Nie możemy polegać na rosnącym imporcie energii z innych krajów, musimy stawiać na odnawialne i jądrowe źródła energii, i musimy być w niezależni we własnym zakresie stosownie do potrzeb – mówi Adam Błażowski z Fota4Climate w rozmowie z BiznesAlert.pl.
BiznesAlert.pl: Jak ocenia Pan obecnie szanse potencjalnych partnerów na udział w budowie tzw. dużego atomu?
Adam Błażowski: Jeden z potencjalnych wykonawców projektu w Choczewie podpisał niedawno szereg porozumień z polskimi podwykonawcami. Na liście znalazło się Rafako, Polimex Mostostal, ZKS Ferrum, KB Pomorze, Mostostal Kraków i wiele wiele innych. W Polsce mamy przemysł zdolny do udziału w takich projektach i duża część prac budowlanych zostanie wykonana przez niego.
Ze środowisk programowo antyatomowych usłyszeć możemy ostatnio zarzuty jakoby w projekcie Polskiej Elektrowni Jądrowej nasze przedsiębiorstwa nie miały żadnej roli do odegrania poza ewentualnym dowożeniem pizzy. Pomijając brak szacunku dla tej branży usług i fakt, że faktycznie w lokalizacji na ponad dekadę zamieszka kilka tysięcy osób chętnych na zakupy pizzy, nie jest to prawdą. Polacy biorą udział przy większości projektów jądrowych w Europie jako podwykonawcy i dostawcy nawet znaczących elementów jak np. wykonanych przez Energomontaż-Północ Gdynia wielkogabarytowych elementów obudowy bezpieczeństwa reaktora Olkiluoto 3 w Finlandii. Wrocławski Alstom dostarczał też niedawno ogromny stojan do kanadyjskiej elektrowni jądrowej. Takich przykładów jest dużo więcej i myślę że nawet połowa tego projektu może być realizowana przez Polaków, bo możemy robić wszystko poza głównymi urządzeniami technologicznymi.
Czy uważa Pan, że możliwe jest osiągnięcie mocy z atomu w takich wielkościach, jak przewidywała to PEP2040?
Tak, to jest technicznie i organizacyjnie możliwe, ale efekty są zależne od woli politycznej. Nie może być tak, że ogłaszana jest lokalizacja a do gminy na konferencję prasową nie przyjeżdża ani premier ani urzędujący minister klimatu. Odnoszę wrażenie, rząd nie traktuje tych inwestycji i komunikacji społecznej jako absolutnie strategicznych z punktu widzenia przyszłości naszej energetyki. Z mieszkańcami trzeba rozmawiać tak długo, jak mają pytania.
Inną sprawą jest czy to wystarczy. W Sejmie kilka tygodniu temu ekspert Maciej Lipka, prezentował wyniki analiz optymalnie zdekarbonizowanej polskiej energetyki w 2049 roku. Wynikały z niej bardzo ciekawe wnioski przy założeniach:
– znacznej rozbudowy magazynów energii i odnawialnych źródeł energii
– wdrożeniu, acz w ograniczonym stopniu, programu DSR (zarządzanie popytem)
– wykluczeniu stopni zasilania z powodu niedoborów mocy
– urealnienia importu na życzenie, w sytuacji wzrostu udziału OZE w całej UE
Optymalny miks energetyczny oprócz niemal 50 GW z wiatru i 33 GW fotowoltaiki powinien składać się z 13 GW atomu, a także źródeł szczytowych, na przykład wykorzystujących biometan.
Atomu będzie więc potrzebne więcej, i tutaj jest to pole do popisu dla SMR rozsądnej wielkości, np. takich które planuje Synthos. Małe reaktory należy moim zdaniem traktować jako drugą fazę PPEJ i kiedy będa już gotowe do realizacji, budować je w miejscach po blokach węglowych 200 i 300 MW. A pamiętajmy, że mowa tu tylko o elektroenergetyce, a atomem możemy dekarbonizować ciepłownictwo w największych miastach i przemysł.
Jak się miała sprawa bezpieczeństwa ukraińskich elektrowni jądrowych podczas wojny z Rosją?
Zajęcie miasta Enerhodar i Zaporoskiej elektrowni jądrowej pokazuje jak strategicznie cenne są takie obiekty. Obecnie nie ma tam żadnych działań wojennych i wiemy że w żadnym momencie to co się działo nie zagrażało bezpieczeństwu radiacyjnemu.. Spekulując powiedziałbym że nie jest prawdą że zdobyto ją po to by rzucić energetykę Ukrainy na kolana. Rosjanie mogliby teoretycznie sparaliżować system energetyczny Ukrainy w każdej chwili na początku wojny tak jak NATO zrobiło to w Serbii niszcząc węzłowe punkty sieci, ale nie zrobili tego. Elektrownia jest cenną zdobyczą i myślę, że będzie ważną kartą przetargową w przyszłych negocjacjach pokojowych, ale nie jako zagrożenie tylko niezwykle cenny i wartościowy obiekt. Ciekawostką jest fakt że po synchronizacji Ukrainy z obszarem synchronicznym Europy kontynentalnej, Zaporoska EJ musi pracować w “naszej” częstotliwości mimo że jest pod kontrolą Rosjan. A Rosjanie chcą dziś negocjować sprzedaż energii z Zaporoża Ukrainie (sic!). Z prywatnych kontaktów z którymi rozmawiałem słyszałem historie, że rosyjscy żołnierze chwalą się ponoć pracownikom EJ, że płacili wysokie łapówki po to by właśnie tam ich rozlokowano a nie np. w Donbasie gdzie są najkrwawsze walki.
Zajęcie obiektu jądrowego jest natomiast poważnym naruszeniem prawa międzynarodowego. Według słów fińskiego ministra energii m.in. właśnie z tego powodu Rosatom został wysłany z fińskiego projektu Hanhikivi, tam gdzie słynny “wojennyj korabl”. Nawiasem mówiąc Unia Europejska powinna sobie przypomnieć o traktacie Euratom i wspomóc ten, oraz inne projekty jądrowe, od których odsunięty zostanie Rosatom.
Co dalej z finansowaniem atomu jako tzw. źródła zrównoważonego?
Taksonomia jest już przyjęta przez Komisję Europejską. To ważne dla atomu bo wreszcie unijni politycy mówią zgodnie z faktami naukowymi, że atom jest zielony i jest częścią rozwiązania problemu ochrony klimatu. Teraz trwają konsultacje i czekamy na decyzję Parlamentu Europejskiego oraz Rady, które już nic w Taksonomii zmieniać nie mogą ale będzie głosował za lub przeciw przyjęciu. W kwestii atomu przewiduję tu ostry spór na linii pragmatycznych postulatów ekologicznych i starych, antyatomowych dogmatów.
Niemcy ogłosili, że nie zgadzają się z umieszczeniem atomu ale nie będą pozywali Komisji. Nie sądzę by zrobiła to też Austria. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że to Niemcy i m.in. Polska lobbowały za umieszczeniem gazu w Taksonomii. Z kolei Francja za wszelką cenę chciała by znalazł się tam atom. “Krakowskim targiem” trafiły tam obie technologie choć gaz nie spełnia kryteriów klimatycznych. Teraz mamy zgniły kompromis i zobaczymy co Parlament zdecyduje w tej kwestii.
Niemcy zamkną swoją ostatnią elektrownię jądrową do końca tego roku. Czy możliwe jest, że za Odrą dojdzie kiedyś do powrotu atomu?
Aktywiści nowej ekologicznej organizacji RePlanet kilka dni temu zorganizowali protest pod zamkniętą elektrownią Grohnde. Na chłodni kominowej wyświetlili ogromną postać prezydenta Zełeńskiego, który apeluje o to by “wyłączyć Putina”. Odejście od atomu zwiększy dziś bowiem zapotrzebowanie na gaz i węgiel w Niemczech. I o ile paliwo jądrowe można z łatwością kupić u kilku sojuszników z NATO a także innych krajów przyjaznych albo neutralnych (np. Szwecji czy Kanady), to z gazem ziemnym jest to o wiele trudniejsze. Przez lata fundacje sponsorowane przez Gazprom zwalczały budowę terminali LNG, których brak dziś skazuje Niemcy na łaskę i niełaskę Putina. Politycy SPD i Zieloni są jednak nieugięci, atom choć nie musi to ma być zamknięty w grudniu bez oglądania się na konsekwencje.
Opinia społeczna w Niemczech już widzi ten paradoks i najnowsze badania wskazują że większość obywateli jest już przeciwna odejściu od atomu. Ten trend będzie się wzmacniał wraz z postępującą degrengoladą niemieckiej transformacji energetycznej. To oczywiście bardzo zła wiadomośc dla klimatu, którego ochrona powinna być priorytetem. Rząd Bawarii będzie oficjalnie zabiegał o wydłużenie pracy elektrowni Isar 2. Za atom na nowo biorą się też na poważnie Holendrzy i myślę że ich projekt będzie głębokim szokiem dla antyatomowych polityków z Niemiec.
Już dziś widzimy wzrost emisyjności systemu energetycznego Niemiec, a minister Habeck zapowiedział dalsze wzrosty emisji CO2 z energetyki w 2023. Myślę, że skala tej katastrofalnej kolizji ideologii z brutalnymi realiami fizyki będzie proporcjonalna do ambicji z jaką ruchy antyatomowe gotowe są realizować swoje postulaty nawet kosztem dłuższego finansowania zbrodniarza wojennego jakim jest Putin. Kluczowy jest jednak fakt, że Niemcy są krajem bardzo zamożnym i stać je na to by finansować takie szkodliwe decyzje. Niemiecki koncern węglowy LEAG dostał w marcu gigantyczną rządową pożyczkę wartości 5 mld euro. Wspomniany minister Habeck próbował wynegocjować w Katarze dostawy gazu ziemnego, ale obecne plany rządu w Berlinie zakładają rezygnację z tego źródła energii już za kilkanaście lat. Dość powiedzieć, że Katarczycy zainteresowani byli jednak długim kontraktem i rozmowy ugrzęzły. Ten paradoks to zwycięstwo niemieckich “węglojadów”.
Co to oznacza dla nas? Z pewnością wyższe ceny energii gdy będzie jej brakować wszystkim kolejnej zimy. Nie możemy polegać na rosnącym imporcie energii z innych krajów, musimy stawiać na odnawialne i jądrowe źródła energii, i musimy być w niezależni we własnym zakresie stosownie do potrzeb. Sporo naszych mocy wypadnie do 2025 i później po prostu ze starości. Nikt w krajach ościennych nie będzie godził się na budowę dodatkowej elektrowni za swoim oknem tylko po to by Polska mogła sobie z niej importować energię kiedy akurat będzie taka potrzeba. Tanio już było, jest lepiej niż będzie.
Rozmawiał Michał Perzyński