PGE uzasadniło decyzje o rozbudowie elektrowni w Opolu niskimi cenami energii na rynku hurtowym oraz spadającym zapotrzebowaniem na energię. Niektórzy eksperci straszą blackoutem w 2016 r. i sugerują, że decyzja PGE może spełnić ten czarny scenariusz. Czy Pana zdaniem blackout jest możliwy – czy to można przewidzieć juz teraz? Jak Pan ocenia decyzje PGE zwłaszcza w odniesieniu do obecnej sytuacji makroekonomicznej, kryzysu, otoczenia regulacyjnego na rynku energii i alternatywnych źródeł pozyskiwania energii?
Decyzja o wstrzymaniu inwestycji nie jest jednoznaczna i budzi wiele kontrowersji. Po pierwsze trzeba pamiętać, że PGE jest spółką giełdową i zarząd podejmując decyzje inwestycyjne musi brać pod uwagę interes akcjonariuszy. Proszę jednak zwrócić uwagę, że kurs akcji PGE znajduje się w długookresowym trendzie spadkowym obecnie zmierza do kolejnego oporu na poziomie 15.11-15.35 zł co z pewnością nie sprzyja dobremu samopoczuciu zarządu spółki.
Po drugie spadek cen energii, który był argumentem dla podejmowania takiej decyzji jest przejściowy. Związany jest on w cyklem koniunkturalnym w którym się znajdujemy. Zmniejszenie zużycia energii elektrycznej i obniżka jaj cen jest dowodem spowolnienia gospodarczego. Nie zmienia to faktu, że zużycie energii przez rozpędzającą się gospodarkę będzie rosło i dlatego powstaje zasadne pytanie o blackuout. Blackout oczywiście krótko-terminowo można uzupełniać dodatkowym importem jednak długookresowo jest to wyjątkowo szkodliwe dla Polski.
Po trzecie, co jest ważne dla nas wszystkich, decyzja ma bezpośredni wpływ na bezpieczeństwo energetyczne Polski. Rezygnacja z energetyki opartej na węglu powoduje konieczność poszukiwania alternatyw. Na nasze nieszczęście rząd w tej dziedzinie robi mało przejrzyste ruchy. Przygotowywany przez rząd projekt trój-paku energetycznego na dobre sparaliżował rozwój odnawialnych źródeł energii (OZE). Oprócz OZE pozostaje jeszcze wspomniany wyżej import i energetyka atomowa, która budzi bardzo duże kontrowersje. Oprócz fundamentalnego problemu jakim jest jej koszt początkowy.
Po czwarte, co jest niestety przez rządzących niezauważalne, proces inwestycyjny projektów energetycznych jest w Polsce totolotkiem. Rządzącym wydaje się, że wystarczy, że napiszę ustawy które przyjmą posłowie a plany rządu zostaną zrealizowane i świat będzie piękniejszy. Nic bardziej mylnego. Weźmy na przykład ustawodawstwo dopuszczające dowolne trzy osoby skupione w stowarzyszeniu zwyczajnym do dowolnych (sic!) postępowań środowiskowych w kraju. Powoduje to kompletny paraliż i nieprzewidywalność rozwoju energetyki w Polsce. Dodatkowo skargi, zwanych przez branże „ekoterrorystami”, stowarzyszeń i fundacji trafiają do cierpiących na braki kadrowe Samorządowych Kolegiów Odwoławczych. SKO potrafią w ramach jednego województwa wydawać całkowicie odmienne orzeczenia, które następnie trafiają do Wojewódzkich Sądów Administracyjnych i dalej do Naczelnego Sądu Administracyjnego co zajmuje kolejne miesiąca a nawet lata przy czym jest całkowitą ruletką. Wspomniałem tylko o decyzjach środowiskowych nie zajmując się zmianami miejscowych planów i całą resztą postępowań administracyjnych. Cykl inwestycyjny projektów energetycznych, szczególnie w Polsce, jest całkowicie nieprzewidywalny i bardzo ryzykowny.
Rezygnacja z konwencjonalnych źródeł energii jest nie przemyślana z punktu widzenia rządu, który nie proponuje w zamian nic realnego – utrudniając zasadniczo rozwój niekonwencjonalnych źródeł. Miejmy nadzieję, że rząd nie przewiduje, że w 2016 roku nie będziemy już potrzebowali energii elektrycznej.
Marcin Roszkowski, prezes Instytut Jagiellońskiego, ekonomista i przedsiębiorca
agencja@isbnews.pl