– Elżbieta Bieńkowska miała być reformatorką, wizjonerką i w ogóle lekiem na całe zło. Gdy Donald Tusk mianował ją panią wicepremier i szefem nowego, ogromnego resortu infrastruktury i rozwoju, decyzję chwaliły i media, i opozycja. To na jej ręce wkrótce trafią miliardy euro z Unii na budowę nowych dróg i modernizację kolei, które w ciągu najbliższych sześciu lat będzie musiała skutecznie rozdysponować. Niestety, superminister właśnie po cichu przyznała, że z kolejowym molochem o nazwie PKP nie da sobie rady – pisze Tomasz Sąsiada z Money.pl.
Jak pisze autor felietonu Unia Europejska chce przeznaczyć 100 mld złotych na transport, z czego 40 procent Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju chce przeznaczyć na koleje. – Trwoga, jak zagospodarować aż czterdzieści miliardów złotych, musi być w resorcie Bieńkowskiej ogromna. Bo choć pani minister może mieć dobre pomysły na inwestycje, to na drodze do ich realizacji ma jednego, potężnego przeciwnika – PKP PLK, zarządcę wszystkich linii kolejowych w Polsce, który odpowiada za remonty i budowę nowej infrastruktury – ocenia Sąsiada.
– Rozwiązanie tego problemu wydaje się proste – przewrócić molocha do góry nogami, porządnie potrząsnąć i postawić z powrotem na ziemię. Jednak na razie nie ma na niego mocnych. Kolejni śmiałkowie stają do walki, ale z mizernym skutkiem – kontynuuje. Jego zdaniem „pani superminister też składa broń. I choć dziennikarzom mówi: czterdzieści miliardów wystarczy, więcej nie potrzebujemy, to pewnie myśli: sześćdziesiąt byłoby lepsze, ale nie uda się ich wykorzystać. Sorry, taką mamy kolej.”