej wystąpienie z pakietu energetyczno-klimatycznego nie zyskają uznania jądra elektoratu, ponieważ są nacechowane pejoratywnie a ich głosicieli łatwo zaszufladkować jako polityków niszowych i ekstrawaganckich.
Oczyszczając temat z retoryki politycznej należy stwierdzić, że Ewa Kopacz próbuje – podobnie jak Donald Tusk – „skasować” długotrwałą i konsekwentną politykę sceptycznego podejścia do nowych pomysłów klimatycznych, których twarzą jest pozostający obecnie w cieniu pełnomocnik rządu do spraw polityki klimatycznej, a dawniej minister środowiska Marcin Korolec. Jego krytycy z Platformy Obywatelskiej oskarżają go o związki z Prawem i Sprawiedliwością ale zwolennicy wskazują na duży dorobek w walce o polski interes na Szczycie Klimatycznym w Warszawie oraz na arenie unijnej.
Jeżeli ktoś zasługuje na poklask polskiego przemysłu, to ten urzędnik, którego przyjaciele z partii próbowali wykolegować z rządu w trakcie trudnych rozmów podczas COP 19. Wtedy też stracił fotel ministra środowiska, ale zachował wpływ na polskie stanowisko w sprawie polityki klimatycznej. Miejmy nadzieję, że po kolejnych wyborach, kiedy Ewa Kopacz przestanie walczyć o poparcie górników, bo zostanie premierem w nowej kadencji lub odejdzie w niebyt po przegranej, Polska zostanie z owocami realnych prac Marcina Korolca.