Baca-Pogorzelska: A może to tylko gra na czas?

25 czerwca 2019, 07:30 Energetyka

Czy wyrównanie emisji i pochłaniania CO2 w UE w perspektywie 2050 r. jest możliwe? A jeśli możliwe, to czy Wspólnota nie strzeli sobie w stopę? A może ambitni muszą być też inni? – zastanawia się Karolina Baca-Pogorzelska, dziennikarka „Dziennika Gazety Prawnej”.

Premier Mateusz Morawiecki podczas szczytu Rady Unii Europejskiej w Brukseli / fot. KPRM

Nie podoba mi się, że Polska na dzień dobry powiedziała w Brukseli, że neutralność klimatyczna do roku 2050 w naszym wykonaniu jest nierealna. Ale przez kilka dni zastanawiałam się, czy było to tylko nasze „nie, bo nie”, czy jednak są jakieś powody takiej a nie innej decyzji.

Warto przypomnieć, że dosłownie tuż przed szczytem Warszawa dostała od Komisji Europejskiej uwagi do złożonego kilka miesięcy temu projektu planu klimatyczno-energetycznego. Jego perspektywa to 2030 r. Jedną z głównych uwag Brukseli jest to, iż jest on za mało ambitny m.in. w kwestii udziału odnawialnych źródeł energii (OZE) w naszym miksie energetycznym. Rząd zaproponował ten udział w 2030 r. na poziomie 21 proc. zaznaczając jednocześnie, że naszego zobowiązania na poziomie 15 proc. w 2020 r. nie wypełnimy, tymczasem KE uznała, że w 2030 r. powinniśmy mieć minimum 25 proc. OZE. Proszę mi wierzyć, że te niepozorne cztery punkty procentowe to przepaść. Oczywiście cały czas można żyć nadzieją, że pierwsze morskie farmy wiatrowe na Bałtyku zobaczymy około 2026 r., ale patrząc na tempo legislacji i ciągłe gadanie dla gadania na ten temat, to mam coraz więcej wątpliwości. Obym się myliła.

Jest szansa na zmiany w ustawie o OZE, ale liberalizacji dla wiatraków na morzu bym się nie spodziewała. Rząd zbyt bardzo pochłonięty jest dwukrotnym rokiem wyborczym, by porządnie zabrać się za trudne temat. A jak na głowie ma jeszcze nieszczęsną ustawę prądową zamrażającą ceny energii, z którą nie może sobie dać rady od grudnia, to kto by myślał o OZE?

Niemniej jednak muszę być trochę adwokatem diabła. Łatwo bowiem powiedzieć, że w 2050 r. osiągniemy neutralność emisyjną, jednak trudniej to wykonać. I nie, nie będę tu powielać argumentów premiera Mateusza Morawieckiego o tym, jak to po drugiej wojnie światowej byliśmy skazani na węgiel etc., bo to kompletnie bez sensu. Ale popatrzmy na to z innej strony – jeśli rzeczywiście chcemy coś zmienić, mierzmy siły na zamiary. Proszę sobie przypomnieć szczyty klimatyczne ONZ, w tym COP24 w grudniu w Katowicach. Przecież tam słabsi oczekują pomocy silniejszych. Przecież cała oś sporu tak naprawdę sprowadza się do kasy. Czy w UE też tak nie jest? Ok, Polska jest już krajem rozwiniętym, niemniej jednak na tle całej UE nie jesteśmy liderem. Francji, która najbardziej krytykuje polskie stanowisko, łatwo się mówi. Idę o zakład, że jeśli to Polska dysponowałaby własną technologią jądrową też pierwsza mówiłaby o odejściu od węgla? A może nie?

Pewnie, że słabo to wygląda, gdy mówimy, że potrzebujemy czasu na zmiany, a zamiast ich wprowadzania budujemy kolejne wielkie bloki węglowe, ale chyba czas skończyć z grą na czas i odpowiedzieć na pytanie, co dalej. Ja na przykład bardzo bym chciała wiedzieć, czy ZE PAK będzie budował odkrywkę węgla brunatnego Ościsłowo, czy nie. Czy PGE zainwestuje w odkrywkę Złoczew, czy nie. Czy przestaniemy na siłę forsować nieopłacalny blok węglowy w Ostrołęce i może jednak zbudujemy tam gazowy, czy nie. Czy zrobimy coś z zalewającym rynek węglem z zagranicy, w tym z Rosji, czy nie.

Chciałabym też wiedzieć, czy stanowisko Warszawy nie wiąże się też trochę z tym, co zrobił np. ArcelorMittal. Ten największy na świecie producent stali oświadczył, że w związku z tym, co się dzieje z napływem taniej stali z krajów trzecich, gdzie nie ma polityki klimatycznej, będzie wygaszał część pieców, także w Polsce. Warto w tym miejscu przypomnieć, że w maju minister energii Krzystzof Tchórzewski powiedział, że ramach realizacji polityki klimatycznej Unia Europejska powinna wprowadzić podatek importowy od śladu węglowego.

Zawsze uważam, że należy najpierw patrzeć na siebie, by wymagać od innych i cieszę się, że UE chce być liderem zmian, ale jako emitująca 11 proc. CO2 może się po prostu – pardon my french – zarżnąć. Miałam okazję być niedawno na Ukrainie i oglądać zarówno zakłady Mittala w Krzywym Rogu, jak i elektrownię DTEK w Dnieprze. Tam myślenie o klimacie dopiero się zaczyna. Wiecie jak byli dumni z modernizacji bloku węglowego, która uwzględniała założenie elektrofiltra dostosowując go do unijnych norm? I tak, w Dnieprze była to wiadomość otwierająca serwis informacyjny.

Chcę tylko powiedzieć, że aby 2050 r. zadziałał tak, jak chce UE, potrzeba nie tylko zmiany stanowiska Polski i wskazywania jej jako tego jedynego niepokornego, ale zmiany myślenia globalnego. I pieniędzy. Bo po co stawiać sobie cele, których osiągnięcie jest albo nierealne albo tak drogie, że zabija jakąkolwiek konkurencyjność Wspólnoty?

Cel jest jak najbardziej słuszny, jednak mam wrażenie, że środki jak na razie niewystarczające.