Rozmowy na temat przyszłości tranzytu gazu przez Ukrainę ruszają ponownie. Naftogaz nie liczy na rozstrzygnięcie twierdząc, że Rosjanie celowo będą chcieli przedłużyć rozmowy, czekając na wynik zbliżających się wyborów prezydenckich i parlamentarnych. Wiele wskazuje na to, że to realny scenariusz, ale czas działa na niekorzyść Gazpromu – pisze Piotr Stępiński, redaktor BiznesAlert.pl.
Ukraina broni przesyłu
W ubiegły piątek minęło dokładnie 10 lat od momentu, gdy Ukraina podpisała umowy na dostawy i przesył gazu rosyjskiego. Przez decyzję ówczesnej premier Julii Tymoszenko i zgodę na niekorzystne warunki umów (w przypadku umowy na dostawy gazu na klauzulę take or pay, którą później Komisja Europejska uznała za praktykę monopolistyczną – przyp. red.), według wyliczeń Naftogazu, Kijów stracił aż 32,1 mld dolarów. Spółka zaznacza, że gdyby nie wystąpiła do Trybunału Arbitrażowego w Sztokholmie, w którym domagała się swoich praw i rewizji niekorzystnych zapisów, straty mogłyby być większe i wyniosłyby dodatkowo 94,7 mld dolarów. Wówczas mówilibyśmy o łącznej kwocie ponad 125 mld dolarów.
2019 rok będzie szczególnym momentem ukraińsko-rosyjskiej współpracy gazowej. Z jego końcem wygasają wspomniane umowy na dostawy i przesył gazu. Pierwsza nie ma aż tak wielkiego znaczenia dla Ukrainy, ponieważ od listopada 2015 roku nie kupuje bezpośrednio gazu rosyjskiego, pokrywając swoje zapotrzebowanie na paliwo przez import z kierunku zachodniego i własne wydobycie. Druga ma jednak kluczowe znaczenie. Dzięki opłatom przesyłowym do ukraińskiego budżetu trafia rocznie ok. 3 mld dolarów, co odpowiada ok. 3 proc. tamtejszego PKB. Pozbawienie Kijowa tych środków, oznacza zagrożenie reform, które mają pozwolić na realizację proeuropejskiego kursu Ukrainy. Prezes Naftogazu Andriej Koboliew zadeklarował, że celem ukraińskiej dyplomacji podczas rozmów z Komisją Europejską i Rosją 21 stycznia będzie utrzymanie przesyłu rosyjskiego gazu.
Co na to Rosja?
Paradoksalnie szlak ukraiński będzie miał istotne znaczenie także dla Rosji, która bez niego nie będzie w stanie zrealizować swoich zobowiązań wobec europejskich klientów, na co zwracałem uwagę jeszcze w kwietniu 2018 roku.
Również pod względem matematycznym nie ma szans na to, aby Rosjanie zrezygnowali z usług Ukrainy. Po pierwsze, łączna przepustowość omijających Ukrainę gazociągów, nawet z uwzględnieniem Nord Stream 2 i pierwszej nitki Turkish Stream, wynosi 179,5 mld m sześc. Mniej więcej tyle rocznie można byłoby przesyłać gazociągami ukraińskimi (142,5 mld m sześc.) i gazociągiem Jamał-Europa (38 mld m sześc.). Po drugie, rurociągi omijające Ukrainę mogą nie być doprowadzone do krajów, które obecnie otrzymują gaz z tego kierunku. Przesył przez Ukrainę jest realizowany w dwóch kierunkach: południowym i zachodnim. Pierwszy – przez punkt wyjścia Orłówka na granicy z Rumunią zapewnia dostawy do Rumunii, Bułgarii, Turcji i Grecji. W przypadku drugiego Ukraina może słać gaz na Słowację, Węgry, do Rumunii i Polski. Wolumeny, które miały trafiać do Turcji dotychczasową trasą zostały przekierowane do pierwszej nitki Turkish Stream, ale nie wiadomo, co z drugą nitką, która miałaby zasilić południe Europy. W tej sprawie Turcy milczą.
Wójcik: Gaz z Turkish Stream trafi do Serbii, ale czy do Unii też?
Szczegóły zdradzają wszystko
Jak pisał Fiodor Dostojewski, „szczegóły to najważniejsza rzecz, właśnie szczegóły zdradzają zawsze wszystko”. Tak jest i tym razem. Rosjanie mają coraz większą świadomość konieczności uzyskania porozumienia z Ukraińcami. Władimir Putin zapowiedział w ubiegłym tygodniu po spotkaniu z prezydentem Serbii, że Rosja chce rozmawiać w Brukseli o przesyle przez Ukrainę ze względu na rosnące dostawy gazu do Europy. Zaznaczył, że w ubiegłym roku Gazprom dostarczył Europie rekordowy wolumen ok. 200 mld m sześc. błękitnego paliwa, który w przyszłości będzie dalej rósł. Zdaniem prezydenta Rosji, wystarczy to, aby w pełni wykorzystywać zdolności przesyłowe gazociągów Nord Stream 1 i 2, Turkish Stream oraz „utrzymać możliwość przesyłu przez Ukrainę”. Nie określił jednak, o jakich wolumenach mowa. W przeszłości Gazprom już zapowiadał, że pozbawi Kijów tranzytu, choć później przekonywał, że nigdy tego nie robił. Mało kto pamięta, że na początku marca ubiegłego roku, po rozstrzygnięciu arbitrażu korzystnym dla Naftogazu, który nakazał Gazpromowi zapłacić spółce 4,63 mld dolarów za przesył gazu poniżej minimalnego wolumenu zapisanego w umowie, koncern rosyjski ogłosił rozpoczęcie procedury wypowiadania umów gazowych, w tym przesyłowej z Ukrainą mimo, że ta nie przewiduje natychmiastowego rozwiązania kontraktu. Ta groźba nie została jednak spełniona, a Rosjanom zależy obecnie na utrzymaniu przesyłu.
Jakóbik: Sankcje wobec Nord Stream 2 mogłyby zadziałać. Niemcy nie są solidarne
Rosjanom brakuje czasu
Wówczas działania Rosjan można było traktować jako podbijanie stawki w rozmowach z Ukraińcami, ponieważ mieli zapasu czasu, lecz teraz zaczyna go brakować. Nawet jeżeli, zgodnie z zapowiedziami Gazpromu, 1 stycznia 2020 roku, a więc dzień po wygaśnięciu umowy tranzytowej z Ukrainą, Nord Stream 2 będzie gotowy, to Rosjanie wciąż nie będą mogli fizycznie słać nim gazu. Do tego czasu bowiem nie będzie gotowa lądowa odnoga magistrali w Niemczech – gazociąg EUGAL, a zobowiązania kontraktowe nie znikną. Wobec tego w ostatecznym rozrachunku Gazprom nie będzie miał wyjścia i porozumie się z Ukrainą.
Na jakich warunkach? Nie jest wykluczone, że Rosjanie, nie chcąc wiązać się długoterminowymi zobowiązaniami z Ukrainą będą chcieli rozmawiać wyłącznie o krótkoterminowym kontrakcie, np. rocznym, bądź półrocznym, który miałby obowiązywać do momentu uruchomienia gazociągu Nord Stream 2 i jego lądowej odnogi. Z kolei Naftogaz oficjalnie zaproponował Gazpromowi podpisanie kontraktu długoterminowego na przesył. W zamian spółka ukraińska miałaby zrezygnować z pozwu, w którym domaga się od monopolisty 11,6 mld dolarów.
Warto przypomnieć, że Ukraińcy po raz kolejny chcieli okazać dobrą wolę Gazpromowi. Podczas zeszłorocznych rozmów w Berlinie Naftogaz zapowiedział, że nie będzie domagał się podniesienia opłat za przesył gazu rosyjskiego przez terytorium Ukrainy. Jednak i wówczas nie udało się osiągnąć porozumienia.
Wybory na Ukrainie
Czy nowa oferta mogłaby przekonać Gazprom? Być może tak, ale nie w sytuacji, gdy zbliżają się wybory, które mogą zmienić rozkład sił nad Dnieprem. Na tę zależność zwraca uwagę m.in. kierownictwo Naftogazu, które w tej sprawie może mieć rację.
Pod koniec marca Ukraińcy będą wybierali prezydenta. Według ostatnich sondaży, w wyścigu o fotel w Pałacu Maryńskim prowadzi liderka partii Batkiwszczyna, była premier Ukrainy Julia Tymoszenko, która w sondażach cieszy się poparciem 15,5 proc. ankietowanych. Tuż za nią znajdują się komik i showman Wołodymyr Zełenski (11,9 proc.) oraz deputowany do Rady Najwyższej i były szef Bloku Opozycyjnego Jurij Bojko (9,5 proc.). Obecny prezydent Petro Poroszenko zajmuje dopiero piąte miejsce i cieszy się poparciem 8,2 proc. Ukraińców. Notowaniom „Króla Czekolady”, jak Poroszenko jest potocznie nazywany nad Dnieprem, nie pomogło otrzymanie tomosu o uznaniu Autokefalii Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego i jego faktyczne uniezależnienie się od Cerkwi Moskiewskiej.
Dostrzegalne jest zmęczenie i niezadowolenie Ukraińców obecną sytuacją polityczno-społeczną. Według badania Agencji Badań Społecznych i Politycznych, na które powołuje się UNIAN, znaczna część obywateli ocenia ją negatywnie. W lutym 2018 roku 52 proc. Ukraińców określało sytuację w kraju jako złą,. W styczniu ten odsetek wzrósł do 61 proc. Blisko jedna trzecia ankietowanych uznaje sytuację za katastrofalną i wybuchową. Aż 69 proc. Ukraińców uważa, że obecny kurs polityki kraju nie jest właściwy. Rok temu ten odsetek wynosił 64 proc.
Prowadząca w sondażach Julia Tymoszenko buduje na niezadowoleniu społecznym swój kapitał polityczny. Stara się pokazać jak bardzo pogorszyło się życie Ukraińców. Była premier przyłączyła się do akcji #10yearschallenge trwającej w mediach społecznościowych, która ma pokazywać, jak w ciągu dekady zmieniał się wygląd użytkowników. Na Facebooku szefowa Batkiwszczyny postanowiła wykorzystać akcję do innego celu i opublikowała rachunki za ogrzewanie domu o powierzchni 43,5 m2. Z zamieszczonych zdjęć wynika, że w porównaniu z 2009 rokiem, wzrosły one 15-krotnie, z 69,60 do 1405,08 hrywien. Tymoszenko stwierdziła, że taki stan rzeczy czyni z Ukraińców żebraków. Zapowiedziała również, że będzie to jedna z pierwszych rzeczy, którą się zajmie , jeśli wygra wybory.
To tylko jedna z obietnic, które złożyła. Najciekawsze są jednak te dotyczące sektora energetycznego. Zapowiedziała obniżenie taryf gazowych dla gospodarstw domowych, a więc ich subsydiowanie z budżetu państwa. Mimo, że ich podwyższenie było warunkiem otrzymania przez Kijów pomocy finansowej od instytucji międzynarodowych. Zapomniała jednak, że 10 lat temu to ona podpisywała kontrakty gazowe niekorzystne dla Ukrainy, za co zresztą spędziła 7 lat w więzieniu. Co ciekawe, na początku ubiegłego tygodnia deputowany do Rady Najwyższej z Bloku Petro Poroszenki Siergiej Kaplin zwrócił się do Parlamentu z projektem postanowienia, w którym potępia działania rządu Tymoszenko i domaga się publicznego śledztwa oraz zbadania ile ukraińska gospodarka straciła na umowach gazowych z Rosją.
Julia Tymoszenko wielokrotnie broniła umowy. Była na tyle „dobra”, że w ubiegłotygodniowej rozmowie z kanałem Priamyj Wiktor Juszczenko, prezydent Ukrainy z czasów premierostwa Tymoszenko, stwierdził, że żelazna Julia nie poinformowała nikogo przez miesiąc o warunkach kontraktów, które podpisała. Zaznaczył, że katastrofalne zapisy poznano dopiero dzięki pracy Służby Bezpieczeństwa.
Piąta kolumna Kremla
W trakcie zeszłotygodniowej wizyty w miejscowości Złotonosza (siedziba władz obwodu czerkaskiego), prezydent Poroszenko walczący o reelekcję odniósł się do relacji gazowych z Rosją i „populistycznych obietnic obniżenia cen gazu”. – Dlaczego więc cenę gazu w kontrakcie ustalono na 450 dolarów, czyli dwukrotnie wyżej, niż płaci obecnie Ukraina (za paliwo dostarczane z kierunku zachodniego – przyp. red.)? – pytał Poroszenko. Przekonywał, że obietnice populistów mogą pełnić rolę piątej kolumny Kremla.
W ten sposób można traktować zapowiedzi Tymoszenko dotyczące likwidacji Naftogazu, które wpisują się w plany Gazpromu. Po pierwsze, takie działanie znacząco utrudniłoby możliwość skutecznego egzekwowania roszczeń wobec Gazpromu. Po drugie, byłoby to zaprzepaszczenie procesu rozdziału właścicielskiego ukraińskiego koncernu, od którego m.in. jest uzależniona dalsza pomoc finansowa dla Kijowa.
Dlatego też Rosjanie bacznie przyglądają się rozwojowi wydarzeń nad Dnieprem także z punktu widzenia dalszej współpracy gazowej. Prawdopodobnie oczekują, że po wyborach prezydenckich i parlamentarnych na Ukrainie dojdzie do wymiany elit politycznych na takie, które pozwolą na osiągnięcie kompromisu na rosyjskich warunkach. Do wyborów prezydenckich pozostało nieco ponad dwa miesiące. Trudno się spodziewać, że w obliczu realnej perspektywy zmiany władz w Kijowie, Rosjanie już dzisiaj rozstrzygną losy tranzytu przez Ukrainę. Nadal nie wiadomo, czy i jeżeli tak, to na jakich zasadach Ukraina miałaby kupować gaz rosyjski. Rozmowy w Brukseli mają dotyczyć wyłącznie przesyłu. Wiele wskazuje na to, że Gazprom będzie czekał na rozstrzygnięcie ukraińskich wyborów. Może być to jednak ryzykowna gra.
Druga runda rozmów o przyszłości dostaw gazu przez Ukrainę po Nord Stream 2